niedziela, 24 sierpnia 2014

17. Głęboki wdech, bo wybiła Dwunasta!

Witajcie moi kochani Whomaniści!
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem strasznie nakręcona. Nadal nie mogę uwierzyć w to, co się wydarzyło. Jeszcze chwilę temu rozpaczałam nad Jedenastym, a już wczoraj Dwunasty wyskoczył z TARDIS robiąc coś czego od kilku miesięcy tak bardzo mi brakowało.
Oczywiście ostrzegam przed spoilerami, bo jeżeli chodzi o Doktora to ciężko mi pisać nie nawiązując do obejrzanego epizodu. 

Nowa czołówka mi się nie podoba. 

Pierwsze co nas wita to nowa czołówka... i o zgrozo, ona jest okropna! Ciężko mi to mówić, bo zawsze uważałam czołówki Doktora za cudowne, mimo swojego minimalizmu. Właściwie to ten minimalizm ją kreował. Uwielbiałam śpiewać razem z muzyką i cieszyć się na nowy odcinek. Nigdy nie przewijam czołówek, ale zaczynam się martwić, że tutaj może to szybko nastąpić. Steven Moffat produkując trzeci sezon Sherlocka udowodnił nam, że doskonale wie co to jest internet i jak należy się w nim poruszać. Dowiedział się co to tumblr i jakie głupoty ludzie tam wypisują. I tyle na chwilę obecną starczy! Nie musiał robić tego samego przy Doktorze i pokazywać, że wie także czym jest YouTube. Okej, obecna czołówka jako fanowska produkcja (LINK DO NIEJ) była całkiem sympatyczna, ale nie jako czołówka serialu! Nie czuję w niej tej magii Doktora. Niby mamy kosmos, ale nadal jakoś jej nie czuję, i o ile mogę znieść zmianę tonacji muzycznej, to wizualnie będzie mi bardzo ciężko się do niej przyzwyczaić. Tak samo nie byłam fanką czołówki z sezonu 7b, była dla mnie zbyt wypasiona, ale z pewnością była bardziej Doktorowa niż obecna.

 Jak to zawsze z regeneracją bywa, początki bywają trudne.

Chyba tradycją już jest, że Doktor:
a) Nie jest rudy, mimo iż bardzo tego chce.
b) Jego regeneracja nie przebiega płynnie i bezproblemowo. 

Każda regeneracja jest inna. Ósmy Doktor zapomniał kim jest, Szósty chciał zabić własną towarzyszkę, Dziesiąty był przemęczony, a Jedenasty miał nadmiar energii. Tym razem Doktor zmaga się z ponownym odnalezieniem swojego wewnętrznego głosu. Nic, co go otacza mu się nie podoba, a wszystko jest podejrzane. Po co mu pokój, w którym można jedynie spać, to przecież nudne i dziwne. Stał się mroczniejszy i bardziej podejrzliwy w stosunku do innych, ale to nie oznacza, że nie potrzebuje pomocy. Właśnie teraz potrzebuje jej najbardziej.
Odcinek skupia się na ponownym poznawaniu siebie. Doktor i Clara muszą na nowo poznać swoje dobre i złe strony. Clara nie ufa Doktorowi, a Doktor chce by ona się nie zmieniała, przecież on już się zmienił, tyle zmian chyba wystarczy. W Wiktoriańskim Londynie dzieją się dziwne rzeczy, to idealny moment by wspólne śledztwo przybliżyło bohaterów do siebie. Problem polega na tym, że Clarze ciężko prowadzić wspólnie sprawę, gdy nie zna swojego towarzysza na tyle dobrze by być pewnym, że wszystko zakończy się dobrze. 

Dwunasty jest cudowny! Koniec, kropka. 

Bałam się. Zwyczajnie się bałam, że nie polubię Dwunastego. Kocham Doktora Matta całym sercem, więc regeneracja była dla mnie trudnym doświadczeniem. Jednak Capaldi stanął na wysokości zadania. Jestem w stanie powiedzieć już, że kocham tego Doktora i ta inkarnacja będzie moją drugą ulubioną. Dwunasty jest niczym połączenie Dziewiątego, Dziesiątego, Jedenastego i Donny. Kurcze cudowna mieszanka wybuchowa, w której każdy fan Doktora znajdzie coś dla siebie. Emanuje z niego taka dziecinna wizja poznawania wszystkiego, jak u Jedenastego, gadatliwości dorównuje Dziesiątemu, jest zamknięty w sobie jak Dziewiąty, ale sam też wnosi swoją indywidualną, nową cechę – jest to z pewnością gbur, który przejawia zainteresowanie ciemną stroną mocy („Podoba mi się Twój płaszcz, więc mi go dasz”). Podoba mi się w nim ta mroczność, która jednocześnie jest celowa, by znowu nie dostać radosnego Doktora, ale została ona wprowadzona w taki sposób, że nie czujemy nacisku. Doktor zregenerował, zmienił mu się nie tylko wygląd, ale i charakter. Jest po prostu inny, ale nadal jest naszym kochanym szaleńcem z budki, który zwyczajnie potrzebuje czasu by dobrze poznać swoje nowe ciało i umysł, oraz by móc z nich w pełni korzystać. Ciekawi mnie, w którą stronę zostanie pokierowany przez scenarzystów, w tą bardziej mroczną czy tą wygadaną z elementami ADHD. Ale mimo wszystko już podbił moje serducho, jest przecież wkurzonym na wszystko Szkotem, będzie dużo narzekał, a takiej postaci w tym serialu od dawna nie było.

Ona już chyba do końca będzie głupia i nieznośna.

Clara, ten odcinek jest jednym wielkim pojazdem na tę postać. Zaczynam mieć wrażenie, że sam Moffat jej już nie lubi. Widzimy, że nie tylko Strax, Vastra, Doktor ma ją za pustą laskę, ale nawet jej uczniowie, których widzimy w retrospekcji dziewczyny, nie mają do niej szacunku... Ciekawe czemu? Clara idealnie pokazuje nam jak jest głupia i płytka! Przecież Doktor był jej „chłopakiem”, powinien robić wszystko, co ona sobie od niego życzy! Dodatkowo cała jej idea z poprzedniego sezonu kompletnie leży! Wygląda to mniej więcej tak: „Jestem Clara, urodziłam się na Gallifrey by ratować Doktora. Widziałam jego wszystkie twarze. Znam ideę regeneracji, ale mimo wszystko wypnę się na Dwunastego, bo nie jest młody, nie może udawać mojego chłopaka i jakoś tak bardziej podobała mi się jego poprzednia twarz, więc niech do niej wróci jak najszybciej.” Serio? Krew mnie zalewa jak obserwuję w tym odcinku jaka ona jest obrażona i zła na to co zrobił Doktor. Uratował ją tyle razy, zawsze skakał koło niej i robił to co ona mu nakazywała i wymuszała, a ona i tak ma to gdzieś, bo stał się siwy i dostał parę nowych zmarszczek. W dodatku, aby zaakceptowała go ponownie musi usłyszeć to od starej wersji, bo gdy nie usłyszy potwierdzenia „Tak to ja, opiekuj się mną – nim”, zwyczajnie będzie chciała odejść, mówiąc, że nie podoba jej się nowy wystrój, który tak między TARDIS i nami, zmienił się tylko kolorem. Jej rozmowa z Vastrą pięknie prezentuje, że ona ma w nosie samego Doktora, że zależy jej jedynie na podróżowaniu z ŁADNYM i młodym panem. Owszem, zgodzę się, że Rose także nie była początkowo zachwycona regeneracją, ale mimo jej przerażenia i lekkiej niechęci, nie zostawiła Doktora, zwątpiła, ale nie zostawiła i nadal starała się go uratować, chowając podczas inwazji w jego bezpiecznej budce. A Clara zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, które chce uciec od jakiejkolwiek odpowiedzialności.

Nie mam nic do tych stworzeń, 
ale odcinki z nimi wychodzą raczej przeciętne.

Jeżeli miałabym jednoznacznie pokazać co mi się nie podobało lub uważam to za niepotrzebne to zdecydowanie jest to dinozaur. Gdyby Doktor spadł zwyczajnie z nieba, a podpalona zostałaby grupa przypadkowych przechodniów, to odcinek nadal miałby sens. On był jedynie potrzebny, a by pokazac, że Doktor zna jego język. My wiemy, że Doktor zna wiele języków, po co to jeszcze bardziej udowadniać.
Wiktoriański Londyn także mi się przejadł. Jasne, są to moje ulubione czasy, ale ostatnio Doktor nie podróżuje nigdzie indziej. Co za dużo to niezdrowo. Są chyba jeszcze na tym świecie jakieś okresy czasowe i państwa, których Doktor jeszcze nie odwiedził, prawda?
Zostaje mi jeszcze nasz gang mini Sherlocków Holmesów. Nie jestem jakoś ich specjalną fanką, zwykle byli mi obojętni, w tym odcinku jedynie Strax był w miarę znośny i miał swoje momenty. Jenny i Vastra zostały jakby na siłę pokazane jako to idealne i przykładne małżeństwo. Po co, co chwila wspominać, że tak bardzo się kochają itp., to nawet w parach mieszanych jest denerwujące. Chociaż scena z malowaniem przez Vastrę „portretu Jenny” była urocza i taka jedyna scena w odcinku, w zupełności by wystarczyła.

Znacie mnie już na tyle dobrze, 
by wiedzieć jak głośno pisnęłam na tej scenie.

Jak wiecie jest fanatyczką tego, żeby Doktor nie zapominał, że wcześniej także miał życie. Podoba mi się idea, że w tym odcinku znajdujemy tyle smaczków. Niestety, jeżeli będziemy chcieli pokazać ten odcinek komuś kto Doktora nie zna, może to być bardzo trudne, ale dla wieloletnich fanów nawiązania są niczym tort z wyskakującym ze środka Jedenastym.
(Prawie) Wrogowie z „Dziewczynki w Kominku” powrócili i dobrze, przecież Daleków lub Cybermenów spotykamy na każdym kroku i jakoś nas to nie dziwi, czemu nie możemy spotkać innych kosmitów, których zresztą widzieliśmy raz i to bardzo dawno.
Amy, moja ukochana towarzyszka znowu się pojawiła. Co prawda nie osobiście, ale we wspomnieniach. Dwunasty o niej pamięta i wie, że była bardziej pomocna niż Clara. (Czyżby Moffata ulubioną towarzyszką także była Amy?) Haha, aż nabrałam ochoty by przybić mu piątkę, szkoda, że był wtedy związany. Amy w sytuacji Claray powiedziałaby do wrogów coś obraźliwego i starała się jakoś opanować sytuację, a Clara co robi, płacze z nadzieją, że to ją uratuje.
I żeby tego było mało, najukochańsza, najwspanialsza scena końcowa z Jedenastym. Tak, wiem jestem fanatyczką Jedenastego, ale nic na to nie poradzę. Wiedziałam o tej scenie już wcześniej, bo czytałam spoilery itp., ale mimo wszystko poryczałam się i zrobiło mi się w tym momencie tak pusto na serduszku i jeszcze bardziej zatęskniłam za Jedenastym. Prawda, że telefon zostaje wykonany dla Clary, bo jest głupia i nie umie sama decydować o sobie. Ale miło było znowu zobaczyć swojego ukochanego Doktora, nawet jeżeli błaga on Clarę by z nim została.

Ten kto nie polubił jeszcze Dwunastego niech spojrzy na to zdjęcie 
i powie to jeszcze raz, bo inaczej nie uwierzę. 

Ogólnie odcinek mile mnie zaskoczył. I wiem, że sporo z was nie podziela mojego entuzjazmu wypominając w odcinku brak fabuły, muzykę nie pasującą do akcji lub przerysowanego Doktora. Nie twierdzę, że odcinek nie miał wad, bo nie jestem aż tak zapatrzona by nie widzieć minusów, ale z czystym sumieniem mogę dać temu odcinkowi mocne 7/10 i stwierdziłam, że osobiście wolę mieć mnóstwo odcinków z oceną siedem, niż jeden wybitny, który ocenię na maxa, ale w towarzystwie jedynek. Czułam się trochę jakby serial wracał do poprzedniej, mocno brytyjskiej konwencji, jaką miał jeszcze kiedyś. Może Moffat zrozumiał, że serial jest kochany właśnie za tą brytyjskość i nie trzeba wprowadzać amerykańskich akcentów by nadal był chętnie oglądany na całym świecie.