Witajcie moje kochane dzióbki!
Ta notka jest kompletnie nieplanowana. Miałam w tej chwili robić coś zupełnie innego, niż ją pisać, a mianowicie zacząć wreszcie pracę, którą muszę oddać na wtorek. Jednak jestem kompletną ciapą, która nie pobrała sobie programu odpowiednio wcześnie i teraz muszę czekać, aż uczelnia wyśle mi kod, który mi ten program uruchomi. Eh, ciężkie jest życie człowieka robiącego wszystko na ostatnią chwilę. Za dwa tygodnie zaczyna się również sesja i nie chciałabym zostawiać Was bez żadnej notki, więc nie wyszło w sumie najgorzej. (Chociaż nie ukrywam, że pracę miło by było mieć już zrobioną).
Dzisiaj przychodzę do Was z opiniami i wrażeniami po czwartym (?) tomie "Selekcji" autorstwa Kiery Cass… Nie stop! Dla mnie to jest pierwszy tom spinoff-u. Koniec kropka. Jak na mój gust, „Następczyni” to oddzielna historia i mimo iż nawiązania do REJ (Rywalki/Elita/Jedyna) są całkiem spore, to traktuję to, jako oddzielne dzieło. Sorry, jeżeli ktoś tak nie uważa, ale ja swojego zdania nie zmienię.
Na początku, gdy dowiedziałam się, że seria o Americe Singer ma kolejną część przeraziłam się niezmiernie. Jak pewnie wiecie, nie znoszę tej dziewuchy. Nie zmienia to faktu, że REJ wchłonęłam w niesamowitym tempie. Jak widać uwielbiam się katować tym, co mnie denerwuje. Potem okazało się, że „Następczyni” jest historią osadzoną nadal w państwie Illei, ale America nie jest już główną bohaterką, ale jej córka. Teraz to Eadlyn będzie musiała wybrać swojego kandydata na męża. Szkoda, że zalatuje to trochę odgrzewanym kotletem, zważywszy na to, że z Eliminacjami mieliśmy już do czynienia przez trzy główne tomy oraz pojedyncze nowelki. Serio, ile można ciągnąc jeden i ten sam wątek? Jak widać, można, głównie dlatego, aby go poprawić.
America z Maxonem znieśli podział klasowy. Oczekiwali, że ludzie zaczną żyć w zgodzie, nie będzie buntów i państwo odzyska dawną świetlność. Nic bardziej mylnego. Ludzie nie są w stanie tak łatwo porzucić czegoś, co było ich życiem przez tak długi okres. Wiele nadal dostrzega dawne podziały i nie chce o nich zapomnieć. Właśnie dlatego król i królowa Illei wpadają na genialny plan. Chcą dać społeczeństwu coś na czym będą mogli skupić całą swoją uwagę, a mianowicie Eliminacje, które od zawsze były czymś co społeczeństwo kocha.
I tu zaczyna się cała historia. Eadlyn, najstarsza córka zostanie w przyszłości głową kraju. Jest to dziewczyna bardzo pewna siebie. Trochę zarozumiała, patrząca na innych z wyższością, niepotrafiąca dzielić się swoimi rzeczami. Jest oziębła i nie chce otaczać się ludźmi, ciągle knuje jak postawić na swoim. Idealna rozpuszczona laleczka. Co w tym wszystkim jest najzabawniejsze? Nie jest tak wkurzająca jak jej matka, w jej wieku. Idealnie widać, po kim odziedziczyła charakter, ale jednocześnie jestem w stanie zrozumieć jej zachowanie. Gdyby moi rodzice powiedzieli mi, że dla dobra kraju mam sobie znaleźć szybko męża, też bym się wkurzyła i starała się robić wszystko, aby ten pomysł nie wypalił. Eadlyn jest zdeterminowana, aby osiągnąć swój cel. Jest ona takim typem człowieka, który nie będzie lubiany przez wszystkich. Ma ona za zadanie wyewoluować podczas naszej wspólnej przygody. Jej przemiana jest bardzo powolna, ale dzięki temu nabiera realizmu.
Czego brakowało mi w „Rywalkach” to głównie trzecio osobowy typ narracji. Jeżeli narracja jest pierwszoosobowa i mamy kilka tomów danej powieści, to normalne, że główna postać raczej nie umrze, a skoro jest to książka dość pozytywna, nie może też zakończyć się dramatyczną klęską. Dlatego trochę mi było smutno, że nie pokazano nam Eliminacji całkowicie z punktu widzenia Maxona. Casting na księżniczkę byłby super, gdybyśmy od początku nie wiedzieli kto wygra! „Następczyni” rozwiązuje ten problem, gdyż wszystko widzimy oczami Eadlyn. To razem z nią poznajemy kandydatów. Razem z nią gubimy się w ich mionach i uczuciach samej dziewczyny. Nie jesteśmy w pełni pewni jak to się zakończy. Teraz może się wydarzyć wszystko i to jest właśnie coś, na co czekałam w tych książkach. Element niepewności, który spowoduje, że będę analizować co się wydarzyło oraz, że z przyjemnością będę czekać na następne tomy.
Na duży plus zasługuje wreszcie jakaś różnorodność wśród bohaterów. Nie są oni już tak bardzo mdli i przerysowani jak REJ. Młodsi bracia Eadlyn są wspaniali i mega uroczy. Wprowadzają oni niesamowitą energię, zwłaszcza nastoletni Kaden, który ma wręcz genialne spojrzenie na świat. Kandydaci też zyskali swoją osobowość, tworząc kocioł różnobarwnej (i całkiem smacznej) zupy. Każdy znajdzie tutaj swojego ulubieńca, do którego będzie mógł wzdychać i kibicować mu. Tylko zastanawiam się czemu Americe i Maxonowi tak bardzo zmienił się charakter. Rozumiem, że dorośli i dojrzali, ale gdybym nie wiedziała, że to oni, pewnie nie poznałabym ich. Ale to ostatnie to tylko taka drobna uwaga, w sumie to ciesze się, że Ami nie jest tutaj tak wkurzająca jak w swojej historii.
Niestety, jak na mój gust Kiera Cass nadal ma problem z powtórzeniami, oraz przewidywalnością. Bardzo razi mnie, gdy bohaterowie przez całą powieść, aż do końca, przeżywają i przywołują jedno zdarzenie, które wydarzyło się na początku. No ile można powtarzać w kółko to samo. Trochę zaczynało mnie nużyć, że Eadlyn ciągle przywoływała wspomnienia z powitalnej parady. Jakby przez te 400 ebookowych stron nie wydarzyło się nic innego. Podejrzewam także, że wiem kogo wybierze nasza bohaterka, już od momentu gdy ta postać wkroczyła na karty powieści. (Mam jednak nadzieję, że autorka mnie zaskoczy i nie będzie to sztampowe i schematyczne rozwiązanie) Według mnie nad rozwojem zdarzeń także można się zastanowić. Niektóre wydarzenia idą jak burza. Człowiek nie zdąży się obejrzeć, a stało się coś, co w normalnym życiu pewnie trwałoby i trwało. Dziwi mnie też to, że te książki nie wywołują u mnie emocji takich jak strach czy przerażenie. Autorce słabo wychodzi kreowanie napięcia. Nawet, jeżeli dzieje się coś złego przyjmuję to ze stoickim spokojem „Aha, wydarzyło się, okej.” Jednak pozytywne emocje, takie jak śmiech czy radość wychodzą autorce bardzo dobrze. Umiem się śmiać, a przynajmniej uśmiechnąć pod nosem, lub rozpływać się nad czymś uroczym, razem z bohaterami.
Trochę lepiej idzie już narracją. „Następczynię” czyta się naprawdę szybko, i nawet ja, dziecko czytające jak drugoklasista, nie spędziłam na czytaniu niewiadomo jakich godzin. Widać też, że autorka zebrała trochę więcej pomysłów na urozmaicenie randek pomiędzy kandydatami, a księżniczką. Nie są to już te nudne spacery po ogrodzie, które wylewały się z każdej strony. Ograniczyła też trochę teksty z typowego fanfika. Nie oznacza to, że nie pojawiają się one wcale, ale w porównaniu z REJ, jest ich zdecydowanie mniej. Zdarzenia mają teraz jakiś sensowny przebieg przyczynowo skutkowy. No i dziękuje ogromnie za to, że Eadlyn nie jest podnoszącą ciśnienie kretynką. Zdecydowanie lepiej rozrysowano tu jej rys psychologiczny.
Dzięki temu, że wiemy o coś o Eliminacjach z poprzednich tomów, szybciej się wciągamy w akcję. Od początku jesteśmy wrzuceni w wir wydarzeń, które momentami mogą wydawać się głupie, ale mimo wszystko ciekawość wygra i dalej będziemy przewracać kartki.
Dodatkowo wspomnę, że ludzie od oprawy wizualnej ponownie nie nawalili. Ta okładka jest chyba najładniejszą ze wszystkich w tej serii.
Dodatkowo wspomnę, że ludzie od oprawy wizualnej ponownie nie nawalili. Ta okładka jest chyba najładniejszą ze wszystkich w tej serii.
Podsumowując „Następczyni” to dobry nowy początek. Nawet, jeżeli z różnych względów nie przebrnęliście przez REJ to śmiało możecie dać tej części szansę. Warsztat pisarski Cass do najlepszych nie należy, ale w tej części zaczął on się jakoś kształtować, przez co lekturę czyta się bardzo miło. Oczywiście nie jest to ksiązka bez wad. Jak zawsze w tych typach powieści jest ich mnóstwo, ale do każdego minusa da się znaleźć jakiś plus, co trochę równoważy nam to. Jest to głównie opowieść o tym, że należy dać sobie szansę i spróbować w życiu wszystkiego, czego się tylko da, bo potem można żałować.
Nie zmieniam zdania, że książki Kiery Cass to wciąż lekkie czytadła głównie dla dziewcząt marzących o wielkiej miłości księcia z bajki. Ale jednocześnie jest to dobry odmóżdżacz po ciężkim dniu. „Następczyni” jest odmożdżaczem, który spodobał mi się o wiele bardziej niż swój poprzednik. Pierwszy raz od bardzo dawna zawaliłam noc, aby tylko tę pozycję skończyć. Z REJ tak się nie działo. Musiałam robić przerwy, bo nie byłam w stanie znieść narratorki. Tutaj momentami utożsamiałam się z Eadlyn i nawet kibicowałam jej, co powodowało, że bawiłam się naprawdę dobrze i będę miło wspominać tę część.
Moje oceny:
Następczyni: 7+/10
Rywalki: 7/10
Elita: 6/10
Jedyna: 7/10