piątek, 3 stycznia 2014

11. Sherlock żyje - Empty Hearse

Trudno uwierzyć, że minęły dwa lata odkąd zostaliśmy z masą pytań i wielkim zdziwieniem na twarzy, które wywołał u nas skok w wykonaniu Sherlocka. Trudno uwierzyć, że wreszcie doczekaliśmy się nowego sezonu i  trudno uwierzyć w to, jak bardzo zakpił sobie z nas poczciwy, nikomu niezawodzący Mark Gatiss. (Ktoś tu chyba brał lekcje trollingu u Moffata.)
Jeżeli jeszcze nie oglądałeś "Empty Hearse" to licz się drogi czytelniku ze spoilerami, które mogą pojawić się w poniższym tekście. 

I don't care how you fake it. I want to know why.

Nie bez powodu mamy trzynaście wersji wyjaśniających jak Sherlock przeżył upadek z dachu szpitala. W końcu ile osób – tyle teorii. Wydaję mi się, że już ich nie poznamy. I to nie dlatego, że scenarzyści nie mięli na to pomysłu, ale dlatego, że wyjaśnienie nie byłoby w stanie zadowolić każdego fana. Uważam to za dobre posunięcie, ponieważ dzięki temu wciąż mamy element zagadki, wierzymy w pomysłowość i intelekt naszego detektywa a jednocześnie nie czujemy rozczarowania, które to prawdziwe wyjaśnienie mogłoby nam przysporzyć. Oczywiście pewne jest, że pomógł mu Mycroft (chociaż i tu mam wątpliwości czy był wtajemniczony w  cały plan od samego początku), Molly oraz paru przyjaciół z siatki bezdomnych. Dlatego słowa Johna „Nie obchodzi mnie jak to zrobiłeś, chcę jedynie wiedzieć dlaczego.” są najlepszym podsumowaniem tego zamieszania.


Nie wiem jak Wy, ale ja już bardzo polubiłam Mary.

Muszę przyznać, że bardzo obawiałam się wprowadzenia postaci Mary. W książce jest pokazana w taki sposób, którego wręcz nienawidzę. Piękna kobieta, która prosi detektywów o pomoc i podbija serce Johna niemal od pierwszego wejrzenia. Wydaje się mdła i trochę zagubiona w świecie. A tu spotkało mnie bardzo miłe zaskoczenie. Widać, że będzie to postać twarda i niedająca sobą manipulować. Różni się też bardzo od poprzednich dziewczyn Johna. Tamte zawsze kazały wybierać między sobą, a Sherlockiem, tu natomiast sytuacja pewnie się odwróci i to John będzie zazdrosny o przyjaźń z Mary. Myślę też, że to bardzo fajne zaangażować do tej roli partnerkę Martina, bo Amanda jest naprawdę cudowna.


Teraz role się odwróciły i to Sherlock ma wątpliwości co do zachowania brata.

Dostajemy w tym odcinku więcej twarzy Sherlocka niż kiedykolwiek. To świetny manipulant, który igra sobie z przyjacielem gdy ten myśli, że zaraz umrze. Jest w stanie pozbawić się jakichkolwiek granic by tylko usłyszeć, że Watson mu wybacza. Dowiadujemy się także, że Sherlock podczas swojej długiej wędrówki po świecie musiał przeżyć więcej niż jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić. Ma za złe swojemu bratu, że ten nie pomógł mu gdy był katowany przez Serbów, wytyka mu także, że ten nie ma pojęcia czym jest samotność. (Czyżby mała dygresja do tego co powiedział Mycroft do Sherlocka w "Skandalu"?) Podkreśla to, że nasz bohater się zmienia. Gdy przybywa do domu właściciela czapki jest zaszokowany, że ów człowiek może mieć dziewczynę, ale nie zaczyna swoich wywodów, tylko grzecznie (chociaż jeszcze z trudem) zamyka się. Nadal ma problem z odszyfrowaniem ludzkich emocji, na co wszystkie sceny w których Sherlock dostaje w twarz od Johna są idealnym przykładem, ale stara się i to jest najważniejsze.



Cieszę, się, że znalazło się także miejsce dla nich.

Bardzo cieszy mnie fakt, że postacie, które nigdy nie były aż tak ważną częścią serialu załapały się na swoje pięć minut sławy.
To miło, że Molly mogła wreszcie poczuć ten dreszczyk związany z rozwiązywaniem spraw i znalazła się w centrum uwagi Sherlocka, czego tak bardzo pragnęła. Ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że nie jest to chyba tym czym oczekiwała. Wie, że nie zastąpi Johna i to chyba dobra pora by się trochę wycofać.
Moment gdy Sherlock ujawnia się Lestrade’owi jest jedną z ulubionych moich scen. Byłam pewna, że Greg przywali Sherlockowi tak jak John, a okazało się, że mocno go wyściskał. Nadal wywołuje to uśmiech na mojej twarzy. No tak, w końcu to przyjaciel cię przytuli, a najlepszy odeśle powrotem na tamten świat. Nie odwrotnie.
A Anderson? Pokochałam tego gościa. O ile wcześniej nie był on ani moim ulubionym bohaterem, ani w ogóle nie pałałam do niego specjalną sympatią, to ten odcinek mnie nawrócił. Pokazał nam wspaniałą twarz tego policjanta. Z jednej strony zafascynowanego Sherlockiem, ale też takiego, który nigdy się do tego nie przyzna, ponieważ jego duma mu na to nie pozwala. Jego zacięcie, tworzenie fanklubu i wymyślanie tych wszystkich teorii jest niewątpliwie godne podziwu.

Przez ten cały czas to fani byli Andersonem. 

Czy odcinek zachwycił fanów seriali kryminalnych? Na pewno nie. Nie ukrywajmy tego, że w porównaniu do poprzednich odcinków wygląda to jakby cały serial tracił swoją magię i specyficzny byt. I zgodzę się także z tym, że nie jest to najlepszy odcinek, który wyszedł spod rąk Moffata i Gatissa. Ale czy zachwycił fandom? Wydaje mi się, że tak. Cała historia, którą opisał Mark miała się skupić na powrocie Sherlocka, jego ponownym przystosowaniu się do życia w Londynie, a nie na sprawie rozwiązywanej przez niego. Ta dopiero się zaczęła w ostatnich sekundach i myślę, że dopiero w drugim odcinku zostanie kontynuowana i serial zacznie się na dobre. To co dostaliśmy było z jednej strony dość ostrą karykaturą fanów, Anderson i jego „Pusty karawan” idealnie przedstawia nas samych, czyli fanów, który tak długi czas głowili się jak detektyw oszukał cały świat i wymyślali na jego temat przeróżne teorie, ale jest także podziękowaniem za dwuletnie czekanie i naprawdę chylę czoła przed Gatissem (Jaki inny scenarzysta pokazałby "pocaunek" między Sherlockiem a Moriartym?), bo wiem, że Moffata niebyło by stać na taki wspaniały i miły gest.