piątek, 4 grudnia 2015

38. Zemsta jest słodka, Jessica już nie.

Hej misiaczki!
Znacie to uczucie, gdy po przeczytaniu książki nie wiecie co ze sobą zrobić? Kręcicie się w kółko, czytacie ponownie te same fragmenty i płaczecie nad zakończeniem? To się nazywa kac książkowy, ale nie myślcie sobie, że dotyczy on tylko i wyłącznie książek. Dotyczy to także spotkań z przyjaciółmi (kac towarzyski), filmów (kac filmowy) oraz seriali (kac serialowy). Ja właśnie zmagam się z tym ostatnim. Jeżeli śledzicie mojego facebooka to wiecie, że w ostatnich dniach zakochałam się w najnowszej produkcji Netflixa Jessica Jones. Powiem wam szczerze, nie czekałam jakoś bardzo na ten serial. Mimo iż w jednej z głównych ról obsadzono niesamowitego i lubianego przeze mnie Davida Tennanta, to jakoś zapomniałam o tej produkcji. Dopiero w dniu premiery, gdy zobaczyłam przepiękną serialową czołówkę, coś we mnie pękło i stwierdziłam, że nie mogę obejść obojętnie obok tej produkcji. No cóż, jak widać popełniłam błąd, bo teraz cierpię szukając na YouTubie coraz nowszych fanvidów.

W notce będę się też trochę odnosić do serialu Daredevil (Notka tutaj). Wiem, że nie powinnam tego robić, ale oba seriale należą do MCU oraz Netflixa, więc czasami trzeba dać sobie chwilę na porównanie co jest lepsze lub inne i czemu. 

Na Waszym miejscu zatkałabym uszy, gdy ten pan po prawej przemawia. 

Nadal jesteśmy gośćmi w nowojorskiej dzielnicy Hell's Kitchen (Dlaczego piszę, że nadal? Zerknijcie proszę na miejsce akcji serialowego Daredevila, bowiem dążymy tu do małego połączenia, ale to dopiero czeka nas w 2017 roku, nad czym płaczę, bardzo płaczę. Chcę to już!) i towarzyszymy młodej kobiecie – Jessice Jones w codziennym życiu. Wydawać może się Wam to teraz nudne, ale jej życie wcale nie jest takie zwyczajne. Nasza bohaterka jest detektywem, takim od zdrad. Ogólnie śledzi ludzi i zdobywa dowody na to, kto z kim poszedł do łóżka, mimo iż nie powinien. No i tu zaczyna się cała zabawa, ponieważ pewnego dnia do jej biura przychodzi małżeństwo, które prosi, aby Jessica pomogła odszukać ich córkę. Jessica się zgadza i okazuje się, że całe porwanie dziewczyny nie było przypadkowe, bowiem zamieszany w nie jest ktoś z przeszłości Jess. 

Jessica wie, że kaptur to najlepsze ukrycie podczas śledzenia innych. 

Jessica to kobieta, której żadna zdrowa na umyśle matka nie wybrałaby dla swojego syna na żonę. Jessica nie jest idealna. Jest to wyniszczona psychicznie jak i fizycznie osoba, ciągnąca za sobą bagaż doświadczeń. Od okresu nastoletniego życie dawało jej nieźle w kość. Jest pijaczką, w alkoholu, w ogromnych jego ilościach, zatapia swoje smutki. Jest totalną fleją, jej mieszkanie nigdy nie widziało szufelki ani zmiotki. Prawie przez cały czas chodzi w tych samych ciuchach. Puszcza się z kim tylko może. Gdy ktoś ją wkurzy nie boi się uderzyć go w twarz. Jest silniejsza niż typowy paker i tym może przerażać. Ma też strasznie cięty język i rzuca przekleństwami na prawo i lewo. Jessica ma jednak przejawy miłosierdzia. Nie jest ona aż tak wyprana z uczuć jak może się na początku wydawać. Ona stara się być dobra, tylko zwyczajnie jej to nie wychodzi. Ale mimo tych wszystkich wad budzi naszą sympatię. Jest przecież silna i samowystarczalna. Przez jej wszystkie wady staje się jeszcze bardziej autentyczna i pokazuje, że nie trzeba być odzianą w kusy strój superbohaterką, aby móc pomagać ludziom. Ona sama nie chce nią być. Mówi, że nie lubi latać, bo właściwie jej moc to jedynie długie skoki, bo nie umie tego kontrolować i w zasadzie tego nie lubi. Gdy dostaje po twarzy, rany nie goją jej się w trzy sekundy. Jest zwyczajnym człowiekiem, który niestety doświadczył w życiu wielu złych rzeczy, dlatego nie mamy nic przeciwko jej zachowaniu. Czasem wzbudza w nas nawet współczucie i wtedy możemy nawet chcieć ją przytulić. 

Kilgrave jest przerażający. Niech ten uśmiech Was nie zwiedzie. 

Z drugiej strony mamy na pozór miłego i uprzejmego Brytyjczyka, który swoim głosem hipnotyzuje. Z początku może Ci się wydawać, że to dobry człowiek, ale gdy rozkaże Ci odciąć sobie palec, zrobisz to. Nawet nie będziesz wiedział czemu, przecież boisz się ostrych przedmiotów, a jednak robisz wszystko czego on chce. Tak właśnie działa Kilgrave, czyli nasz główny czarny charakter. Mimo miłej i uśmiechniętej twarzy Davida Tennanta budzi strach i grozę. Wystarczy tylko, że czegoś zapragnie i wypowie to na głos każdy wykona jego polecenie. Jest to postać w pewnym sensie tragiczna, przepełniona goryczą i żalem do świata, który nie nauczył go jak kochać, jak być dobrym człowiekiem. Jak sam mówi jest podobny do Jessicki. Obydwoje przeszli w życiu piekło, obydwoje posiadają moce nierozumiane przez innych. Kilgrave jest inny niż reszta antagonistów, on nie działa agresywnie. O nie, nie lubi brudzić sobie rąk. I właśnie to jest w nim przerażające. Jedynym jego narzędziem jest głos. Nigdy nie zostawia odcisków palców, może zmanipulować każdego, bez wyjątku. 

Jeżeli chodzi o innych bohaterów to nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń do ich kreacji. Każdy dostał swój niepowtarzalny i (co w sumie najważniejsze) ludzki charakter. Nie znajdziemy tu wyidealizowanych postaci, które zawsze wiedzą co robić i zawsze wyglądają perfekcyjnie. Zetkniemy się z prawdziwymi ludźmi i z ich historiami. Będziemy mieć do czynienia z wysoko postawioną panią adwokat, radiowo-telewizyjna sławą, ale i z ćpunem, głupią i drącą mordę sąsiadką, nadpobudliwym policjantem. Do wyboru, do koloru.

Lubię Trish. Nawet bardzo. Tylko jej chłopak to kretyn! 

Relacje między bohaterami także zostały pokazane w bardzo naturalny i dojrzały sposób. Wszystko dzieje się w miarę powoli i bez pośpiechu. Więź, która się między nimi tworzy jest ogromna i czasami umie chwycić za serce. Na przykład relacja, Jess z jej przybraną siostrą Trish, której jestem ogromną fanką. Sposób wprowadzenia na ekrany Lucke’a też nie wydawał się głupi (Nie wiem, jak to w komiksach wygląda, niestety) i jakoś jesteśmy w stanie, bez żadnych problemów stwierdzić, że tak faktycznie mogło być. Nikt nie zakochuje się w drugiej osobie od pierwszego wejrzenia. Jeżeli ktoś ma z kimś utarczki to nie rozwiązuje ich dzięki pstryknięciu palca i placka z jagodami. Będą się tu zdarzać szantaże, zarówno te emocjonalne jak i przy użyciu przemocy fizycznej. Jednym zdaniem: nasi bohaterowie nie owijają w bawełnę.

Jeżeli chodzi o różnego typu detale, takie jak dekoracje, gra aktorska, wizerunek miasta. Nie będę się o nic czepiać. Wszystko jest na wysokim poziomie. Tak, jestem leniem i zamiast rozpisać się co dokładnie mi się podobało, wolę wypić kubek gorącej herbaty. A co, jest 23:20, wolno mi. Ale na poważnie, podobało mi się takie normalne przedstawienie Hell’s Kitchen. W Daredevilu wszystko jest ciemne i mroczne z założenia. Tutaj mimo podejmowania trudnych tematów (jak np. gwałt - kocham tę scenę tak btw.) nie bano pokazać się tego w środku słonecznego dnia. Miasto i pogoda nie są zależne od sytuacji w której się znajdujemy. Często w kreskówkach, zwłaszcza w baśniach, pogoda dostosowuje się do tonu sytuacji. Gdy zła królowa siedzi w zamku niebo jest ciemne, a drzewa nie posiadają liści a gdy Snieżka biega po lesie rozmawiając z ptakami, wszystko jest wesołe i kolorowe. To tak nie działa. Nawet w MCU można zauważyć inspirację tego typu zjawiskami, które mnie osobiście denerwują. Tu tak nie ma. I bardzo dobrze.

No dobra, tak wychwalam ten serial, ale muszę też wspomnieć o paru drobiazgach, które mnie niestety w pewnych momentach irytowały. Na pierwszy ogień idzie Simphson, który był dla mnie jak wrzód na tyłku. Jest jedynym bohaterem, którego nie polubiłam. Jego wątek był dla mnie kompletnie nieinteresujący, a motyw z szalonymi pigułkami wzbudzającymi agresję – szkoda słów.
Miałam też mały problem z niektórymi wspomnieniami Jess. Ogólnie bardzo mi się podobały, bo zostały świetnie zrobione, ale z drugiej strony nie zawsze dany flashback był adekwatny do przedstawianej nam sytuacji. Często bywało tak, że wspominka o jakimś wydarzeniu była w odcinku pierwszym, a znaczenie jej poznajemy w dziesiątym. To szczególnie upierdliwe, gdy musisz sobie przypomnieć o co dokładnie chodziło. Wielka szkoda, że nie pomyślano też o tym, aby zrobić jeden odcinek poświęcony tylko i wyłącznie wspomnieniu Jessicki z okresu, gdy pierwszy raz zetknęła się z Kilgravem. Chciałabym to zobaczyć, a niestety już nie będzie mi to dane.
Jessica Jones w porównaniu do Daredevila rozkręca się dość powoli. Przez co sporo osób może nie przekonać się do niego tak łatwo. Przez pierwsze cztery odcinki jakoś nie czułam jeszcze tego serialu. Dopiero później, gdy akcja trochę się rozwinęła umiałam się mu bardziej oddać. Serial by nie ucierpiał gdyby pozbyto się wątków zapychaczy i skrócono go do np. 10 odcinków. 

Zapytacie się pewnie - To oglądać czy nie? W moim odczuciu serial ogląda się rewelacyjnie. Co prawda początkowe odcinki trochę się dłużą, ale później akcja przybiera tępa i nie można się od nich oderwać. Ostatnie sześć odcinków obejrzałam w jeden dzień, w dzień, który miałam poświęcić na naukę, ale tak się wciągnęłam, że nie dało się odłożyć oglądania na potem. Podstawowe pytanie w tym przypadku jest właściwie jedno. Dla kogo jest to serial? Po pierwsze dla fanów Marvela. Dostanie kolejnej (Po Agentce Carter) damskiej bohaterki to moim zdaniem świetny pomysł i punkt dla wytwórni, że powoli stara się trochę urozmaicić wizerunek (wciąż męskiego) superbohatera w swoim uniwersum. Ale bez obaw, jeżeli nie jesteście fanami MCU także możecie bez problemu po ten serial sięgnąć. Nawiązania są raczej niewielkie i jeżeli już to bardzo dobrze ukryte, więc sprawiają radość fanom, ale nie powodują uczucia zagubienia wśród tych, którzy w komiksach i MCU nie gustują. Jessica Jones jest jednak produkcją dla dojrzałego odbiorcy. Zdecydowanie odradzałabym ją oglądanie osobom niedojrzałym i niepełnoletnim. Wiem, że to brutalne co mówię, ale mam wrażenie, że ten serial mógłby zbyt wrażliwe i młode osoby po prostu zgorszyć. Owszem, jest równie mroczny co Daredevil, (Którego byłabym w stanie polecić nawet szesnastolatkom) ale w zupełnie innych aspektach. Jasne, oba seriale są dość brutalne. Twórcy w obu produkcjach nie boją się pokazać krwi i dość agresywnych walk, jednak Daredevil jest mimo wszystko produkcją dość grzeczną. Matt to zagorzały katolik, ma zasady moralne i nie zabije nawet największego zbrodniarza. Za dnia jest to spokojny i cichy człowiek, który nie chce, aby ktoś się dowiedział o jego prawdziwej tożsamości. Natomiast Jessica jest jego zupełnym przeciwieństwem. Jest bardzo głośna, wrzeszczy gdy tylko nadarzy jej się taka okazja. Nie boi się powiedzieć co myśli, nawet jeżeli będzie to fala pełna przekleństw. W śledzeniu jej życia będą nam towarzyszyły opętania, sceny pełne seksu i odniesień do tej sfery. Więc jeżeli nie czujecie się w tych klimatach zbyt pewnie, to wróćcie do planów oglądania dopiero za jakiś czas. Jessica Jones jest serialem dla ludzi o mocniejszych nerwach. Nie jest to serial łatwy w odbiorze. Pełno tu inwigilacji w ludzki umysł. Takiego rozdarcia wewnętrznego, między tym co chcesz, a co faktycznie zrobisz. To serial o obsesji i o tym do jakich brutalnych rzeczy może doprowadzić. I nie mam tu na myśli tylko Kilgrave’a (Przy którym Kingpin to mała puchata owieczka). To nie są kolorowi Avengersi, to prawdziwe życie, które zbije Cię na kwaśne jabłko jak tylko będzie miało okazję.


Moja ocena to 9/10 i serduszko (Ach to ocenianie wg. filmweba). Zakochałam się w tym serialu na zabój i nie mogę się doczekać na kolejny sezon jak i na The Defenders. 

niedziela, 22 listopada 2015

37. Analiza społeczeństwa w trylogii "Igrzysk Śmierci"

Witajcie! 
Dziś ostatni dzień naszego tygodnia z Igrzyskami Śmierci, dlatego przygotowałam dla Was coś specjalnego. 
Dzisiejszy wpis będzie inny niż zawsze. Nie znajdziemy w nim typowego dla mnie fangirlowania, będzie on bardziej dojrzały i bardziej dopracowany. (A przynajmniej mam taką nadzieję). Nie będę tu się rozwodzić na temat tego, czy książki Suzanne Collins są dobre, czy bohaterowie spełniają moje oczekiwania i czy to co wydarzyło się na kartach powieści, faktycznie mogłoby dziać się w przyszłości. Poniższa praca to próba bliższego poznania tego, z czym spotykamy się w książce, a czego nikt nie dostrzega. 

Dla tych, którzy są tu pierwszy raz wyjaśniam, że studiuję socjologię, a owy tekst jest moją pracą zaliczeniową z zeszłego roku (oczywiście trochę przerobioną i momentami skróconą, byście nie uciekli po pierwszych słowach. Starałam się też wstawić pytania do tekstu, aby zmusić Was do dialogu. Zła ja.). Starałam się w niej zbadać i przyjrzeć się życiu społeczeństwa w uciskanym państwie. Na jakie grupy się ono dzieli i jak wygląda życie każdej z nich. Starałam się porównać idee, oraz obraz społeczeństwa, na podstawie poglądów klasyków socjologii, z tymi przedstawionymi w trylogii autorstwa Suzanne Collins. Chciałam sprawdzić czy rewolucja Panem była w ogóle możliwa, a jeżeli tak, to czy przyjmowała ona prawidłową formę, oraz czy proletariat ma jakiekolwiek szanse, aby skutecznie walczyć z burżuazją. 

Jeszcze zanim zacznę się rozwodzić chciałabym uprzedzić, że jeżeli nie czytaliście książek mogą pojawić się tutaj spoilery do wszystkich części. Natomiast jeżeli jesteście już po całej trylogii, niektóre fragmenty mogą wydawać się Wam zbyt oczywiste i nudne, jednak mój prowadzący (Jeżeli jakimś trafem to czyta, to gorąco pozdrawiam!) nie znał tego świata i wyjaśnianie wszystkiego krok po kroku, było konieczne ze względu na jego komfort czytania, a po drugie, jest to praca mająca niby przypominać naukowy wywód, więc wstawki dotyczące teorii są tu niezbędne. 

Jeżeli dotrwaliście do tego momentu, to zapraszam Was do lektury. 

Analiza społeczeństwa w świecie wykreowanym przez Suzanne Collins w trylogii Igrzyska Śmierci. 

Z podziałem społeczeństwa spotykamy się już od najmłodszych lat. W szkole czy w zakładach pracy tworzą się grupy, które rywalizują ze sobą. Mają one za zadanie pokazać swojemu przeciwnikowi nie tylko, że prezentująca ich grupę postawa, jest ważniejsza, ale także, że sami są lepsi od innych i zasługują na lepsze, bądź nawet szczególne traktowanie. Przyjrzyjcie się swojemu otoczeniu, na pewno dostrzegacie tego typu zachowania. Jaką postawę przyjmujecie w stosunku do bogatszych/biedniejszych, po prostu innych, od Was ludzi? Podział społeczeństwa istnieje nawet, jeżeli nie jest oficjalnie stworzony przez władze. Dlatego w mojej pracy postaram się udowodnić, że społeczeństwo rywalizując ze sobą, dzieli się na grupy, które nie mogą dojść ze sobą do porozumienia oraz, przez co obydwie tracą oraz, że biedniejsi są wykorzystywani przez bogatszych. 
Przeanalizuję  wykreowany świat w trylogii Igrzyska Śmierci, głównie pod kontekstem podziału klasowego, a także wykorzystywania proletariatu przez burżuazję. Jest to powieść, w której podział klasowy i wykorzystywanie proletariatu odgrywa ogromną rolę.  Postaram się sprawdzić czy w Państwie takim jak Panem rewolucja była prowadzona w sposób prawidłowy i czy prezentowany w niej proletariat miał jakiekolwiek szanse na jej zwycięstwo. Pomogą mi w tym teksty, głównie autorstwa Alexis de Tocqueville’a, Karola Marksa, John Stuart Milla oraz Edmund Burke’a. 


Kto jest wykorzystywany i przez kogo? 

Jak pisał Karol Marks: 
Historia wszystkich dotychczasowych społeczeństw jest historią walk klasowych.
Wolny i niewolnik, patrycjusz i plebejusz, feudał i chłop poddany, majster cechowy i czeladnik, krótko mówiąc, ciemięzcy i uciemiężeni pozostawali w stałym do siebie przeciwieństwie, prowadzili nieustanną, już to ukrytą, już to jawną walkę – walkę, która za każdym razem kończyła się rewolucyjnym przeobrażeniem całego społeczeństwa albo wspólną zagładą walczących klas. (Engels. F, Marks. K., Manifest Komunistyczny, Jirafa Roja, Warszawa 2009)
Społeczeństwo od zawsze toczyło ze sobą walki na tle klasowym. Twierdził on, że dzieliło się je na dwie podstawowe i cały czas rozszerzające się grupy. Wykorzystującą i wykorzystywaną. Do tej pierwszej grupy należeli bogaci magnaci, właściciele środków produkcji korzystający z pracy na ich rzecz. Nazwano ich burżuazją. Natomiast w drugiej grupie znajdowała się ludność mniej zamożna, czyli proletariat. Do proletariatu należeli głównie niezbyt zamożni  mieszczanie, robotnicy, którzy utrzymywali się z pracy na rzecz innych. 
W Igrzyskach Śmierci taki podział jest widoczny już od pierwszych stron powieści. Z jednej strony mamy Kapitol, w którym życie jest bardzo łatwe i wygodne, a z drugiej widzimy biedę, która puka do domów w dystryktach. Różnica pomiędzy burżuazyjnym Kapitolem, a proletariackimi dystryktami była w Panem widoczna już od początków istnienia tego państwa. 

Skąd Panem wzięło się na ruinach obecnej Ameryki? 

Stany Zjednoczone Ameryki Północnej już nie istnieją. Liczne katastrofy takie jak długotrwałe susze, powodzie, pożary zmiotły z powierzchni ziemi sporą część kontynentu. Ludzie zaczęli toczyć ze sobą walki o pozostałości pożywienia i schronienia. Po tych wydarzeniach powstało państwo Panem ze stolicą Kapitolem, leżącym na terenie obecnych Gór Skalistych. Wokół Kapitolu rozciąga się dwanaście podległych mu dystryktów. Dystrykty, to nic innego jak miasta, w których żyje ludność i nad którymi Kapitol, z prezydentem Coriolanusem Snowem na czele, sprawuje władzę. 
Już od niepamiętnych czasów w państwie panuje określony system podziału społeczeństwa. Każdy z dystryktów specjalizuje się w konkretnej działalności gospodarczej lub ekonomicznej. Z pracy przez nich wykonywanej najwięcej korzyści czerpie stolica, na której to rzecz pracują mieszkańcy dystryktów. 
Mimo iż życie w Panem nie wyglądało kolorowo to 75 lat wcześniej wszystko zmieniło się na jeszcze gorsze. Pierwotnie dystryktów było trzynaście. Jednak nie chciały być one już podległe władzy Kapitolu i pracować na jego utrzymanie. Zbuntowały się i wznieciły powstanie przeciwko władzy i Kapitolowi. Dwanaście dystryktów poddało się. Trzynasty Dystrykt pragnął walczyć dalej, jednak Kapitol dysponował mocniejszą siłą bojową, oraz bronią jądrową. Obawiano się, że Kapitol może ją wykorzystać i Trzynasty Dystrykt pozwolił pogrzebać się pod ziemią. 

Panem i Kapitol 

Panem jest nazwą państwa, gdzie rozgrywa się cała akcja serii książek Igrzyska Śmierci. W powieści Kapitol stał się stolicą miasta. Leży on na terenie gór Skalistych, które tworzą naturalną barierę chroniącą miasto przed zagrożeniami. Dlatego uważa się to za najlepszą lokalizację dla stolicy oraz siedziby prezydenta. 
W starożytności znane było powiedzenie Chleba i igrzysk! (Panem et circenses!). Odnosiło się ono do Starożytnego Rzymu. Tym hasłem ludzie pokazywali, że żądają igrzysk, a także jedzenia. Postulaty te były spełniane poprzez organizację krwawych walk gladiatorów oraz organizację uczt dla przybyłych. Walki odbywały się na przygotowanej wcześniej arenie. Zgromadzeni na niej, specjalnie szkoleni wojownicy, walczyli ze sobą, aby dostarczyć rozrywki cesarzowi oraz mieszkańcom miasta. 
W Igrzyskach Śmierci taki rodzaj rozrywki jest w dalszym ciągu propagowany, tyle, że w bardziej drastyczny sposób. Wygrać może tylko jedna osoba, a nagrodą dla niej jest nie tylko dożywotnia chwała, ale i własne życie. 
Kapitol natomiast to jedno z siedmiu wzgórz Rzymu, położone na północny zachód od Palatynu i Forum Romanum. W Starożytnym Rzymie sanktuarium świątyni Jowisza. Obecnie Kapitol to siedziba Kongresu Stanów Zjednoczonych. Mieści się on w potocznie zwanym Dystrykcie Kolumbia. Kapitol to także miejsce urzędowania amerykańskich prezydentów. Bardzo możliwe, że stolica Panem zyskała właśnie taką nazwę, a miasta je otaczające zwane są dystryktami.

Głodowe Igrzyska, a walki gladiatorów

Na znak, że zachowania buntownicze nie są w Panem akceptowane, władze postanowiły dać obywatelom odpowiedni znak. Znak, który stłumi wszystkie bunty i da ludziom do zrozumienia, że wszelkie sposoby obalenia władzy nie mają najmniejszego pola bytu. Dlatego organizowane są tak zwane Igrzyska Głodowe, które swoim wydźwiękiem i realizacją nawiązują, jak już wcześniej wspomniałam, do walk gladiatorów w Starożytnym Rzymie. Jednak igrzyska w Panem prowadzone są w sposób o wiele bardziej brutalny i okrutny, oraz budzący strach, ponieważ ceną jest życie dzieci i młodzieży. Dzieci to gladiatorzy, którzy zostali siłą wprowadzeni na arenę, aby dostarczyć stolicy rozrywki. 
Uczestnicy są wybierani losowo, podczas tak zwanych dożynek. Raz w roku do każdego z dystryktów przyjeżdża jedna osoba z Kapitolu. Staje się ona później opiekunem trybutów z tego dystryktu, do którego została wcześniej przydzielona.  Podczas zgromadzenia wszystkich pomiędzy dwunastym, a osiemnastym rokiem życia, na specjalnym placu, następuje losowanie dwójki młodych ludzi, którzy pojadą odbyć szkolenie, a następnie zostaną wystawieni na arenę. Z igrzysk głównie nie ma możliwości wycofania się, chyba, że ktoś zgodzi się zająć miejsce wylosowanego uczestnika. Jednak nie zdarza się to dość często.
 Zasady igrzysk są proste. Za udział w powstaniu każdy z dwunastu dystryktów musi dostarczyć daninę w postaci dwojga uczestników, chłopca i dziewczyny. Dwadzieścia cztery ofiary, zwane trybutami, zostaną uwięzione na ogromnej arenie pod gołym niebem, na której może się znaleźć wszystko, począwszy od spalonej słońcem pustyni, skończywszy na skutym lodem pustkowiu. Przez kilka tygodni uczestnicy turnieju walczą na śmierć i życie. Zwycięża ostatni trybut zdolny utrzymać się na własnych nogach.
Kapitol zabiera dzieci z naszych dystryktów i na naszych oczach zmusza je do bratobójczej walki. W ten sposób rządzący przypominają nam, że jesteśmy zdani na ich łaskę i niełaskę. Mamy pamiętać, że nie przeżyjemy następnego powstania. Bez względu na to, jakich słów używają, przesłanie jest jasne: „Patrzcie, odbieramy wam dzieci, składamy je w ofierze, a wy nie możecie nic zrobić. Wystarczy jedno wasze krzywe spojrzenie, a wybijemy was do nogi. Tak jak w Trzynastym Dystrykcie. (Collins. S, Igrzyska Śmierci, Media Rodzina, Poznań 2008, s. 22) 
Dla mieszkańców biedniejszych dystryktów wybór dziecka na trybuta podczas igrzysk jest równoznaczny z jego śmiercią. Najczęściej wygrywają dobrze wyszkoleni trybuci z bogatszych dystryktów, takich jak Jedynka, Dwójka lub Czwórka, a najsłabsi giną w ciągu pierwszych kilku godzin. Walki między uczestnikami są niezwykle krwawe, a Kapitolskie władze państwa czerpią radość z obserwowania coraz to brutalniejszych sposobów na zabicie przeciwnika. Mieszkańcy dystryktów również oglądają przebieg igrzysk. Jest to dla nich jedyne źródło, aby dowiedzieć się jak radzi sobie ich dziecko. 

Kapitol. Jak wygląda życie w stolicy? 

Kapitol i ludność w nim żyjąca, niewątpliwie prezentuje zachowanie typowe dla burżuazji. W Kapitolu każdy żyje w luksusie. Nikt nie zna głodu, niebezpieczeństwa, ani wartości ciężkiej pracy. Ludzie, gdy tylko znajdą czas poddają się rozpuście. Dbają przesadnie o swój wygląd. Modne są tutaj kolorowe peruki, ostry makijaż oraz bardzo okazałe, najdroższe stroje. Łatwo popadają w obżarstwo (Bez żadnych zahamowań biorą specjalne środki wymiotne, aby móc jeść więcej niż jest w stanie pomieścić ich organizm). Otoczenie, w którym mieszkają niczym nie przypomina nieludzkich warunków, które panują w najbiedniejszych dystryktach. Są przyzwyczajeni do nowoczesnych technologii, o których proletariat nawet nie słyszał. 
- To znaczy, że po wypiciu tego płynu zwymiotuję?
- Pewnie. Żebyś mógł jeść dalej. (…) Wszyscy tak robią. Jak inaczej można by się dobrze bawić na uczcie?  (Collins. S, W Pierścieniu Ognia, Media Rodzina, Poznań 2009, s.79) 
Autorka tworząc Kapitol bazowała na historii starożytnej Grecji i Rzymu, przez co mamy mnóstwo (chociaż dobrze ukrytych) nawiązań właśnie do kultury śródziemnomorskiej. 
Mieszkańcy Kapitolu jako jedyni nie wystawiają swoich dzieci w dożynkach. Nie oznacza to jednak, że nie interesują się igrzyskami w ogóle. W Kapitolu oglądanie igrzysk to najbardziej ceniona rozrywka. Mieszkańcy uwielbiają patrzeć jak młodzi proletariusze walczą na śmierć i życie. Zakładają się o to, kto przeżyje, a kto umrze pierwszy.
Chcąc nas dodatkowo upokorzyć i udręczyć, Kapitol zmusza [Dystrykty] do traktowania Głodowych Igrzysk, jakby to było święto, ważne wydarzenie sportowe, czym wyzwala wzajemna niechęć dystryktów. (Collins. S, Igrzyska Śmierci, Media Rodzina, Poznań 2008, s. 23)

Jak wygląda życie w dystryktach? 

Życie w dystryktach bardzo różni się od tego prezentowanego w Kapitolu. Są one uporządkowane hierarchicznie. Im niższy numer posiada dany dystrykt, tym biedniejsza społeczność w nim mieszka. Dystryktów jest dwanaście i każdy zaopatruje Kapitol w inne dobra. Każdy dystrykt jest inny i życie w każdym z nich przebiega według innych kryteriów. Jedni są bardziej liberalni w stosunku do władzy, inni otwarcie pokazują swoją uległość i strach. W bogatszych dystryktach nie zna się pojęcia głodu lub ubóstwa, a w tych biedniejszych jest to na porządku dziennym. Jednak łączy je wspólna arena i udział w igrzyskach. Nie ważne czy twoja rodzina zaopatruje Kapitol w leki, czy wysyła prezydentowi świeże owoce. Na arenie muszą stanąć reprezentanci każdego dystryktu i nie ma od tego odwrotu.
Głodowanie jest powszechne w Dwunastym Dystrykcie. Każdy widuje ofiary głodu. To starsi ludzie niezdolni do pracy. Dzieci ze zbyt licznych rodzin. Ofiary wypadków w kopalniach. Snują się po ulicach, aż pewnego dnia widzi się ich, jak siedzą bez ruchu pod murem albo leżą na łące, słyszy się zawodzenie w domu, a w końcu ktoś wzywa Strażników Pokoju, żeby zabrali zwłoki. Głód nigdy nie jest oficjalna przyczyną śmierci. To zawsze grypa, wpływ warunków atmosferycznych albo zapalenie płuc. Nikt się na to nie nabiera. (Collins. S, Igrzyska Śmierci, Media Rodzina, Poznań 2008, s. 31)

Kontrolowany system życia w Panem

W Panem istnieje mocno rozwinięty system kontroli społecznej.
W najszerszym znaczeniu kontrola społeczna to wszelkie, nawet niezamierzone i niedostrzegane, oddziaływania społeczne. W węższym rozumieniu kontrola społeczna to środki mające w zamierzeniu w konkretny sposób oddziaływać na jednostki i grupy. W tym znaczeniu narzędziem kontroli będzie prawo karne, ale również wyrazy potępienia lub pogardy. W trzecim, najwęższym, rozumieniu kontrolę społeczną przeciwstawia się środkom kontroli prawnej pojmowanej albo jako stosowanie przymusu, albo jako oddziaływanie władzy państwowej za pomocą norm ustalonych w określony sposób. (G. Skąpska, M. Ziółkowski, Encyklopedia Socjologii. Tom 2, Oficyna Naukowa, Warszawa, 2000, s. 81.)
W Panem funkcjonuje formalna kontrola społeczna, czyli narzucana przez państwo. Jest ona niezwykle mocno przestrzegana, gdyż prezydent nie może pozwolić, aby w państwie wybuchnął jakikolwiek bunt. Prezydentowi podlegają tak zwani Strażnicy Pokoju, którzy obserwują życie w dystryktach. Gdy są świadkami sytuacji niezgodnej z prawem mają oni obowiązek osobę podejrzaną poddać surowej karze. Najczęściej są to publiczne biczowania mające na celu zastraszyć nie tylko obserwujących całą tę sytuację, ale wszystkich w społeczeństwie. Dla ochrony swojego życia i zdrowia, a także z poczucia bezradności, wiele osób wybiera zachowanie się konformistycznie, czyli dostosowanie swoich wyborów do tego, czego oczekuje od nich prawo.    

Władza według Coriolanus’a Snowa 

Max Weber (Weber. M, Gospodarka i Społeczeństwo, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa, 2002) twierdził, że władza to prawdopodobieństwo, że wola osoby bądź grupy zostanie wypełniona nawet, jeżeli napotka ona sprzeciw. Według niego państwo posiada także monopol na legalne stosowanie przemocy. Wymieniał on też trzy typy władzy. W Panem niewątpliwie mamy do czynienia aż z dwoma typami panowania jednocześnie. 
Typ tradycyjny, który przejawia się w relacjach pomiędzy prezydentem Snowem, a mieszkańcami dystryktów, występuje na zasadzie pan-sługa. Mieszkańcy dystryktów słuchają prezydenta, bo tak nakazuje im tradycja, natomiast od nich wymagana jest bezwzględna dyscyplina. 
Natomiast w stosunku do mieszkańców Kapitolu jego władza bardziej prezentuje typ charyzmatyczny. Ludzie są z nim bardzo związani i uważają go za wybitnego człowieka, któremu należy się szacunek. Darzą do ogromnym zaufaniem i całkowicie wierzą, że jego wybory są dobre, a decyzje kierowane jedynie dobrem państwa. 
Jednak ja bym stwierdziła, że najlepszym określeniem dla władzy Coriolanusa Snowa jest despotyzm albo nawet dyktatura. 

Despotyzm to forma ustrojowa, w której władca sprawuje władzę w sposób niczym nieskrępowany, nie uznaje praw i wolności obywatelskiej. (Podręczna Encyklopedia A-Z, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków, 2007, s. 216) 

Dyktatura to rządy sprawowane przez jednostkę (lub grupę) posiadającą pełnię władzy, opartej na osobistym autorytecie lub sile zbrojnej. Odwołujący się do siły interesu klasowego. Ma z reguły charakter nielegalny. (Podręczna Encyklopedia A-Z, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków, 2007, s. 233.)
Mimo iż Snow pełni urząd prezydencki, czyli teoretycznie powinien zostać wybrany przez lud lub grupę reprezentującą. Niestety to stanowisko nie zostało objęte przez niego w sposób uczciwy. Jego przywiązanie do funkcji głowy państwa jest ogromne. W jednym z rozdziałów Finnik, wygrany trybut sprzed dziesięciu lat, tłumaczy w jak okrutny sposób Coriolanus pozbawiał życia przeciwników politycznych. Truł ich na własnych przyjęciach i bankietach. 
Prezydent w powieści przedstawiony jest, jako osoba, która niewątpliwie chce kontrolować społeczeństwo. Chce mieć wpływ na ich życie i dlatego w dalszym ciągu organizuje Głodowe Igrzyska. 
Podobnie myślał włoski myśliciel Niccolò Machiavelli. Według niego skuteczne działanie na rzecz dobra państwa musi być oddzielone od sumienia i moralności. Polityka ma spełniać swoje funkcje, czyli być skuteczna, a nie dobroduszna. Machiavelli twierdzi, że władca powinien kierować się w swojej polityce podstępem oraz wprowadzać terror, bo tylko dzięki temu lud będzie go szanował. Wyznaje on zasadę, że to „cel uświęca środki”. 
Między tym, co dzieje się na świecie, a tym, co się dziać powinno, zachodzi tak wielka różnica, iż ten, kto by rzeczywistość zaniedbywał w imię ideału rzeczywistości, raczej zgubę własną by spowodował  niż poprawę losu, człowiek bowiem, który by na każdym kroku rządził się tylko zasadami dobra, przepaść musiałby w środowisku ludzi rządzących się innymi zasadami. (Machiavelli. N, Książę, tłum. Wincenty Rzymowski, Wrocław, 1969 s. 66. )

Wszystkie urzędy są poddane prezydentowi Snowowi. Nie boi się on stosować przemocy i bardzo skrupulatnie egzekwować praw wobec ludności oraz buntowników. Bez żadnych skrupułów otwarcie grozi swoim przeciwnikom, a w niektórych przypadkach jest w stanie nawet pozbawić ich życia. (Jako przykład można tu przytoczyć moment powieszenia jednego z głównych organizatorów igrzysk, tylko dlatego, że zmienił zasady i pozwolił wygrać, co jest jednoznaczne z darowaniem życia, aż dwójce uczestników.) Nie przejmuje się, że w biedniejszych dystryktach ludzie żyją poniżej jakichkolwiek standardów i nie mają, za co żyć i nie mają, co jeść, podczas gdy on sam pławi się w luksusach.
Cała konstrukcja państwa legnie w gruzach, jeżeli choć na chwilę stracimy kontrolę nad dystryktami. (Collins. S, W Pierścieniu Ognia, Media Rodzina, Poznań 2009, str. 25)  
Powyższe słowa tylko wskazują na to, że prezydent Snow wie jak system panujący w jego państwie jest kruchy. Legitymizuje swoją władzę tłumacząc, że to co robi kierowane jest wyłącznie dobrem w stosunku do państwa, co tak naprawdę jest oszustwem. Legitymizacja odtrąca przemoc. Jest też świadom, że każdy, jeżeli tylko będzie zdeterminowany, jest w stanie pozbawić go władzy. Jego upór i bezwzględność mają sprawić, że prawa, które ustanowi będą respektowane. Nie z lojalności czy przekonania o dobru państwa, a jedynie ze strachu.

Zwykła dziewczyna, a symbol rewolucji 

Przez cały czas trwania powieści widzimy ewolucję, małego i podległego rządom dyktatora państwa. Wszystko rozpoczyna się od zwykłej dziewczyny, która na początku wcale nie chce być symbolem rebelii. Uważa, że wszystkie jej działania były dyktowane miłością do siostry, matki i przyjaciół. Chciała ich chronić za wszelką cenę, nie zauważając przy tym, że swoim zachowaniem inspiruje wielu ludzi do zmian. Obywatele zaczynają dostrzegać, że także umieją odnaleźć w sobie siłę i działać przeciwko władzy, z która się nie zgadza. 
Oboje wiemy, że muszą mieć zwycięzcę.
Zgadza się, muszą mieć zwycięzcę. Bez niego cała idea igrzysk bierze w łeb, a organizatorom ziemia usuwa się spod nóg. (Collins. S, Igrzyska Śmierci, Media Rodzina, Poznań 2008, s. 323)
Gdy Katniss i Peeta zostają ostatnimi żyjącymi ludźmi na arenie, wiedzą, że Kapitol oczekuje od nich walki. Zwycięzca igrzysk może być tylko jeden. Jednak dziewczyna nie chce zabijać przyjaciela i na odwrót. Wpada na pomysł, że może uda się oszukać organizatorów, aby obydwoje mogli żyć. Razem z Peetą Mellarkiem próbują się otruć w nadziei, że organizatorzy uznają ich czyn za poświęcenie wobec miłości. Jej plan się udaje ze względu na miłosierdzie głównego organizatora. Jednak potem jego występek zostaje ukarany. Mężczyzna traci życie. 
Prezydent dostrzega, że w niektórych dystryktach zaczynają wybuchać drobne zamieszki związane z tym wydarzeniem. Ludzie zaczynają uważać, że Katniss chce wywołać bunt, który doprowadzi do rewolucji i chcą jej w tym pomóc. Snow nie może na to pozwolić, dlatego odwiedza ją w jej domu i otwarcie mówi, że ma zatrzymać rosnącą falę niepokoju wśród obywateli, bo inaczej pozbawi życia jej bliskich. 
A skoro dziewczyna z marnego Dwunastego Dystryktu przeciwstawia się Kapitolowi i uchodzi jej to płazem, dlaczego nie mieliby pójść w jej ślady? (Collins. S, W Pierścieniu Ognia, Media Rodzina, Poznań 2009, str. 25)
Dziewczyna zgadza się na warunki prezydenta z obawy przed jego okrucieństwem. Jednak odwiedzając dom burmistrza swojego dystryktu, przez przypadek, dostrzega w telewizorze relację z Dystryktu Ósmego. Jest przerażona, że doprowadziła do zrywu ludność, która nie posiada odpowiednich zasobów, aby walczyć z władzą. Dopiero, gdy poznaje dwie uciekinierki z tego właśnie dystryktu, zaczyna się zastanawiać nad tym, co tak naprawdę dzieje się za murami jej domu. W wielkim świecie ktoś uznał ją za autorytet i jest przekonany, że jest ona w stanie zrobić coś więcej, ale strach przed karą ze strony systemu prawnego jest silniejszy. 
Ona sama przekonuje się do tego dopiero, gdy dostaje możliwość uratowania przyjaciół z rąk wroga. Zgadza się zostać twarzą rewolucji, za którą gotowi są stanąć obywatele.  

Rewolucja w Panem

Zastanówmy się teraz, czy rewolucja w Panem była w ogóle możliwa? Wiemy, że Trzynasty Dystrykt oficjalnie przegrał poprzednią rewolucję. Władze rozkazały obywatelom pozostać pod ziemią i nie ujawniać swojej obecności. Pozostałe dystrykty były przekonane, że Trzynasty Dystrykt pokonano raz na zawsze. Pokazywano propagandowe filmy w wiadomościach, udowadniające, że na zagruzowanych terenach Trzynastki nie da się żyć, skutecznie zniechęcało ludzi do jakichkolwiek ruchów rewolucyjnych. Dodatkowo nie było odpowiedniej osoby, która mogłaby stać się jej twarzą. Ludzie byli przekonani, że tak będą żyć do końca swoich dni.
Tocqueville twierdził (Tocqueville. A, O demokracji w Ameryce, Aletheia, Warszawa, 2005), że największym zagrożeniem dla wolności jest tyrania. To sprawiedliwość określa granice państwa. Warto też zaznaczyć, że wolność nie jest równa równości. Wolność można osiągnąć w państwie gdzie nie ma równości. W Panem nie ma natomiast, ani wolności, ani równości. 
Tocqueville był także przekonany, że rewolucja nigdy nie jest nagłą decyzją. Wpływ na nią ma wiele czynników i wcześniejszych wydarzeń. Wywołuje ją między innymi podzielenie społeczeństwa na stany i hermetyczność powstałych grup, wyraźna granica między płaconymi podatkami, tworzenie propagand. Wszystkie te wymienione czynniki miały miejsce w Panem. Społeczeństwo wyraźnie zostało podzielone w niesprawiedliwy sposób tworząc bogatą stolice i biedne dystrykty. Każdy z tych występujących podziałów był podobny do siebie. 
Gdy Katniss zostaje twarzą rewolucji i otwarcie zaczyna mówić o władzy prezydenta, podkopuje tym jego autorytet. A filmiki propagandowe pokazywane w telewizji tylko dolewały oliwy do ognia. Według Tocqueville’owskich teorii rewolucyjnych, wybuch rewolucji w Panem był tylko kwestią czasu. Różnica pomiędzy faktycznym stanem życia w dystryktach, (także pomiędzy sobą) a  Kapitolem była zbyt duża. 
Według Karola Marksa (Engels. F, Marks. K., Manifest Komunistyczny, Jirafa Roja, Warszawa 2009) rewolucja nie może zaistnieć, jeżeli społeczność nie spełni kilku podstawowych warunków. Uważał, że nie da się jej zrobić w niepiśmiennym i nierozwiniętym państwie. Ludność zamieszkała w dystryktach niewątpliwie jest wyedukowana, mniej lub bardziej, ale jest. Szkoła w każdym z dystryktów jest obowiązkowa. Jednak uważał on także, że warunki ekonomiczne są ważnym aspektem udanej rewolucji. Nie każdy dystrykt był na nie gotowy. 
Większy zew rewolucji poczuli ludzie z biedniejszych dystryktów, którzy nie posiadali odpowiednich środków, aby pokonać Kapitol. Bardzo długo czekano na decyzję w sprawie bogatszych dystryktów, które początkowo wcale nie chciały w tym uczestniczyć. Wynika, więc z tego, że według Marksa rewolucja w Panem była przygotowana poprawnie tylko do pewnego stopnia. 
Natomiast Burke (Burke. E, Rozważania o Rewolucji we Francji, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa, 2008)  twierdzi, że rewolucja nie jest dobrym pomysłem. Nie jest on jednak przeciwny samemu procesowi rewolucji. Uważa on jednak, że rewolucjoniści kierują się nagłym pragnieniem wyzwolenia kraju, nie zwracają uwagi na historię (np. Porywczym Francuzom stawia na wzór Anglików). Niestety taka forma panuje w Panem. Obywatele nie zastanawiają się, dlaczego padła poprzednia próba wyzwolenia kraju. Nie analizują przeszłości, jedynie teraźniejszość, dlatego nie dochodzą do odpowiednich wniosków. 
Twierdzi on także, że podział społeczeństwa nie jest wcale zły. Jego zdaniem tworzenie się hierarchii w społeczeństwie jest dobre, ponieważ znajdujący się na jej szczycie zazwyczaj posiadają większą mądrość niż ci znajdujący się niżej. Władza jest od tego, aby ograniczać kontrolować ludzkie pragnienia. Ludzie są często skłonni dokonywać złych wyborów, bo nie ma nad nimi nikogo, kto wyegzekwuje ich poczynania. Prawo powinno prowadzić swoich obywateli zgodnie z tradycjami. Jednak mimo wszystko ludzie mają też prawo do równego traktowania.
Biorąc pod uwagę te czynniki, o których wspomina Burke, rewolucja w Panem w ogóle nie powinna mieć miejsca, bo jest skazana na klęskę. 
Wcześniej walczyliśmy już ze sobą i niemal doprowadziliśmy do zagłady. Teraz jest nas jeszcze mniej. Żyjemy w trudniejszych warunkach. Czy naprawdę właśnie tego chcemy? Pozabijać się z kretesem? I co mielibyśmy w ten sposób osiągnąć? Żeby jakiś przyzwoity gatunek odziedziczył w ten sposób po nas dymiące szczątki Ziemi?  (Collins. S, Kosogłos, Media Rodzina, Poznań, 2010, s. 30)

Odpowiedni ustrój dla wyzwolonego Panem

W swoim tekście, O Wolności J. S. Mill (Mill. J. S, O Wolności, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1959) pisał o równości między ludźmi i o ich wolności. Twierdził, że każdy powinien decydować o sobie. Jednak, gdy społeczeństwo jest niewyedukowane władza despotyczna jest wręcz wskazana, ponieważ ludność nie jest w stanie poważnie dyskutować i wyciągać z debat odpowiednich wniosków. Tylko w krajach, w których ludność jest wyedukowana można wprowadzić demokrację, a co nią idzie, także wolność. 
Dystrykty podlegają pod ten drugi typ społeczeństwa, wyedukowanego i otwartego na dyskusje. Czy oznacza to, że wprowadzenie wolności i demokracji, po wygranej rewolucji, byłoby w Panem wskazane? 
Po schwytaniu prezydenta Snowa, rząd Trzynastego Dystryktu zastanawia się, jaką władzę należy wprowadzić po wyzwoleniu kraju. Opowiadają się za tym, że za czasów istnienia Stanów Zjednoczonych najlepsza była demokracja, ponieważ dawała każdemu równe prawa i wolność. Powszechnie jednak wiadomo, że nie zawsze da się wprowadzić ustrój, który był dobry w przeszłości. Ktoś, kto nie znał demokracji wcześniej, może zwyczajnie nie być w stanie wykorzystać jej odpowiednio. 
Tocqueville i Mill uważają, że nawet demokracja może być despotyczna i nie musi prowadzić do wolności, jeżeli nie jest prowadzona prawidłowo. Mill za granice wolności stawia także jednostkę, która narusza prawo do wolności innej. Taką jednostka, która ograniczała wolność obywateli był niewątpliwie prezydent Snow. Mimo iż obywatele teoretycznie byli wolni, nie byli skuci kajdanami, w praktyce byli otoczeni przez mury niepozwalające im przekraczać granic swoich dystryktów oraz nie mogli wyrażać otwarcie swoich poglądów. Ulice miasta były patrolowane przez Strażników Pokoju, którzy mieli dokonywać biczowań tych obywateli, którzy powiedzą lub zachowają się niewłaściwie. Ludzie byli zmuszani do oglądania igrzysk i wysyłania dzieci na pewna śmierć. 
Mill sądzi, że wolność pomaga być bliżej prawdy, a władza jest dobra tylko wtedy, gdy jest ograniczona. 
Niech rząd będzie rzeczywiście przed narodem odpowiedzialny i łatwo usuwalny, a naród będzie mógł powierzyć mu władzę i decydować sam o jej użyciu. (Mill. J. S, O Wolności, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1959, s. 120)
Prezydent Snow nie miał żadnych ograniczeń. On sam odpowiadał za całe państwo. 
Według Milla, aby człowiek był wolny, jego wolność musi wyróżniać się na trzech płaszczyznach jego świadomości: Słowie i emocjach (Najważniejsza), Realizacji swoich potrzeb (Jeżeli tylko nie robi to krzywdy innym) i Stowarzyszania się. 

Czy w przyszłości damy radę wyzbyć się podziału społecznego? 

Z Epilogu wiemy, że z Panem usunięto wszelkie ślady poprzedniego życia. Areny zostały zdemontowane, a dzieci uczą się o Głodowych Igrzyskach w szkołach podczas lekcji historii, ale czy to oznacza, że państwo poszło o krok do przodu, że poczyniło postęp?  Że nie będzie już więcej podziałów na biednych i bogatych? Czy każdy będzie mógł stwierdzić, że jest w pełni wolnym obywatelem? 
Monteskiusz (Monteskiusz, O Duchu Praw, Zielona Sowa, Kraków, 2003) mówił, że człowiek zawsze będzie błądził, ponieważ jest ograniczony. W duchu jest on egoistyczny i myśli tylko o sobie, a kierują nim wewnętrzne instynkty. Podobnie myślał też Zygmunt Freud (Freud. S, Pisma Społeczne, Wydawnictwo KR, Warszawa, 1998). Twierdził on, że działamy podświadomie, rządzą nami pierwotne popędy i nie doceniamy tego, co mamy.
Ja uważam, że właśnie przez takie cechy naszego charakteru nigdy nie będzie w społeczeństwie równości. Ponieważ w równym podziale społeczeństwa nie chodzi tylko o panujący w państwie ustrój. Nie liczy się także w jak dobrze rozwiniętym kraju się znajdziemy. Nie uda nam się stworzyć równego społeczeństwa, w którym wszyscy będą posiadali tyle samo i będą traktowani równo, ponieważ jesteśmy tylko ludźmi o słabej woli. Zawsze znajdzie się przynajmniej jedna jednostka, która będzie dążyła do przejęcia władzy albo zdobycia bogactwa. I nawet, jeżeli władza nie podzieli oficjalnie państwa na dwie konkurencyjne ze sobą grupy, to przez ludzkie samolubne myślenie podzielimy się sami. Jesteśmy tylko ludźmi, którzy nie przejmują się innymi, a myślą tylko o sobie. Często jesteśmy także biernymi obserwatorami i nie reagujemy na cudzą krzywdę, a czasem zjednoczenie się mogłoby nam pomóc osiągnąć cel. 
Tak jak mawiał Burke (Burke. E, Rozważania o Rewolucji we Francji, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa, 2008), nie umiemy uczyć się na błędach i nie korzystamy z doświadczeń, które niesie nam historia i uważam, że to się w najbliższym czasie niestety nie zmieni. Do tego potrzeba dużo pracy i cierpliwości. Tak jak w Panem. Musiało upłynąć mnóstwo lat, aby w pełni obalić rząd oraz znieść podział klasowy. Ludzie sami muszą wyrazić chęć, aby przynajmniej spróbować coś zmienić w społeczeństwie, a także zacząć spróbować współpracować ze sobą, tak jak wyrażają to słowa umowy społecznej: 
Bez względu na to, gdzie umieszczano początek więzi międzyludzkich, nie wyobrażano sobie, by społeczeństwo w pełnym tego słowa znaczeniu mogło istnieć bez zgody wchodzących w jego skład jednostek. Skoro są one z natury wolne i równe, tylko jakieś porozumienie między nimi może tłumaczyć charakterystyczne dla stanu społecznego ograniczenia i zależności. Porozumienie to jest możliwe dzięki uświadomieniu sobie przez zainteresowanych, że jednocząc się w społeczeństwie wprawdzie z czegoś rezygnują, ale zarazem uzyskują w zamian coś ważniejszego: bezpieczeństwo i możliwość rozsądnego korzystania z naturalnych uprawnień. Społeczeństwo jest zatem stowarzyszeniem, tworzonym świadomie przez jednostki w celu zaspokojenia określonych potrzeb i osiągnięcia określonych celów. (Szacki. J, Historia Myśli Socjologicznej, Wydawnictwo naukowe PWN, Warszawa, 2002, s. 69.)

Bibliografia

Burke. E, Rozważania o Rewolucji we Francji, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa, 2008
Collins. S, Igrzyska Śmierci. Trylogia, Media Rodzina, Poznań, 2012
Engels. F, Marks. K., Manifest Komunistyczny, Jirafa Roja, Warszawa 2009
Mill. J. S, O Wolności, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, 1959
Szacki. J, Historia Myśli Socjologicznej, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa, 2002
Tocqueville. A, O demokracji w Ameryce, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa, 2005



CHWAŁA TYM, KTÓRZY TU DOTARLI!


I to już koniec. W takich momentach kocham moje studia. Ta praca to takie moje małe dziecko, które powinnam sobie oprawić w ramkę i wytapetować sobie nią cały pokój. Mam nadzieje, że Wam także się podobała i że nie zanudziłam Was moimi wywodami. 

PS: Pamiętajcie o konkursie! :) LINK DO KONKURSU



piątek, 20 listopada 2015

KONKURS Z KOSOGŁOSEM

Witajcie!
Dzisiaj krótki, lecz bardzo ważny wpis. #TydzieńZIgrzyskamiŚMierci powoli zbliża się do końca, jednak wraz z organizatorkami mamy dla Was małą niespodziankę. Jest to wyjątkowy moment nie tylko dla nas, ponieważ możemy Was uszczęśliwić, ale także dla Was, bo możecie uszczęśliwić dodatkowo sami siebie. Podwójna radość jest wspaniała! A więc uwaga, trzymajcie się mocno... Mamy dla Was konkurs w którym dzięki wydawnictwu MEDIA RODZINA do wygrania jest Kosogłos, w specjalnej białej edycji! Wygrywa aż 9 osób, więc nie ma na co czekać!  



CO ZROBIĆ ABY WYGRAĆ? 
OTO REGULAMIN! 

1. Chcemy Twoje zdjęcie! Ale nie takie zwyczajne! Zdjęcie musi być związane z Igrzyskami, a najlepiej z samym Kosogłosem, który jest do wygrania.*
2. Musisz posiadać adres korespondencyjny na terenie Polski.
3. Zdjęcie wysyłasz na maila ach-te-moje-blogi@wp.pl lub do Angie Rose (z kanału CRh+) na facebooku. 
4. W wiadomości zawrzyj informację z jakiego bloga/kanału wiesz o konkursie i tej całej Igrzyskowej akcji. Kogo czytałeś/czytałaś lub oglądałeś/oglądałaś zanim to wszystko się wydarzyło? A może jesteś zupełnie nowy/nowa?
5. Rozdanie trwa od 20.11.2015r. do 29.11.2015r. Wyniki powinny się pojawić w ciągu pięciu dni od zakończenia konkursu na stronie wydarzenia.

*Wysyłając zdjęcie do konkursu, zgadzasz się na publikowanie go na naszych stronach, bez możliwości odwołania się o tej decyzji. Wszelkie wulgarne treści będą ignorowane lub nawet zgłaszane.



Współorganizatorki:



piątek, 23 października 2015

36. "To be, or not to be, that is the question" - National Theatre Live: Hamlet

"Czegóż bym się lękał?
To życie szpilki złamanej niewarte,
A dusza moja, jak on, nieśmiertelna."
Hamlet, Akt I, scena 4. 

Witajcie moje kochane pyzy! Jak tam Wasze życie? Ja już padam pod wpływem tych wszystkich tekstów, które muszę czytać na zajęcia. Jeżeli kiedyś będziecie chcieli przeczytać recenzję twórczości Polanyi’ego, albo Parsonsa to zrozumcie, że ode mnie nie usłyszycie pochlebnych recenzji. Ale powróćmy do milszej części tego wpisu… 

Jak pewnie wiecie, w marcu 2014 roku zakochałam się w National Theatre Live, ale niestety jakoś tak się złożyło, że przyszło mi czekać półtorej roku, aby znowu móc uczestniczyć w tym cudownym przedsięwzięciu. 15 października doświadczyłam tego dwa razy mocniej niż poprzednio, ponieważ nie było to zwykłe przedstawienie nagrane wcześniej i puszczone widzom w kinie, a prawdziwa transmisja prosto z Barbican Theatre! Wiecie już pewnie doskonale o czym będę dzisiaj do Was pisać, a więc nie ma co dłużej trzymać w niepewności tych, którzy wpadli tu przypadkiem i nie wiedzą. Dziś o Hamlecie z cyklu NTL

Macie już ciary? 
To dobrze! 

To dość zabawne, że mój drugi spektakl z NTL, także jest z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej, ale uwierzcie mi, to nie było celowe zagranie. (A może jednak?)
Idąc na spektakl miałam już pewne oczekiwania. Frankenstein był fantastyczny i zrobił na mnie ogromne wrażenie, ale była to jednak adaptacja powieści. Tutaj obcujemy z Szekspirem, prawdziwym mistrzem dramatu.

O co z tym Hamletem naprawdę chodzi? 
Hamleta zna pewnie każdy. To postać tak głęboko osadzona w naszej kulturze, że trzeba się bardzo starać, żeby o nim nie słyszeć. Jednak gdyby ktoś zapytał nieznającego treści sztuki o czym jest, pewnie pojawiły by się tu niewątpliwie skojarzenia takie jak czaszka, albo słynne zdanie: "Być, albo nie być, oto jest pytanie". Jednak nie jest to w brew pozorom łatwa sztuka. Mi trochę zajęło, aby wciągnąć się w jej rytm i zrozumieć jak powinno się z nią dalej obchodzić. Czasem takie kulturowe wytężenie naszego umysłu jest potrzebne, aby zobaczyć, że mimo upływającego czasu nadal mamy do czynienia ze zjawiskami, o których pisał sam Szekspir i co najważniejsze, że nie są one nam wcale obce. 
Hamlet jest dramatem przedstawiającym nam strach i niemożność poradzenia sobie z kontrolowaniem własnych emocji. Hamlet czuje się opuszczony i niezrozumiany. Wie, że musi dokończyć to, co sobie postanowił, to co obiecał ojcu. Stykamy się tutaj ze stratą, ale też szaleństwem, które kierowane jest chęcią doprowadzenia wszystkich potyczek do końca. Nasz bohater nie jest sam pewny jak to wszystko rozegra, często błądzi i płaci za to ogromną cenę. Dostrzegamy w jego sposobie bycia ogromne zagubienie. On sam nie wie, czy jest już dorosły, czy może jeszcze jest dzieckiem. Z jednej strony chce zrobić wszystko sam, ale widzi, że momentami ta pomoc z zewnątrz jest mu ogromnie potrzebna. 

Strona artystyczna. 
Kim bym była gdybym nie wspomniała o całej otoczce, która towarzyszy nam w przedstawieniu. Teraz zostałam nie tyle wbita w fotel, co jeszcze głębiej. Po pierwsze, zupełnie nie spodziewałam się tak epickiej muzyki, która idealnie pasowała do każdej sceny. Nawet po opuszczeniu sali miałam ją cały czas w głowie i mam nadzieję, że niedługo gdzieś pojawi się soundtrack. Kolejną rzeczą, która spowodowała, że zaniemówiłam były efekty specjalne! I to nie jakieś błyskające światła, ale prawdziwe efekty, takie jakie możemy zobaczyć w filmach. W pewnym momencie na scenie rozpętała się prawdziwa burza, wszystko tam latało, do pałacu zaczął dostawać się gruz, a widz nie wiedział co się dzieje. Dopiero po przerwie mógł podejść do tego na spokojnie. Zaskoczyło mnie również podejście do całego tła i dekoracjami. Oczywiście mamy tu do czynienia z pałacem królewskim i przepychem, który w nim panuje. Ale mi bardziej chodzi o kostiumy aktorów, które momentami do tego kompletnie nie pasują. Gdy mamy wykwintną kolację, gdzie brat zmarłego króla ogłasza, że teraz to jego zadaniem będzie rządzić krajem, stroje wszystkich obecnych są typowe dla królewskiego dworu. Ochrona pałacu chodzi w typowych królewskich mundurach, ale kilka chwil później Hamlet chodzi w najzwyklejszym T-shirtcie. Gdy razem ze swoim przyjacielem Horacym znajdują się na cmentarzu, jest on w bluzie od dresu, a Horacy biega w koszuli w kratę. Strasznie mnie to rozczuliło. Nie wiem czemu, ale takie pomieszanie kultur wzbudziło we mnie zachwyt. Jak widać można połączyć nowoczesność z tradycjami, które ciężko jest już zmienić. I to jest właśnie coś charakterystycznego dla twórczości Szekspira. W swoich utworach daje on niesamowicie minimalistyczną didaskalię. Umieszcza on w niej tylko niezbędne informacje dotyczące sztuki. Nigdy nie znajdziemy w niej przesytu, dlatego tez pewnie nie denerwuje nas gdy twórca bawi się i przedstawia nam swoją własną koncepcję. 

Aktorem być.
Dla aktora możliwość zagrania Hamleta to ogromny zaszczyt. Wymaga ona wielkiego skupienia i zdolności aktorskich, ponieważ Hamlet nie jest postacią jednowymiarową. Skupia on w sobie mnóstwo cech charakteru, które bardzo trudno współgrają ze sobą w jednym ciele. Czy Benedictowi udało się stworzyć postać równie interesującą jak Victor Frankenstein? Moim skromnym zdaniem, zdecydowanie tak! Widać było, że nie gra on Hamleta, on nim był od pierwszej sekundy, gdy tylko pojawił się na scenie. Jego monologi zachwycały i sprawiały, że oczy nie mogły oderwać się od ekranu. Każda jego scena była miejscem do której mógł się przenieść i przeżyć zupełnie inne niż dotychczas życie. Interakcje miedzy aktorami były niezwykle prawdziwe i doskonale dało się odczuć z kim mamy trzymać, kogo nienawidzić, a z kim zwyczajnie możemy się przez chwilę pośmiać. Aktorzy jednym słowem byli rewelacyjni. Nie wiem jak oni to zrobili, ale podczas (prawie) trzygodzinnego występu nie zobaczyłam na ich twarzy poczucia zagubienia, znudzenia czy nawet zmęczenia. Widziałam jedynie pasję, zaangażowanie i miłość do aktorstwa. Jak mam być szczera to czerpię ogromną radość z oglądania ludzi na deskach teatru. Granie w teatrze jest o wiele bardziej wymagające niż w serialu. Nie ma tu powtórzeń, wszystko trzeba zrobić raz i perfekcyjnie. Wszystko jest tutaj bardziej realistyczne, ponieważ aktorzy przechodzą przez całą gamę emocji w sposób naturalny. Nie muszą na pstryknięcie palcem zacząć płakać, tutaj zaczynają płakać, bo przeżywają swoje historie wspólnie z bohaterami, którymi się stają. I właśnie dlatego zachwycam się, gdy widzę jak wiele pracy aktorzy wkładają w stworzenie całego spektaklu. Widać, że jest to dla nich ciężki wysiłek nie tylko umysłowy, ale i fizyczny. W momencie gdy stoją już na scenie i żegnają się z tobą, masz ochotę ich przytulić i pogratulować albo chociaż otulić kołderką w łóżku, bo wiesz, że wykonali kawał dobrej roboty. 

Czy ja aby nie przesadzam? 
Zastanawiam się trochę, jak to jest z tym moim wychwalaniem. Mam w sobie takie coś, że zawsze staram się znaleźć dobre strony nawet w najgorszej książce czy filmie, jednak czasami mi się to nie udaje i wtedy jestem zmuszona do wystawienia dziesiątki. Jednak jeżeli mam być szczera to uważam, że Hamlet jest trochę za długi. Pod koniec pierwszej części marzyłam aby zrobili w końcu przerwę bo nie jestem już w stanie wysiedzieć i się skupić. Może to była wina późnej godziny, albo ogólnego zmęczenia, ale miałam wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Niektóre sceny dłużyły się niemiłosiernie, a niektóre były w ogóle niepotrzebne. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam gdy filmy są odpowiednio długie bo można w naturalny sposób przekazać rozwój sytuacji, ale w Hamlecie niepotrzebnie to przeciągali. Mam też wrażenie, że twórcy wymyślili sobie jedno wielkie show, które miało zapierać dech w piersi, a jak wiadomo z takiego myślenia nic dobrego nie wychodzi. Wszystkie z założenia epickie sceny traciły na swej epickości, i dwudziesta piata epicka scena nie robiła już takiego wrażenia jak pierwsza, bo widz zwyczajnie dostał ich za dużo. Lubię przesyt, ale czułam się już tym trochę przytłoczona. Pod tym względem bardziej podobał mi się Frankenstein, bo był minimalistyczny i przez to bardziej widza zachwycało gdy ciało się coś wielkiego. Czy mimo to mam w spektaklu swoją ulubioną scenę? Mam i to aż dwie. Pierwsza to finalny moment wyjścia Ofelii z pałacu po gruzach. Ogólnie ta postać była dziwnie mdła. Niby aktorka grała wszystko poprawnie, ale jej bohaterka zdecydowanie nie miała w sobie woli życia. Czemu? Dlatego nie wiem, dlaczego ta scena wzbudziła we mnie taki zachwyt, ale tak właśnie było. Natomiast scena druga, która podbiła moje serce i pozostanie ze mną na długo to rozmowa Hamleta i Horacego z miłym panem grabarzem. Ubawiłam się przy niej niesamowicie.


Mimo ostatniego akapitu i tak jestem pod tak ogromnym wrażeniem tego spektaklu, że nie wiem co jeszcze mogę Wam tu napisać. Kocham NTL i gdybym tylko mogła, chodziłabym na te spektakle codziennie. Niestety jedyne co mi zostaje to odkładanie pieniążków na bilety i grzeczne czekanie aż nasze kina postanowią (albo dostaną zgodę) zorganizować emisję. Kocham też to, że nie ważne, na które przedstawienie z cyklu idziesz, dostajesz także masę zapowiedzi innych produkcji (Błagam niech As Yoy Like It do nas wejdzie bo zapowiadało się cudnie!) a także wywiady z aktorami i smaczki zza kulis. Jaki inny teatr zapewni Wam takie wrażenia?  

Moja ocena: 8/10 


Jeżeli byliście na Hamlecie to dajcie koniecznie znać jak Wasze wrażenia. 

piątek, 14 sierpnia 2015

35. "Pójdziesz do papierowych miast i już nigdy nie wrócisz" - Książka vs. film.

Witajcie moi mili! 
Na samym początku muszę Was bardzo przeprosić za długą nieobecność, ale uwierzcie mi, ja naprawdę chciałam pisać regularnie, ale w momencie, gdy dopada człowieka takie coś jak brak weny, nie jest się zwyczajnie w stanie napisać czegokolwiek bez konieczności ciągłego kasowania świeżo napisanych liter. Tak niestety było w moim przypadku, przez co aż dwie recenzje nie ujrzały światła dziennego. No cóż, mam nadzieję, że teraz uda mi się skleić dla Was parę słów.  
Jeżeli obserwujecie mnie na facebooku to wiecie, że we wtorek odbyłam z przyjaciółmi małą wyprawę do kina na Papierowe Miasta i bawiłam się na nich bardzo dobrze. Jeżeli chcecie wiedzieć jak odbieram film i jak książkę, oraz co uważam za lepsze, zostańcie ze mną.

Książkę przeczytałam, film obejrzałam. Dowody na to mam. 

Autora tej książki chyba nikomu nie muszę przedstawiać. Johna Greena zna już chyba każdy, jeżeli nie z czytania jego twórczości to przynajmniej ze słyszenia. Gwiazd Naszych Wina osiągnęło ogromny sukces, więc nic dziwnego, że postanowiono pójść o krok dalej i zekranizować kolejną, a raczej poprzednią jego powieść. 

Papierowe Miasta przedstawiają nam osiemnastoletniego Quentina, który nie może zapomnieć o pewnej sytuacji, którą doświadczył w wieku dziewięciu lat wraz ze swoją sąsiadką Margo, kiedy to jeszcze byli dobrymi przyjaciółmi. Będąc już starszymi oddalili się od siebie, więc chłopak jest bardzo zdziwiony, gdy pewnej nocy dziewczyna zjawia się w jego oknie.

I jak dla mnie w tym miejscu powinien kończyć się opis tej książki oraz filmu, bo uważam, że to co zostało nam napisane w streszczeniu i na odwrocie książki za dużo spoileruje i gdy TO się dzieje, nie ma żadnego elementu zaskoczenia. Ale nie przyszłam tutaj, aby rozwodzić się o fatalnym opisie zaproponowanym przez wydawcę. 

Jeżeli miałabym powiedzieć o czym jest ta książka tylko w kilku zdaniach, odpowiedziałabym, że jest to książka przede wszystkim pokazująca jak destrukcyjna oraz absorbująca może być obsesja, jak głupie decyzje możemy podejmować gdy nie myślimy racjonalnie i kogo możemy zranić swoimi wyborami. Ale jest to też historia prawdziwej męskiej przyjaźni. Według mnie to jest duży atut tej powieści, bo coraz częściej wszystko skupia się dookoła miłości, a o przyjaźni się zapomina. To opowieść głosząca, że gdy tylko potrzebujesz pomocy to prawdziwy przyjaciel wyciągnie do Ciebie dłoń, nawet gdy rzecz którą będziesz chciał zrobić będzie głupia lub niebezpieczna.

Nasłuchałam się dużo, o tym jak fatalna jest ta książka, więc gdy tylko zaczęłam ją czytać byłam wielce zdziwiona.  Ci, którzy czytali, wiedzą, że książka podzielona jest na trzy części. Według mnie pierwsza jak i trzecia są genialne i z wielką chęcią wróciłabym do nich, nawet teraz. To niesamowicie śmieszne epizody, które mogą dostarczyć nam chwili uśmiechu i takiego poczucia nastoletniej wolności. Eh, zatęskniło mi się za czasami liceum, którego szczerze nienawidziłam, ale mimo wszystko wpadłam w poczucie takiej niemocy, że ja już nigdy czegoś tak szalonego nie zrobię. Oznacza to, że książka odegrała dobrze swoją rolę.  Podobał mi się także motyw samych papierowych miast, które są czymś wyjętym z prawdziwego życia. Dobry ruch panie Zielony! 

Bohaterowie
Pokochałam Margo, całym serduszkiem. Mimo iż nie jest ona pozytywną postacią, ma w sobie coś, co powoduje, że osobiście chciałabym być taka jak ona. Zauważyliście już chyba, że coś ciągnie mnie do twardych kobiet, które wiedzą czego chcą i nie pozwolą aby coś pokrzyżowało ich plany? Jej filmowa wersja też mi bardzo odpowiada, właśnie taką Margo sobie wyobrażałam. Więc mam w nosie czy Cara jest modelką, czy aktorką, może nawet dla mnie zamiatać ulicę pod moim domem, ale Margo była świetną! 
Co do Quentina nie miałam jakoś wielkich oczekiwań, ponieważ ten bohater dla mnie po prostu w książce był. Momentami lubiłam go bardziej, momentami strasznie przynudzał, natomiast dzięki filmowi go naprawdę polubiłam. Autentycznie! (Dzięki Dziama za zarażenie mnie tym słowem) Zobaczyłam w nim kogoś więcej niż narratora. To właśnie film pokazał mi, że to miły i bardzo uroczy chłopak, który kieruje się szlachetnymi ideami (chociaż w książce też czasami przejawiał takie zachowania, ale jakoś wtedy nie zwróciłam na nie uwagi) i to mnie rozczuliło, że aż miałam ochotę go przytulić i powiedzieć, że nie zasługuje na Margo i żeby dał już sobie spokój i zaczął żyć swoim życiem.
Co do filmowych odpowiedników to mogę mieć jedynie zarzuty do Bena i Radara. W książce nienawidziłam Bena. Wydawał mi się takim seksistą i szowinistą. Za każdym razem, gdy odzywał się tym swoim charakterystycznym zwrotem miałam ochotę walnąć go w twarz. Nawet wyobrażałam sobie go jako gościa z mojego gimnazjum, na widok którego mam ochotę zwrócić obiad, ponieważ zachowywał się podobnie, a nawet tak samo jak Ben. Dlatego gdy w filmie pokazali mi miłego chłopaczka (dosłownie chłopaczka, bo ten aktor ma twarz gimnazjalisty, a nie licealisty) nie mogłam się jakoś przyzwyczaić. Coś mi nie stykało. Podobne odczucia mam co do Radara. Może nie w kwestii zachowania, bo ono było dobrze odzwierciedlone, ale wyglądu. Wyglądał na takiego młodego i niedoświadczonego, także gimnazjalistę. Ja wiem, że nie każdy wygląda na swój wiek (Doskonały przykład – ja) ale to wyglądało dość komicznie, gdy przy dość wysokim i całkiem dojrzałym Quentinie stała dwójka rozbrykanych młodszych braci, a nie prawdziwych przyjaciół. 

Starałam się bez spoilerów. Trailer postanowił to zepsuć. 

Ekranizacja czy adaptacja?
Niby podobne, a tak różne. Ekranizacja jest wtedy, gdy twórcy filmu przekładają dzieło literackie jak najwierniej, starając się nie zmieniać nic z pierwotnych wątków, a jeżeli już w nie ingerują to w bardzo małym stopniu. Natomiast adaptacja jest wtedy, gdy staramy się wyciągnąć jeszcze więcej, bardziej analizujemy treść i dodajemy swoje własne dopowiedzenia, ale mimo wszystko staramy się trzymać klimatu i podążać ścieżkami, które wskazuje nam pierwowzór. Gdzie w tym wszystkim mieszczą się Papierowe Miasta? Pierwsza część filmu jest moim zdaniem odegrana bardzo wiernie z książką i mogłabym śmiało nazwać ją ekranizacją, jednak im głębiej w film, tym coraz bardziej odbiegamy od tego. Chcąc przyśpieszyć nudne i ciągnące się w nieskończoność fragmenty książki pozbyto się niektórych momentów, inne połączono w jeden o nieco odmiennej od pierwowzoru konwencji. Raczej mi to nie przeszkadzało i uważałam to za dobre rozwiązanie, chociaż cierpię nad połączeniem dwóch imprez (które były bardzo ważne!) w jedną. Według mnie Papierowe Miasta to bardzo dobra adaptacja, która mogłaby być ekranizacją, gdyby tylko dostała więcej czasu i chęci pracy nad nią. 

Zakończenia
W filmie mamy do czynienia z innym zakończeniem niż w książce, chociaż główny cel filmu, najważniejsze wątki oraz jego klimat zostały zachowane. Ci, którzy znają mnie chociaż odrobinę, wiedzą jak reaguję na wszelkie zmiany w filmach zrobionych na podstawie książki. Jednak w tym wypadku nie czułam złości, ani innych negatywnych emocji. Wręcz przeciwnie, zakończenie filmowe bardzo mi się podobało i uważam, że jest chyba nawet odrobinę lepsze niż w książce. To książkowe jest bardzo romantyczne i w pewnym sensie bajkowe i z jednej strony mi się podoba i byłam takim zakończeniem w pełni usatysfakcjonowana, ale zdecydowanie to filmowe jest bardziej realne. W tym drugim przypadku Quentin dostrzega, że jego zachowanie przez ten cały czas było podyktowane przeszłością, jedną chwilą, która nakierowała go na całe życie. Margo też daje mu to do zrozumienia. Zakończenie ma tutaj słodko-gorzki smak, ale pokazuje, że należy trzymać się blisko tych, którzy są gotowi zrobić dla nas wszystko, bo przyjaźń musi być wielokierunkowa. Natomiast w książce wydaje mi się, że działa on raczej pod wpływem chwili kierując się uczuciami, które w przyszłości mogą okazać się ulotne. 

Jak mam być szczera to film podobał mi się chyba odrobinę bardziej. Mimo pociętej sporej liczby scen, był on po prostu bardziej płynny i szybciej się rozwijał, a przez to bardziej ciekawił i skupiał uwagę widza. W książce momentami (tyczy się to gównie drugiej części) męczyło mnie ciągłe kręcenie się w kółko tego samego oraz opisywanie zbędnych sytuacji, jak na przykład, że Quentin usypiał na lekcji analizy matematycznej. Nie miało to kompletnie żadnego znaczenia dla fabuły, więc nie rozumiem, dlaczego Green rozpisywał takie sytuacje na kilka stron, gdzie można było umieścić to jedynie w trzech zdaniach. Gdyby książka była o te 50 stron krótsza, nie straciłaby nic na swojej wartości, a czytałoby się ją znacznie przyjemniej, bo nie zaśmiecałyby jej nudne opisy. Oczywiście ubolewam nad masą uproszczeń jakie zastosowano w filmie. W tym wypadku jest odwrotnie, gdyby był dłuższy, nawet o ten przysłowiowy akademicki kwadrans może niektóre wątki mogłyby być pokazane bardziej dokładnie. Ale mimo wszystko bawiłam się na nim bardzo dobrze, a książkę wspominam miło. 

Moje oceny
Książka: 7/10
Film: 8/10 

czwartek, 2 lipca 2015

34. Pisać bloga może każdy, czyli o "Girl Online" by Zoella

Hej!
Witajcie moi kochani! Wreszcie nadeszły upragnione wakacje, mam nadzieję, że macie mnóstwo planów jak spędzić te najbliższe miesiące. Znaczy, dla kogo wakacje, dla tego wakacje, ja mam jeszcze 6 lipca jeden egzamin, więc wakacji jeszcze teoretycznie nie mam. Bardzo Was proszę, trzymajcie w poniedziałek za mnie (i za Immanuela Kanta) kciukaski. Jednak mimo egzaminu postanowiłam już trochę wyluzować, za bardzo stresowałam się uczelnią i sesją, która w dodatku nie przebiegła tak dobrze jak sobie wyobrażałam, ale cóż, każdemu się podobno zdarza. W te wakacje mam bardzo ambitne plany jak oglądanie mnóstwa filmów i seriali oraz czytania książek. Nie wiem jak mi to wyjdzie, ale wychodzę z założenia, że jeżeli czegoś bardzo się chce to można to zrobić. A przecież wakacje to magiczny czas, gdzie marzenia się spełniają, prawda? 

Przechodząc już do właściwej części notki, powiem Wam, że siedzę we vlogowo-blogowym świecie już jakiś czas. Co prawda ja nie nagrywam jakoś dużo, ale od kilku lat oglądam ludzi mówiących do kamery, a sama pierwszego bloga zaczęłam pisać w wieku jedenastu lat. Można więc powiedzieć, że trochę ten interes znam. To naprawdę wielka radość, gdy komuś udaje się przejść z tego małego internetowego świata na wyższy poziom. Tak się właśnie stało z Zoellą, brytyjską księżniczką YouTube. Przyznam się bez bicia. Nie oglądam jej filmów. Nie jestem chyba targetem, do którego Zoella celuje. Próbowałam ją oglądać, ale po kilku sekundach zwyczajnie klikałam w czerwony krzyżyk, opuszczając tym jej kanał, bo zwyczajnie mnie nudził. Wiem, że mnóstwo osób jest zakochanych w tej vlogerce mówiąc, że jest niesamowicie naturalna, miła i że sława nie uderzyła jej do głowy, pamiętajcie ja nie oceniam jej jako osoby, a jedynie filmiki, które mi się nie podobają. Jeżeli przyszliście tutaj, aby nakłonić mnie do zostania jej fanem to przykro mi, nie uda się Wam. Nie zmienia to jednak faktu, że po książkę jej autorstwa (Tak, słyszałam o tym, że podobno Zoella sama tej książki nie napisała, a jedynie wymyśliła fabułę i bohaterów, ale wnikam w to. To nie moja sprawa.) sięgnęłam z czystej ciekawości. Głównie blogerzy i vlogerzy wydają poradniki. Osobiście poradników nienawidzę, dlatego nie orientuję się w tym co takiego do ubrania poleca mi Radzka, ale mogę powiedzieć parę słów o „Girl Online” Tutaj mamy do czynienia z powieścią, taką z bohaterami i fabułą. Musiałabym być nieźle naćpana, żeby nie sięgnąć po powieść wydaną przez vlogerkę. 

Pisać bloga każdy może. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jeżeli tylko czujecie, że macie na niego pomysł, albo zwyczajnie lżej Wam na wątrobie, gdy wylewacie swoje myśli do edytora to zdecydowanie powinniście to robić. Tak się właśnie czuje piętnastoletnia Penny, która ukrywa się w internetowym świecie pod nickiem Girl Online. Na blogu dziewczyna opisuje swoje życie, swoje lęki i zachwyty. Jej wpisy są niezwykle popularne, można powiedzieć, że dziewczyna to prawdziwa gwiazda. Niestety tylko w internecie. W realnym świcie Penny jest nieśmiałą nastolatką, obdarzoną niezwykłym pechem życiowym. W sytuacjach, które są dla niej niezmiernie ważne, potrafi potknąć się o własne nogi, albo wylać coś na kogoś.

I tak jak w każdej książce dla młodzieży bywa, mamy tutaj zmagania się z pierwszymi miłościami, problemem braku akceptacji, kryzysem przyjaźni, innością. Szkoda tylko, że tematy tak ważne dla młodych ludzi zostały tutaj tylko prowizorycznie nakreślone. Niby mamy powiedziane, że rodzice Eliota nie akceptują jego orientacji, ale cały ten dramat chłopaka widzimy tylko przez dwie strony i koniec. Nie było tematu. Zniknął. Prześladowanie (po pewnym wydarzeniu) Penny w ogóle nie powinno sie wydarzyć. Bo jaki normalny nauczyciel widząc wypadek, podczas którego osoba się skompromitowała, pozwala komuś zabarać nagranie tego incydentu!?

Po dwudziestopięcioletniej autorce, która doskonale wie jak wyglądają takie problemy, co się wtedy czuje, bo przecież sama niedawno miała tyle lat, co główna bohaterka, spodziewałam się trochę więcej realizmu, może więcej dramatu. Niestety problemy Penny są nienaturalne i przerysowane. Rozumiem, że można być życiowym frajerem, fajtłapą i popełniać gafy podczas sytuacji stresowych, ale jej, zdarza się to co sekundę. Nasza bohaterka przez całą książkę przeżywa właściwie jedno zdarzenie, w kółko i w kółko, nie może opędzić się od jego demonów. Pod koniec stawało się to już lekko nudne. W sumie największy zarzut jaki mam do tej powieści to jej olbrzymia nierealność i naiwność. Jeżeli już jesteś podziwiany przez ogromne grono młodych ludzi, stwórz coś co pomoże im z tymi problemami walczyć, zamiast tworzyć utopijny świat, w którym wystarczy wyjechać na krótkie wakacje, które na dobrą sprawę też są mało realne, aby wszystkie złe sytuacje, które cię spotkały zwyczajnie wyparowały.

Na plus, zasługuje niewątpliwie przyjemna i bardzo sprzyjająca szybkiemu czytaniu, forma. Lekkie pióro i krótkie rozdziały są czymś, co powoduje, że tej książki się nie czyta, ją się pożera, w jeden, góra dwa wieczory. Niestety jest to chyba za mało, abym mogła powiedzieć, że ta książka pozostanie ze mną na wieki.

Nie wiem czemu, ale poznając przygody Penny miałam wrażenie, że oglądam film Disneya o księżniczkach. Ale nie tylko o księżniczkach, ale mało przemyślanych komedii romantycznych. Uwaga, oto streszczenie przykładowego filmu: Poznajemy niby spokojne życie naszej bohaterki, nagle pojawia się załamanie i tragedia, a nasza księżniczka opuszcza pałac udając się w zupełnie nowe miejsce, aby zapomnieć o złych wydarzeniach. Tam poznaje swojego księcia, gdzie z automatu i z wzajemnością, zakochuje się w nim. Potem rozstają się w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Bohaterka cierpi, ale potem wszystko kończy się dobrze, bo zakochani znowu są razem. Czyż tak nie wygląda przynajmniej ¾ filmów z tejże wytwórni? Powielanie schematów, kolejny raz powielanie schematów. Chociaż i tak nic nie pobije punktu kulminacyjnego powieści. Korci mnie, aby to tu napisać, ale powstrzymam się, bo byłby to spoiler niesamowity. Powiem tylko, że przypominał mi rozwiązanie z filmu Disney Channel "Randka z Gwiazdą".

Książka to nie tylko fabuła, ale to przede wszystkim bohaterowie. To dzięki nim poznajemy ten cały świat i chociaż świat w „Girl Online” nakreślony jest w pastelowych, momentami niewyraźnych kolorach to przynajmniej część bohaterów wprowadza nam troszeczkę ostrzejszego wyrazu. Bardzo polubiłam Eliota i Noah. Są takimi słoneczkami tej powieści, które rozchmurzą nawet najbardziej niedorzeczną scenę. Sama Penny ni grzeje ni ziębi, ale szczęście nie wkurzała mnie, jak to miewam ostatnio z głównymi bohaterkami. Jednak jest to postać, której potencjał według mnie trochę zmarnowano. Penny powinna być silną dziewczyną, która nauczy swoje rówieśniczki, że należy wziąć się w garść i mieć w dupie ludzi, którzy nie są twojej osobie przychylni. Notki, które pisała na blogu nie wzbudzały u mnie żadnych emocji. Gdybym wpadła w sieci na taki blog, nie zostałabym jego stałą czytelniczką. Szczerze to dziwię się jakim cudem zdobyła taką popularność. 

Girl Online” to książka, która pozwoli Wam się odciąć na kilka dobrych godzin. Nie zorientujecie się jak szybko idzie czytanie jej.  Przyznaję się bez bicia, że siedziałam do czwartej rano, bo nie mogłam się od niej oderwać. Będziecie mogli pofantazjować o wakacyjnych romansach z przystojnymi muzykami i oderwiecie się od problemów dnia codziennego. Jednak lepiej sprawdzi się u młodszego czytelnika. Ja zaczynałam już dostrzegać za dużo powielanych schematów i nieścisłości związanych z prawdziwym życiem. Jeżeli zapytacie mnie czy warto kupić „Girl Online” to otwarcie Wam powiem, że nie warto. Ale jeżeli chcecie zapoznać się z historią nastoletniej bloggerki Penny to sprawdźcie w bibliotece, zapytajcie przyjaciółki czy nie posiada tej pozycji, bo uważam, że jest to miłe czytadło, ale zwyczajnie szkoda jest wydać te 40zł na powieść, którą raczej przeczyta się raz, a pieniądze można przeznaczyć na coś wartościowszego. A to ogromna szkoda, bo ta książka niewątpliwie miała predyspozycje do stania się czymś więcej niż tylko wakacyjną lekturą.

Przeczytałam gdzieś, że w przygotowaniu jest także kolejną część „Girl Online”. Poczekamy i zobaczymy, co takiego zaoferuje nam nasza Zoella.


Moja ocena ksążki: 6/10 (Daję gwiazdkę wyżej za to, że nie mogłam przestać czytać)

Tak na zakończenie jeszcze mała informacja, kierowana do moich uroczych przyjaciół domagających się notki o "Jurassic World". Odpowiem Wam jedynym słusznym zdaniem, które pamiętam z gry „Reksio i Skarb Piratów” – Bóg Twaróg wysłuchał waszych próśb i oto udziela Wam łaski. Czyli bez obaw, notka będzie.

piątek, 19 czerwca 2015

33. Playlista #3 - TOP 10 piosenek z kreskówki "Fineasz i Ferb"

Hej!
Pewnie zauważyliście moją dośc długą nieobecność na blogu oraz ograniczoną na facebooku. Niestety, sesja trwa w najlepsze. Nie jest to coś przyjemnego i jeżeli mam być szczera jest to ta część w moich studiach, której nienawidzę. Jestem w stanie wytrzymać nawet najnudniejsze wykłady, ale sesją (jak chyba każdy student) zwyczajnie rzyg... zwracam śniadanie. O wiele bardziej podobał mi się system szkolny. Jeden egzamin z mniejszej ilości materiału raz na jakiś czas. 
Przede mną jeszcze dwa (trzy) egzaminy – jeden pisemny ze statystyki oraz jeden ustny z filozofii. Niestety pozostaje mi jeszcze jedna praca z warsztatów statystycznych, od którego zależy moje być, albo nie być, więc proszę trzymajcie za mnie kciuki. Jak wszystko ładnie zaliczę to dodam w końcu ten od dawna zapowiadany wpis o studiowaniu socjologii. O ile oczywiście chcecie. 
Dziś jak na piątkowy wieczór przystało postanowiłam uraczyć Was czymś lekkim i przyjemnym. Notka ta powstaje dzięki Kasi, z którą zaczęłyśmy wysyłać sobie głupie filmiki, najpierw o studentach, a potem, jak zawsze w naszych rozmowach bywa, zeszło na seriale. Kasia podsunęła mi genialny pomysł na stworzenie playlisty z muzyką z serialu. Ale nie byle jakiego serialu, a z cudownej kreskówki, którą kocham od początku jej powstania, a mianowicie chodzi mi o "Fineasza i Ferba". (Tak, mam 20 lat i nadal to oglądam. Problem?)
Zapomnijmy na chwilę o egzaminach i zmęczonych życiem wykładowcach, a udajmy się w uroczą podróż razem z tymi dwoma genialnymi chłopcami. Jeżeli nie znacie tej kreskówki to koniecznie musicie ją nadrobić, dobra zabawa gwarantowana już od pierwszego odcinka!
Tak więc zapraszam Was na moje TOP 10 ulubionych piosenek z „Fineasza i Ferba”. Od razu jeszcze powiem, że w tym zestawieniu znajdują się utwory, które podobają mi się za równo po polsku jak i po angielsku. Dlatego też wyjątkowo pod opisami konkretnych piosenek nie będzie filmików, ponieważ zrobię przekserowania do obu wersji. Dzięki czemu nie zrobi się tutaj przysłowiowy syf.   


 Czołówka być musi, bo to od niej wszystko się zaczęło.

Ta piosenka idealnie odzwierciedla moją miłość do wszystkiego co dziwne i kosmiczne. Totalnie technologiczna muzyka i przebranie stylizowane na lata o których nawet nie pamiętamy, że istniały. 

Ta piosenka jakoś tak dobrze zakorzeniła się w mojej podświadomości, że za każdym razem jak usłyszę słowo „Czekamy”, automatycznie słyszę tę piosenkę i mam ochotę ją zanucić, albo nawet zaśpiewać czekającym na głos.

Wiecie bardzo, że nie lubię romansów. Ale romans Dundersztyca był tak uroczy, że było mi smutno z powodu zakończenia tego odcinka. On zdecydowanie potrzebuje kogoś, z kim mógłby sobie niszczyć świat. Miłość nie musi być tylko romantyczna, może być też zła, ale piękna i to mi się w niej podoba.

Jest to jedna z pierwszych piosenek, które poznałam zanim pojawił się polski odpowiednik. Był to pierwszy odcinek, którego nie mogłam się doczekać do tego stopnia, że obejrzałam go w oryginale, a gdy się okazało, że polska wersja powstanie cieszyłam się jak dziecko z cukierka. Mega pozytywny utwór o tym, jak miłość dziecka do domowego zwierzątka może być wielka.

Ten numer jest ze specjalną dedykacją dla wspomnianej wcześniej Kasi. Piosenka śpiewana jest w bibliotece, a obie z Kasią lubimy książki, więc ten wybór jest prosty. Chociaż ja się przyznam, że nie umiem się uczyć w bibliotece, gdyż jest mi zwyczajnie za cicho i spokojnie, ale gdyby takie układy były w niej tworzone, bez wątpienia przychodziłabym tam na dłużej niż na 10 minut, aby znaleźć książkę do pracy na wds. (Pozdrawiam Kasię raz jeszcze) 

Ile to razy chcieliśmy kogoś przyłapać i naskarżyć, aby potem się stać wzorowym obywatelem przedszkola lub innej placówki. Ta piosenka to kwintesencja dzieciństwa. A zwłaszcza takiego dziecka jak ja, które niestety było okropnym kablem.

 Szczerze, ta piosenka to taki powrót do tego momentu własnego życia gdy modne było tworzenie własnych i dziwnych słów. W dodatku ta piosenka stała się już do pewnego stopnia klasyką tej kreskówki, ponieważ (nie licząc czołówki) to własnie ona zapoczątkowała całą tą musicalową otoczkę w serialu. Jest taką klasyką, do której bardzo lubię wracać.

Ile to razy spotkała mnie sytuacja, że bardzo chciałam się wykazać, a nie mogłam, bo nikt nie chciał mojej pomocy. Jest to sytuacja tak dołująca, że człowiek zwyczajnie traci wszelkie chęci do życia, bo czuje się niepotrzebny, niechciany i zapomniany. Fretka z Izabellą czują to samo, mimo różnicy wieku udowadniając tym, że z podobnym problemem może się spotkać każdy z nas.

Lato to piękny czas, podczas którego nasze marzenia powinny się spełniać, a my powinniśmy czerpać z życia o wiele więcej niż podczas roku szkolnego. Lato jest pełne wrażeń, a ta piosenka powinna się stać jego hymnem.

Utożsamiam się z ta piosenką. Naprawdę. Często bywa tak, że dwie moje osobowości walczą ze sobą, przez co mam dylematy życiowe i nie mogę się zdecydować na nic. Obie cechy się nie lubią, ale razem tworzą mnie, więc czy to oznacza, że powinnam mieć siostrę bliźniaczkę aby wreszcie umieć wybrać tą właściwą drogę, którą chcę podążać?  


I jak w każdej playliście, nadszedł czas na bonusy!

Dodaję tę piosenkę jako bonus, ponieważ technicznie rzecz biorąc ona pochodzi z filmu, a nie z serialu. Jednak jest ona tak pełna energii, że rzeczą straszną z mojej strony byłoby jej tu nie umieścić. W dodatku uwielbiam stwierdzenie, które tu pada: „Twoja matka była pralką”, no bo jak nie uwielbiać personifikowania urządzeń domowych .

I specjalny bonus dla wszystkich studentów w trakcie sesji! 

Myślę, że mogę zostawić to bez komentarza, ale prawda jest taka, że ja się dokładnie tak czuję gdy wiem, że muszę coś zaliczać.


Mam nadzieję, że wybaczycie mi, że tym razem opisy nie są jakoś bardzo rozbudowane, ale piosenki w tym serialu są dość krótkie, więc nawet ciężko mi odnieść się tutaj do tekstu, który jak na serial dla dzieci w niektórych momentach nawoływuje do pewnych ważnych wartości. Ale przede wszystkim mają one wpadać w ucho, urozmaicać serial i przynościć chwile ukojenia i radości. 

A jakie są Wasze ulubione piosenki z "Fineasza i Ferba"?