poniedziałek, 30 grudnia 2013

10. Eleven's hours over now. - The Time Of The Doctor

Witam wszystkich bardzo serdecznie. W końcu (Po długich nocach spędzonych na płakaniu w poduszkę i słuchaniu "I am the Doctor") postanowiłam zebrać się w sobie i przybliżyć Wam moją opinię o "Czasie Doktora". Jeżeli jeszcze nie oglądaliście odcinka to macie jeszcze możliwość zawrócić. Niestety nie umiem pisać unikając spoilerów, wybaczcie. 

Nie wiem jak Wy, ale ja nadal jestem w wielkiej traumie.


Jako iż Jedenasty to mój, a także ulubiony Doktor chciałam by odszedł godnie i dostojnie, tak bym mogła go zapamiętać na bardzo długo. Bałam się tego odcinka chyba jeszcze bardziej niż rocznicowego. Nie wiedziałam czego się spodziewać, a informacja o powrocie Płaczących Aniołów, Cybermenów, Daleków i Ciszy wzbudziła we mnie papilacje serca. Nie za dużo tych wrogów jak na jeden odcinek?
Musicie wiedzieć, że pisząc tą recenzję nadal mam mentlik w głowie. Nawet po trzykrotnym obejrzeniu tego odcinka nie jestem w stanie określić czy podobał mi się czy może wręcz przeciwnie. Niektóre momenty na pewno zapadną w mojej pamięci na długo, ale do innych chyba wolę nie wracać lub udawać, że ich nie było. Ale których było więcej oraz które są dla mnie ważniejsze, cieżko określić.


On po prostu lubi być nadpobudliwy.

Muszę przyznać, że początek odcinka mnie kupił. Jedenasty jest tutaj sobą całym sercem. Zalatanym i zabieganym z nerwicą natręctw. Chce się dowiedzieć dlaczego nagle najważniejsi jego wrogowie zgromadzili się nad małą planetką. Do tego znajduje sobie wspaniałego towarzysza jakim jest Handles. Temu osobnikowi naprawdę nie przeszkadza czy masz zieloną skórę, rogi czy może jesteś samą głową Cybermana, ale jeżeli umiesz go słuchać to zawsze możesz mu towarzyszyć w podróży. (Więc dlaczego nadal nie przyleciałeś po mnie?)


 Pierwszy raz mam coś wspólnego z Clarą.

Całe zamieszanie i zalatanie związane ze świątecznym obiadem, które Clara przygotowuje dla swojej rodziny tak bardzo przypomina panikę w którą my sami wpadamy w świątecznym okresie, że aż poczułam jakbym sama musiała to wszystko ogarniać, mimo iż wdcale nie mam na to ochoty. Przecież święta są do bani, prawda? 


Już raz był szeryfem, więc wie jak to robić. 

Jedenasty nie ma już wyboru. Jego droga dobiega końca i jest tego w pełni świadomy. Pęknięcia w powłoce rzeczywistości wcale nie zniknęły. Jedynie zmieniły swoje miejsce. Śledzą go od samego początku jego istnienia. Wysyłają do wszechświata pytanie na które nie można odpowiedzieć, ale nie można od niego także uciec. Jego droga, tak jak mówiła przepowiednia, zatrzymała się w Trenzelore. Niemożność regeneracji powoduje, że Doctor się starzeje. Wolniej niż przeciętny człowiek, ponieważ człowiekiem nie jest, ale jednak. Czuje upływ czasu, już wie jak to jest być starym, ale mimo wszystko się nie poddaje. Jednocześnie jest szczęśliwy, że znalazł swoje małe miejsce w którym może zostać i żyć. Jednak świadomość, że Christmas stanie się w przyszłości jednym wielkim cmentarzem napędza go do działania.  Broni miasteczka jak tylko może. Obiecał przecież dzieciom, że zostanie. A dzieci się nie zawodzi.


I cała historia zatacza koło.

Moffat jak rzekł  pozamykał niedomknięte wątki (Chociaż dalej nie wiem jak Jedenasty i Clara wydostali się ze strumienia czasu w „Imieniu”) ale jak na jego pokręconą logikę zrobił to całkiem sprawnie. Trzeba pamiętać, że Moffat sam jest fanem serialu i nie chce dla niego źle, chociaż czasami zdarzy mu się przegiąć, to robi to by serial był jeszcze lepszy. Wyjaśnienia z Ciszą się spodziewałam, myślałam prawie tak samo jak przedstawił nam to Moffat (czy to czyni mnie już mistrzem zła?) ale tego co ukrywało się w pokoju Doktora w „God Complex” już nie. Stawiałam na martwe ciała towarzyszy lub teorię, którą kiedyś przekazał nam Matt - Dziesięć zajętych szubienic i jedna z wolnym miejscem, przeznaczona prawdopodobnie dla Jedenastego. Wszystko jednak połączyło się w jedność i jak na człowieka z ADHD wyszło to całkiem nieźle. Miło także, że udało mu się wpleść w odcinek trochę smaczków z poprzednich sezonów. 


Uciekaj, bo teraz będzie o tym co mi się nie podobało. 

Czy jest to mój ulubiony odcinek świąteczny? Niestety nie. Nie czuję w nim tej magii świąt, którą czułam w „Opowieści Wigilijnej” czy nawet w znienawidzonych przeze mnie „Bałwankach”. Poza obiadem przygotowywanym przez Clarę i nazwą miasteczka (W którym rzekomo cały czas jest Boże Narodzenie) nie widzę tu świątecznych motywów. I pod tym względem jestem mocno rozczarowana. Rozumiem, że celem skupiającym się w tym odcinku był upadek Jedenastego, ale naprawdę nie dało się umieścić tego wszystkiego podczas prawdziwych świąt.
Kolejnym wątkiem, który mnie trochę zniesmaczył był kościół. Żarty o nagości przestały mnie bawić kilka dobrych lat temu. Przecież przez połowę odcinka nasi bohaterowie teoretycznie chodzą nago. (Serial dla dzieci, prawda) Oczywiście, reakcja rodziny Clara na widok gołego mężczyzny była wspaniała, ale po tym można było sobie dać już z tym spokój.
Clara, kim bym ja była gdybym na nią nie ponarzekała. Od maja było nam wmawiane, że jest to dziewczyna, która ma ratować Doktora. Dlaczego gdy Doktor idzie na samotną walkę z Dalekami, stary i zmęczony, jedyne co umie zrobić ta dziewczyna to gadać do ściany? Nie ruszył mnie ten moment w ogóle, a do tego wydał mi się dość żałosny, ponieważ pokazuje, że Clara w ogóle nie potrafi działać samodzielnie, a tylko prosić, płakać i liczyć, że zostanie wysłuchaną oraz że nagle wszyscy stawią się za nią. (Czyżby powtórka z „Dnia Doktora”?)
Jeszcze mam na końcu języka chaotyczność tego odcinka. Może i wypadłby lepiej gdyby został podzielony na dwie części? Gdyby niektóre wątki zostały lepiej rozwinięte lub w ogóle nierozpoczynane. Mam tu na przykład na myśli Anioły. Wydały mi się niepotrzebne w tym odcinku. Gdyby nie było sceny, gdzie Anioł zakopany w śniegu łapie kostkę Clary gwarantuję, że odcinek dalej miałby swój urok. W ciągłym odsyłaniu i przywoływaniu Clary także nie widzę sensu.


Skoro już sobie ponarzekałam, teraz będzie o tym co mi się podobało.

Po pierwsze zaczęłam piszczeć jak szalona i cieszyć się przez łzy gdy pojawiła się Amy. Niektórzy twierdzą, że była niepotrzebna w tym momencie. Ja (i nie dlatego, że to moja ulubiona towarzyszka) od momentu pojawienia się informacji, że ma powrócić ktoś z przeszłości Doktora, liczyłam właśnie na nią. Dlaczego? Była to pierwsza twarz, którą ujrzał. To właśnie od jej ogródka i pokoju wszystko się zaczęło. Jedenasty tak samo jak Dziesiąty nie zapomniał o przyjaciółce w ostatniej chwili życia. I chociaż była ona tu tylko halucynacją, lub jakimś wspomnieniem, być może stworzonym przez TARDIS, która chyba Amy lubiła, spowodowała, że mimo cierpienia, które opanowało już ciało Doktora, to czuje on radość z powodu widoku znajomej twarzy i nie umiera w smutku i żalu. A w poczuciu spełnienia. Jego ostatni monolog do teraz wywołuje u mnie ciarki na plecach, poczucie smutku, że to już koniec, ale i dumy. W końcu Doktor zawsze był dumny z tego, że miał twarz Matta.
Byłam też zachwycona rozmową przy wchodzie słońca. Jest to chyba jedyna dobra rozmowa Jedenastego z Clarą. Wzruszająca, piękna, ale jednocześnie przygnębiająca. Ukazująca brutalną prawdę o życiu. Wreszcie poczułam, że między tą dwójką jest jakaś więź, a nie tylko chwilowe zainteresowanie polegające na odszyfrowaniu tajemnicy dziewczyny. Widać, że obydwoje są dla siebie ważni i chcą dla siebie tego co najlepsze.Szkoda, że nie dostaniemy już takiej sceny.
Wiele osób zarzuca Moffatowi, że jego postacie są płytkie, bez przesłania oraz że wszystkie są takie same. Nie zgodzę się z  tym, owszem postacie pisane przez niego często opierane na jednym schemacie, ale w tym odcinku dostaliśmy uroczą babcię Clary, która podbiła moje serducho. Jej świąteczne cukierki zawierające wiersze zamiast dowcipów były wspaniałe. Aż się prosi by sprowadzić dziadka Donny i stworzyć z tą dwójką spin-off. 

Jedenasta mija, zegar wybija dwunastą. 

I tak dotarliśmy do końca. Czy jest mi smutno? Bardzo. Moja depresja poregenaracyjna osiągnęła chyba najwyższy poziom w momencie, gdy budziłam się w nocy po dziesięć razy z płaczem nie mogąc się uspokoić. A potem wróciła ze zdwojoną siłą doprowadzając do tego, że swoją owieczkę-poduszkę nazwałam Matt. Jego kreacja Doktora jest moją ulubioną. Można w niej odkryć tyle różnych twarzy i przynajmniej z jedną się utożsamić. Ten szalony dzieciak z duszą starca jest niesamowitym przykładem na to, że połączenie emeryta i nastolatka nie wywołuje zawsze konfliktu pokoleń. Trochę mi jednak przykro, że sama zmiana twarzy była taka szybka, jakby nie było to jestem fanką stawania Doktora w płomieniach. I uważam, że należało się to Mattowi.


 Nerki to bardzo ważny narząd.

Wiem, że Doktor Capaldiego także będzie dla mnie ważny, ponieważ to moje pierwsze przejście z twarzy na nową "na żywo", a tekstem, że nie lubi koloru swoich nerek już zdołał mnie kupić. Zauważyliście, że w „Doktorze” dość często szwankują ludziom nerki? Czemu scenarzyści tak bardzo ich nie lubią!? To przecież taki ważny i potrzebny organ ludzkiego organizmu.

Teraz pozostaje nam tylko czekać do sierpnia na nowy sezon. Damy radę? Skoro daliśmy radę czekać dwa lata na powót Sherlocka, to na Doktora też damy!

niedziela, 24 listopada 2013

9. Teraz jest nas trzech - The Day Of The Doctor

Witam kochani! Z góry uprzedzam, że rencenzja najnowszego odcinka "Doctora Who" może być przepełniona spoilerami, więc jeżeli jeszcze go nie oglądaliście to zmykajcie i wracajcie dopiero wtedy gdy już to zrobicie. A całą resztę zapraszam na ciąg dalszy moich wywodów.


 "Nigdy okrutnie, ani tchórzliwie. 
Nigdy się nie poddawać, nigdy nie ulegać!"

Steven Moffat zapytany dlaczego w odcinku nie będzie klasycznych Doktorów odpowiedział, że nie chce robić typowiego przeglądu poprzednich wcieleń. Jego celem było stworzyć historię, która posłuży jako początek dla nowego sezonu i dalszych przygód. Czy mu to wyszło?


Dzień Doktora to nietypowa przygoda. TARDIS nie zabiera szalonego kosmity tam gdzie tego chce, by tylko pozwiedzać okoliczne planety. Tym razem Doktor jest zmuszony wziąć na swoie barki sprawę, która przyprawia o ból jego serca już od wielu (bradzo wielu) lat. Najstraszniejszy dzień wojny, zniszczenie rodzinnej planety, a także pozbawienie życia tysięcy dzieci, jest tym rodzajem wspomnień, które nigdy nie gasną, a jednocześnie chciałoby się o nich jaknajszybciej zapomnieć. Taki rodzaj paradoksu wewnętrzenego jest niebywale silny, co tylko wpływa na zachowanie Doktora. 


 Cieszę się, że Billie pojawiła się w postaci sumienia, a nie Rose, 
bo dzięki temu odgrywa ważniejszą rolę niż zwykła towarzyszka.

Sumienie Doktora odegrało tu bardzo ważną rolę. Pokazuje, że nie powinniśmy się bać konfrontacji z samym sobą, że zawsze jest wyjście, nawet z tej najtrudniejszej sytuacji. Nie dziwię się, że pod postacią sumienia naszego bohatera pojawiła się Rose. Dziewczyna, która poznała Doktora tuż po traumatycznych wydarzeniach i zmieniła go w kogoś dobrego. Nawet Doktor Hurta, który jej jeszcze nie poznał, pewnie będzie chciał to zrobić w najbliższej przyszłości. Sumienie daje wszystkim pogląd na świat i proponuje wybór. Nawet dla tego, kto popełnił czyny niegodne. Przecież każdy zasługuje na drugą szansę, sumienie ją daje, a jednocześnie prowadzi nas za rękę, byśmy tym razem wybrali dobrze. 


Jest to chyba jedyna scena z Clarą, którą ulwielbiam.

Clara to nietypowa towarzyszka. Jej natura i wrodzony dar mówiący, że ma ratować Doktora powoduje, że nie może patrzeć jak Doktorowie razem biąrą się za zniszczenie Gallifrey. Cierpi razem z nimi, a jednocześnie jest świadoma, że to właśnie ona musi mu pomóc i porozmawiać z jednym z nich. To dzięki niej Jedenasty zmienia zdanie i postanawia znaleźć inną drogę, którą chce podążać. 
Szczerze mówiąc mam tu lekki zawrót głowy, bo ile samo wejście Clary można uważać w tym momencie za właściwe, bo właśnie takie zadanie mają towarzysze (pomagają Doktorowi by nie popełnił żadnego głupstwa), to jej stwierdzenie, że "Każdy głupi może zostać bohaterem." uważam za niewłaściwe i nie na miejscu. Do tego sposób w jaki to powiedziała. Odczułam jakby to ona podjęła dezyzję za Doktora, a on tylko przekazał to światu. Uważam, że tak być nie powinno i chwała scenariuszowi za to, że w tym odcinku Clara (Tak jak było to w "The Name Of The Doctor") nie jest główną postacią.


Tak różni, aż łatwo zapomnieć, że to ta sama osoba.

Odcinek od stóp do głów przepełniony jest humorem, a także niesamowitą grą aktorską. Konfrontacje i zachowania trzech Doktorów były fantastyczne. Mogliśmy znowu poczuć jak to jest oglądać Davida na ekranie w roli Dziesiątego, a także cieszyć się uśmiechającym się Mattem, który już niedługo także przestanie być Doktorem. Cieszmy się z takich chwil, bo mogą się nie powtórzyć. Dodatkowo Moffat zrobił coś czego od dawna w tym serialu nie było. Mimo braku poprzednich towarzyszy możemy niebywale mocno odczuć ich obecność. Buty River, szkoła w której dyrektorem jest Ian, a także tablica w Czarnym Archiwum, gdzie pojawiają się zdjęcia Susan czy Rory'ego, okulary Amy, które Jedenasty nadal ma przy sobie. Rozwiązanie wątku małżeństwa Elżbiety i Dziesiątego zapoczątkowanego jeszcze przez Davisa, a także niesamowite wstawki z poprzednimi wcieleniami Doktora, które doprowadzały fanów do pisku, które pewnie słyszeli w innej galaktyce, a także pierwotna czołówka serialu. To wszystko powoduje, że czujemy, że producenci nie chcą byśmy zapominali, że pomimo zmian, (które nie zawsze pasują każdemu widzowi) to nadal ten sam serial, oraz że to właśnie dzięki zmianom przygody Władcy Czasu dalej są tak lubiane.



I znowu czekają nas rozkminy po nocach.

Mimo wszelkich wspaniałości, które zostały nam pokazane w tym odcinku nie obeszło się jednak bez miliona pytań, które nadal nie zostały rozwiązane. Kim jest kustosz, którego gra Tom Baker, jak Zygoni i załoga UNIT'u wydostali się z Archiwum oraz jak Clara i Jedenasty uciekli z Trenzelore i strumienia czasu Doktora? Jak w końcu mamy liczyć regeneracje? Oraz jak to się stało, że poprzednie wcielenia (już nie mówię o przyszłym) także wiedziały, że mają pomóc? W świetle obecnych wydażeń można pomyśleć, że nie są one tak ważne, jednak te Moffatowe przekombinowania już zaczyną męczyć nawet jego największych zwolenników. Przepisanie czasu jest wpożądku, ale tylko wtedy gdy robi się to raz, a nie jedenaście.


Prosta scena - ale to właśnie ona chwyta nas najbardziej za serca.

Ten dzień dał Doktorowi nadzieję, że jeszcze nie wszystko jest stracone, że nie musi już ukrywać swej przeszłości. Wreszcie skonfrontował się z nią tak jak powinien - stanął twarzą w twarz, jak bohater. Ale jednocześnie wywołuje to w nim niepewność. Gallifrey została zamknięta w w bańce czasowej w tym jednym konkretnym dniu oraz została bezpiecznie ukryta, ale cze kiedyś uda się ją odnaleźć? Nie wiadomo czy ponowne spotkanie Doktora z ukochaną planetą nie spowoduje kolejnej katastrofy. Doktor nie zmienił swej przeszłości całkowicie. Zaginiony jak i Dziesiąty Doktor zapomną o wszystkich wydarzeniach, dalej będą myśleć, że to przez nich upadł ich świat i będą dążyć by swoimi czynami odkupić grzechy. Ale przecież Doktor dlatego wybrał to imię, by nieść światom pomoc.


Muszę przyznać, że mimo pewnych niedociągnięć i (moim zdaniem) fatalnym sezonie siódmym, Moffat mile mnie zaskoczył. I chociaż tak jak zawsze zostaliśmy z masą pytań i nieścisłościami oraz narzekaniem, że odcinek mógłby być dłuższy, to naprawdę mi się podobał i jest chyba moim (prawie, zaraz po "Asylum Of The Daleks" i "Town Called Mercy") ulubionym odcinkiem z tego sezonu. Jest przepełniony emocjami, przygodą, a także stanowi fantastyczne tło dla kolejnych odcinków, do których, mam nadzieję, będę tak samo chętnie wracać jak do tego. 


PS: Widzieliście już zapowiedź do odcinka świątecznego? Oj, przepowiadam płacz.
PS2: Jak zwykle przepraszam za błędy. Ortografia i interpunkcja, to nie jest moja działka. 

sobota, 23 listopada 2013

8. Allons-y & Geronimo! Zaczynamy świętować.

Już tylko niecała godzina dzieli nas od odcinka "The Day Of The Doctor" nakręconego specjalnie na 50-tą rocznicę serialu. Czy się cieszę? Bardzo. Dlaczego pisze ten post? By zachęcić wszystkich do wygodnego zajęcia miejsca przed telewizorem lub komputerem. Przygotowania tony bananów, paluszków rybnych oraz żelków. Założenia fezu na głowę, czerwonych Conversów na stopy i zawiązaniu muszki pod szyją. Szczęśliwej rocznicy Doctorze! Kolejnych 50 lat! Wesołych świąt Whoviani!





piątek, 22 listopada 2013

7. 1 dzień do rocznicy - Zapowiedzi i trailerów część ostatnia.

Witam kochani! jak już pewnie widzicie po tytule tej notki do Specjalnego odcinka promującego 50-Lecie serialu "Doctor Who" pozostał nam tylko jeden dzień. Polscy fani będą mogli obejrzeć specjalny odcinek o godzinie 20:50 na kanale BBC Entertainment.

Wczoraj BBC wyemitowało film o początkach Doctora "An Adventure in Space and Time". Scenariusz napisał fantastyczny Mark Gatiss. Osobiście czekam aż film pojawi się w internecie i DVD, ponieważ dla każdego fana serialu jest to pozycja obowiązkowa! (Tutaj możecie zobaczyć fantastyczny materiał zza kulis.)


Nie wiem jak was, ale mnie sam trailer powoduje ciarki na plecach. 


Także Google zrobiło wszystkim fanom niespodziankę. W dniu dzisiejszym nagłówek znanej i lubianej wyszukiwarki zamienił się w grę. Każdy może wcielić się w Doctora i pomóc mu odnaleźć brakujące literki loga, które zostały rozrzucone po różnych miejscach.


Jak już pisałam, do premiery odcinka pozostał nam jeden dzień. BBC nie próżnuje i z dnia na dzień zachwyca nas kolejnymi zapowiedziami. 












Wszyscy chcą świętować!


Gwiazdy serialu także ślą swoje życzenia.


Pozostaje nam już tylko cierpliwie czekać. Kupić paluszki rybne z budyniem i mnóstwo bananów, zabarykadować się w pokoju i w pełni rozkoszować się rocznicą ukochanego serialu.


poniedziałek, 18 listopada 2013

6. Trailerów na rocznicę ciąg dalszy.

Kontynuujemy nasz przegląd materiałów promocyjnych na pięćdziesiątą rocznicę serialu "Doctor Who". Do rocznicy pozostało nam tylko Peter Davison dni (dla niewtajemniczonych - 5 dni) a materiały mnożą się i mnożą. Codziennie pojawiają się nowe zdjęcia, stwierdzenia, pojęcia, podpowiedzi, że aż trudno z tym wszystkim nadążyć.


Nie sadziłam, że jeszcze zobaczę Paula w tej roli. 
I oczywiście wypadł fantastycznie!


Fez powraca! I to w jakim stylu!


Trailer BBC America





Mamy jeszcze jeden trailer. Trailer pochodzący z Nowej Zelandii. Widzimy w nim kilka nowych scen, których w trailerach Brytyjskich nie ma. Niestety nie wiem dlaczego, ale nie można dodać go jako filmiku, więc musicie zadowolić się linkiem.

Telewizja BBC w programie śniadaniowym wyemitowała także specjalny materiał zza kulis. Zawiera on wywiady z członkami obsady, a także kilka nowych scen. 


Nie zapominajmy także, że 23 listopada o godzinie 11.00 na polskim BBC Entertainment Polska zostanie wyemitowany program "Wszystko o Doctorze Who". A od 22 listopada możemy rozkoszować się ponownym oglądaniem siódmego sezonu.

poniedziałek, 11 listopada 2013

5. Coraz bliżej 50-tej rocznicy DW. || Trailery i zapowiedzi.

Do 50-tej rocznicy słynnego brytyjskiego serialu pozostało nam równo 12 dni. Nie wiem jak w Wasze, ale moje emocje rosną z dnia na dzień. Jak zapewne większość już z was wie, jakiś mądry człowiek spowodował przeciek danych, dzięki czemu BBC zmobilizowało się i mieliśmy możliwość szybszego zobaczenia trailerów oraz jednej sceny. Pojawiła się także zapowiedź specjalnego programu "The Science of Doctor Who". Poniżej możecie zobaczyć wszystkie zwiastuny zapowiadające tę niesamowitą rocznicę. 








Nie zapomnijcie tagować specjalnego 
hasła promującego rocznicę. #SaveTheDay


Moim zdaniem trailery są świetne. Dzieje się w nich dużo, ale jednocześnie nie wyjawiają za wiele. Tylko tego brakowało byśmy dostali wszystko teraz a w dniu odcinka poczuli duże rozczarowanie. 
Osobiście nie mogę się już doczekać. Ten dzień będzie niesamowity, nie tylko dla widzów, ale i twórców, bo przecież to dzięki nim serial nadal jest kontynuowany.


poniedziałek, 5 sierpnia 2013

4. Hello 12th Doctor!

Mamy Pottera, mamy Pottera.... nie zaraz to nie ta historia.
Wczoraj, nastała ta wiekopomna chwila, wyczekiwana przez Whovianów z całego świata. Czekali, czekali, jedni w łzach, drudzy siedzieli na gorących węgielkach. Aż w końcu się doczekali. Wszyscy się doczekali jednego wielkiego paradoksu! Tak kochani bracia i siostry (nie, nie nie cytuję tu księdza z niedzielnego kazania) Dwunastym został nie kto inny a znany wszystkim Roman Caecilius z odcinka "The Fires of Pompeii" czyli Peter Capaldi. (werbelki)
Moja pierwsza reakcja na ogłoszenie nazwiska aktora nie była zbyt wybitna. Siedziałam z otwartą buzią gapiąc się w ekran i zastanawiając się kim ten człowiek jest! Tak, niestety nie należałam do grona tych osób, które twórczość tego aktora dobrze znały. Na początku nawet nie załapałam, że on już w Doctorze grał. (Nie bijcie mnie, błagam!)


Największy paradoks w historii Odnowionego Doctora.
A Doctor wciąż nie jest rudy!


Gdy pierwszy szok minął zaczęłam (jak każda osoba, która nie zna aktora) szukać informacji i spotkało mnie miłe zaskoczenie. Doświadczony aktor, mający już na swoim koncie Oscara, wieloletni fan serialu, a do tego jeszcze Szkot! Wiele osób stawiało na aktora totalnie nieznanego i nie ukrywam, że należałam do tych osób, więc gdy okazało się, że rolę dostał znany i lubiany aktor to aż zabrakło mi słów. 


 Były już fezy, muszki, okulary, mopy, krawaty, 
może teraz przyszedł czas na melonik?
Jestem jak najbardziej ZA!

Jeszcze chwilę przed ogłoszeniem wyboru fani prosili byśmy otwarcie i z uśmiechem przyjęli nowego, by poczuł, że stał się częścią naszej rodziny, a co się stało.... poleciały niezbyt przyjemne opinie o dojrzałym wieku Petera. Że jest za stary, że Doctorem może zostać tylko ktoś młody i piękny. Przepraszam bardzo, a klasyczni Doctorowie to byli silnymi dwudziestolatkami?
Oczywiście takie komentarze padły głównie z ust napalonych na gołą klatę Matta fanek (przesadziłam?) głownie z Ameryki. Nie ukrywam, że myślałam, że BBC wybierze kogoś młodszego, ale czy młodszy aktor na pewno byłby dobrym Doctorem? Peter Capaldi jest w tym samym wieku Co William Hartnell gdy zaczynał pracę nad serialem. Wydaje mi się, że tym wyborem producenci właśnie chcieli powrócić do klasycznego postrzegania Doctora. Mentor i przewodnik dla towarzyszek, a nie potencjalny kochanek. Oczywiście jestem jak najbardziej na tak, za takie postrzeganie Doctora!



Błagam, błagam, błagam, niech takie zdanie padnie chociaż raz!

Obecnie dla fanów priorytetem stał się charakter nowego Doctora. Mi Peter bardzo przypomina dorosłego Rory'ego (Rory był Rzymianinem, Caecilius też był Rzymianinem, przypadek?) jakby posiadał cechy podobne do mojej kochanej ciepłej kluchy nie posiadałabym się ze szczęścia. Jednocześnie chciałabym także aby był trochę cyniczny, opryskliwy, złośliwy, coś w stylu Dziewiątego. Takiej postaci bardzo dawno nie było w serialu, więc stworzenie nowej o podobnych cechach byłoby bardzo miłe ze strony producentów. 


I właśnie o to mi chodziło.

Towarzysze, towarzysze. Bez nich Doctor byłby nikim. Skoro nareszcie skończyło się parowanie mojego ukochanego Jedenastego z znienawidzoną przeze mnie Clarą musiałam się zastanowić co dalej. Jak wiemy w dzisiejszych czasach widownia domaga się wątku romansowego (niestety!) a parowanie Clary z Dwunastym byłoby totalną głupotą! Obstawiam, że Moffat wprowadzi do scenariusza jakąś nową męską postać. Był już twardy, a jednocześnie flirtujący z każdym Jack, trochę niepewny siebie, ale bardzo lojalny Rory, kto teraz? Nie ukrywam, że byłabym w siódmym niebie gdyby John wrócił do serialu, ale niestety moje marzenia nigdy się nie spełniają. Poczekamy (nienawidzę tego słowa!) zobaczymy. Obyśmy szybko dostali jakiekolwiek nowe informacje od BBC (Hahaha, dobre żarty!)



Witamy na stanowisku panie Capaldi.

Co sądzę o nowym Doctorze? Na pewno jest to duża zmiana do której trzeba się przyzwyczaić. Bardzo chciałabym zobaczyć już Dwunastego w akcji, by móc śmiało powiedzieć, tak, to nasz Doctor. Liczę na dużo biegania i zagadki godne Sherlocka.




PS: Czy Wy także zwróciliście uwagę, że za dwa lata będziemy obchodzić dziesięciolecie odnowionej serii?  Kto wie, może znowu zobaczymy Dziesiątego i Jedenastego (i Dziewiątego!) znowu na ekranie. Liczę, że producenci nie ominą tak ważnej rocznicy ;)

niedziela, 2 czerwca 2013

3. Whoviani w szoku - Matt Smith odchodzi z serialu.

Witajcie kochani. W ciągu ostatnich dni dużo się działo. W czwartek, 31 maja, mogliśmy świętować piątą rocznicę pierwszego występu River Song. Dzień Dziecka (który miał miejsce wczoraj) też niewątpliwie jest dla wszystkich dniem wesołym, jednak pewnemu fandomowi złamał on serca.
Dziękujemy BBC za wspaniały dzień dziecka!
Wczoraj ok godziny 23:30 polskiego czasu, do wszystkich Whovianów na świecie dotarła informacja, że Matt Smith odchodzi z serialu. Na oficjalnej stronie pojawił się artykuł, który wstrząsną wszystkimi fanami. 

"The BBC is today announcing that Matt Smith is to leave Doctor Who after four incredible years on the hit BBC One show."

Tak zaczynają się pierwsze słowa, które wystarczyły, by po policzkach wielu osób poleciały łzy. Osobiście jak zobaczyłam ten nagłówek nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Gapiłam się w ekran komputera z otwartą buzią. Myślałam, że po prostu przez późną godzinę mam zwidy. Po kolejnych minutach cała byłam mokra od łez. Zwyczajnie nie mogłam w to uwierzyć. Na twitterze oraz tumblrze rozpoczął się wielki szał. Zaczęły się pojawiać fanowskie grafiki przedstawiające regenerację, podziękowania, a sam Matt Smith wylądował w trendsach. Każdy zaczął przejmować się tym, co takiego właśnie przeczytaliśmy.


Gdy świat obiegła informacja o tym, że Matt zgolił głowę na potrzeby nowego filmu, śmiałam się, że producenci serialu są aż tak wielkimi trollami i w tajemnicy przed nami, w rocznicowym odcinku zrobią regenerację. Niewiele się pomyliłam. 
Jak to możliwe, że odcinek świąteczny, który w założeniu powinien być wesoły i kończyć się szczęśliwe ma zakończyć się regeneracją? Wiadomo dla Doctora to nic złego, jednak dla fanów to olbrzymi stres! 
Po emisji "The Name Of The Doctor" zaczęłam płakać, że chciałabym, żeby odcinek rocznicowy pojawił się szybciej. Teraz mam mieszane uczucia. Oczywiście, w tym odcinku jeszcze nic złego się nie stanie, ale przybliża on nas do końca tego wcielenia. Wątpię, żebym dała radę się skupić na tym odcinku, ponieważ będę świadoma tego co wydarzy się w następnym.

Czas na ostatnie Geronimo!

Matt jest jeszcze młody, więc myślałam, że spokojnie da radę pociągnąć jeszcze jeden sezon. Ale wszyscy chyba widzieli jakie problemy były ze znalezieniem potwierdzonej informacji, że w ósmym sezonie faktycznie zobaczymy Jedenastego. 
 Mam wrażenie, że producenci stopniowo szykowali nas na odejście Matta. W drugiej części siódmego sezonu ani razu nie padło moje ulubione stwierdzenie Doctora "Bow ties are cool", "Geronimo" oraz fez pojawiły się tylko raz. Doctor też jakby przestał być mniej dziecinny i szalony. Jego ubiór także się zmienił na bardziej poważny i elegancki. (Na co na pewno miały wpływ wydarzenia spowodowane utartą Pondów, ale jednak)

Z jednej strony to dobrze, że BBC poinformowało nas dużo wcześniej o tym, że Matt odchodzi. Zaczęłam sobie wyobrażać, coby było, gdyby podczas oglądania świątecznego odcinka Doctor nagle zregenerował, a my byśmy o tym nie wiedzieli. Byłby to na pewno jeszcze większy szok niż ten, który przeżyjemy w grudniu. Tak przynajmniej dostaliśmy trochę czasu na oswojenie się z ta myślą. Mimo wszystko jestem świadoma, że przy regeneracji Dziesiątego fani wiedzieli o tym cały sezon wcześniej.

Moje serce rozpadło się na maleńkie kawałeczki.

Jest jeszcze kilka spraw, które zaprzątają mi głowę w kwestii odejścia Jedenastego.
River: Dobrze wiemy jak ma wyglądać jej ostatnie spotkanie z Doctorem. Doctor oddaje jej swój śrubokręt, zapewnia, że jeszcze się zobaczą, a ona wyrusza do biblioteki uzbrojona w najpotężniejszą rzecz - jego imię. Ponieważ to właśnie Moffat wymyślił motyw z biblioteką, nie wierzę, że nie doprowadzi go do końca. River z Doctorem spotykają się w złym czasie, tak więc nie ma powiedziane, że skoro w finale River była już tą River z CALA,  to nie może jeszcze raz spotkać Doctora (będąc jeszcze w swojej przeszłości). Podczas ich ostatniego spotkania Doctor ma płakać, a jego żona ma nie wiedzieć dlaczego. Obstawiam, że wydarzy się to właśnie podczas regeneracji. (Chociaż ja zawsze się mylę) Doctor zabierze ją ze sobą w ostatnią podróż, będzie załamany tym, że widzi ją ostatni raz oraz, że sam idzie na śmierć. (Tak wiem, regeneracja to nie śmierć, ale spójrzcie na to tak: podczas regeneracji Doctorowi zmienia się wygląd i osobowość. Nie jest powiedziane, że Dwunasty musiałby kochać River, a River Dwunastego. Dlatego Jedenasty nigdy nie rozpaczał po Rose, miał poczucie winy, ale nie tęsknił za nią) Dlatego to spotkanie powodowało w nim taki ból, ale ze względu na uczucia, którymi darzy River, nie powie jej tego.
Clara: Czy Clara pozostanie w serialu jej wielkim zwolennikom nie daje spokoju. Jako osoba, która za Clarą nie przepada chciałabym, żeby odeszła. Ale patrząc realnie, Jenna była obecna tylko w połowie sezonu i pewnie pojawi się także u boku Dwunastego. Jeżeli tak się stanie to między nią, a Doctorem chcę widzieć zupełnie inne relacje niż te obecne. Nie chodzi mi wątek romansowy, bo moim zdaniem on lepiej wypada, gdy Doctor czuje coś do kogoś z "zewnątrz TARDIS". Mam tu na myśli, że Clara u Jedenastego nie pokazała całego swojego charakteru i talentu. Jest płytka i bezosobowości. Dla mnie jest tu bardziej tłem niż przyjaciółką i towarzyszką. Oby producenci, a także sama Jenna wycisnęli w kolejnym sezonie trochę więcej z tej postaci.
Cisza: Powiecie, że jestem nudna, ale tak bardzo chcę, by Cisza miała swój wkład w upadek Jedenastego. (Co zresztą w finale szóstego sezonu zostało wyraźnie powiedziane) Ciszowcy są moimi ulubionymi wrogami Doctora i czuję pewien niedosyt. To oni mieli być główną przyczyną klęski Doctora, mięli być tymi, którzy nie pozwolą Doctorowi pójść dalej, a wygląda na to, że Moffat o nich totalnie zapomniał. Mam nadzieję, że przypomni sobie o nich i przepowiedni jaką dał nam Dorium.


Theme Jedenastego Doctora jest niewątpliwie najweselszym z odnowionych serii. Każdy motyw główny odpowiada osobowości Doctora, a Matt gra przecież najzabawniejszego i najbardziej luzackiego. Wystarczy spojrzeć jak zachowuje się po regeneracji, cieszy się, że zaraz się rozbije i nie przeszkadza mu to, że jego ukochana TARDIS stoi w płomieniach. Osobiście bardzo bym chciała by Jedenasty regenerował się z uśmiechem na twarzy (najlepiej krzycząc Geronimo) tak jak Dziewiąty. W końcu to inny aktor, ale postać ta sama, regeneracja powinna być dla niego czymś szczęśliwym, a nie powodującym płacz.
Regeneracja Dziesiątego mimo iż zjawiskowa, była bardzo smutna i emocjonalna, przez co niektórzy fani do dzisiaj nie otrząsnęli się po tym. Chociaż nie ukrywam, że byłabym uradowana, gdyby Jedenasty tuż przed regeneracją cofnął się w czasie by móc zobaczyć szczęśliwych Pondów. (Albo chociaż ich wspomniał) Ten motyw u Dziesiątego, który pomógł wszystkim przyjaciołom, a potem spotkał się z ukochaną, bardzo mi się podobał i chciałabym by został powtórzony.


W nocy fani zjednoczyli się i dziękowali Mattowi.

Fanom w głowach tkwi teraz tylko jedno, najważniejsze pytanie: KTO BĘDZIE DWUNASTYM DOCTOREM? Bardzo bym chciała by był to aktor zbytnio niezwiązany z BBC. Chciałabym ujrzeć kogoś świeżego, kogoś kto dopiero wkracza w ten świat i nie będzie kojarzony z jakiejś innej roli. Jednak wiadomo, że BBC uwielbia mieszać aktorów między swoimi serialami, więc niczego nie możemy być pewni. Wiek aktora też ma duże znaczenie, nie może nim zostać 80-latek, bo obecne tempo serialu na to nie pozwala, ale 20-latek także nie. Chociaż przeczytałam gdzieś, że nowy Doctor ma być najmłodszym ze wszystkich. Nie zgadzam się na to! Ile w takim razie lat musiałaby mieć towarzyszka takiego 23-letniego Doctora, 15? A kolor włosów? Można powiedzieć, że tradycją jest, że Doctor chce być rudy, a nie jest. Rudowłosy aktor moim zdaniem także odpada. A najnowsza plotka o Doctorze kobiecie, w ogóle do mnie nie przemawia.  

Jedenasty Doctor jest moim ulubieńcem. Mimo iż nie przepadam za drugą częścią siódmego sezonu (Głównie przez Clarę, która działa mi na nerwy, ale przecież Wy to wiecie) to sceny, w których Smith występuje samotnie idealnie pokazują jego wybitną grę aktorską i to jak doskonałym Doctorem jest. Naprawdę rozwinął się aktorsko przez te lata i najcudowniejsze jest to, że zrobił to na naszych oczach.  

Matt nie gra Doctora, on jest Doctorem
 Szczerze, nie wyobrażam sobie, żeby podobne sceny, 
inny aktor mógł zagrać lepiej od Matta.

Do końca żywotu Jedenastego jeszcze trochę czasu nam zostało. A wątpliwości dotyczących ósmego sezonu, postaci Johna Hurta, nowego Doctora, scenarzysty, mnożą się niczym gnomy w ogródku pani Weasley. Nie wiadomo czego możemy się spodziewać, a BBC jak zwykle nic nie chce powiedzieć za wcześnie. Wśród internautów od kilku tygodni zaczęły krążyć plotki o tym, że sam Moffat po zakończonym odcinku świątecznym, także planuje swoje odejście. 

 Goodbye, raggedy man.

Matt już na zawsze pozostanie w sercach fanów jako idealny Jedenasty Doctor. Fani serialu wiedzą, że regeneracja jest konieczna bo bez niej serial stałby się nudny i przewidywalny. Ale mimo wszystko łezka się w oku kręci. 


wtorek, 21 maja 2013

2. Finał sezonu, czyli płaczemy i wkurzamy się dwa razy mocniej. - Podsumowanie pracy S. Moffata.

Witajcie kochani. Wiem, że dawno mnie tu nie było i prawdopodobnie szybko nie wrócę, gdyż jutro w szkole zebranie, a z moich ocen raczej rodzice zadowoleni nie będą - szlaban wyczuwam!
Postanowiłam zabrać się do recenzji ostatniego odcinka Doctora, jednak łzy leciały w zdumiewającej ilości, a ręce zachowywały się jak przed sprawdzianem z matematyki, więc recenzja jest dziś, a nie tuż po odcinku. Na wstępie jeszcze powiem, że nie jestem w stanie napisać normalnej recenzji, ze względu na zbyt dokładną analizę, która narodziła się w mojej głowie, więc notka została podzielona na pewne punkty, które będę starała się jak najdokładniej omówić.


Co tu dużo opowiadać, każdy chyba ma złe wspomnienia z tym oto jakże miłym panem scenarzystą. Do tej pory wytrzymywałam (jakoś) jego wybryki. Myślałam, że w ostatnim odcinku "Sherlocka" (którego na dobrą sprawę nie pisał, ale i tak mu się za to dostanie) pokazał już maksimum swoich umiejętności, ale nie. To jednak w tym epizodzie zdecydowanie przegiął! Problemy, które poruszam, dotyczą głównie jego pracy nad scenariuszem, nie tylko z tego odcinka ale i z ogółu jego pracy nad Doctorem. Jeżeli chcecie poczytać moich narzekań i wywodów, to zapraszam serdecznie.

DŁUGOŚĆ ODCINKA
Dlaczego finał był jednoodcinkowy? To moim zdaniem główny błąd tego sezonu! Końcówka była totalnie spaprana! Pędziła za szybko i trudno było się połapać co się w danej chwili dzieje i dlaczego. Może nie jestem fanką serialu jakoś strasznie długo, ale oczy jeszcze posiadam, by zauważyć, że wszystkie finały (Poza 6 sezonem, chociaż nie do końca, wyjaśnię to później) były dwu, lub nawet trzyodcinkowe. Dlaczego teraz Moffat wymyślił sobie, że na finał przeznaczy tylko 45 minut? Naprawdę nie było możliwości by zrobić dwa trochę bardziej dopracowane odcinki?


RIVER SONG
Może nie wiecie, ale cieszyłam się jak głupia, gdy okazało się, że postać grana przez Alex wraca! River jest jedną z moich ulubionych postaci kobiecych w serialu. Jest ona skomplikowaną personą, z poplątaną linią czasową, czasami trochę tajemniczą i umie utemperować trudny charakterek Doctora.
Jednak gdy się okazało, że w tym odcinku, jest tu już tą River z CAL'a, mało co krew mnie nie zalała. Tak chciałam byśmy mogli zobaczyć jeszcze wspólną przygodę Doctora i River, a tu proszę. A GDZIE  TO, CO DZIAŁO SIĘ PRZED WYSŁANIEM JEJ DO BIBLIOTEKI? Gdzie danie jej śrubokrętu, powiedzenie imienia na ucho i zapewnienia, że jeszcze się zobaczą? Gdzie!? Wychodzi na to, że ta cała sytuacja musiała mieć miejsce pomiędzy "Angels Take Manhattan" a "The Name Of The Doctor" więc dlaczego jej nie widzieliśmy? (tak, wiem, że był od tego specjalny mini-epizod z 6-tego sezonu, ale w nim także tego nie zobaczyliśmy!) Przecież to było ostatnie spotkanie River z Jedenastym! Moffat miałby gotowy scenariusz na wspaniały odcinek, a zawalił na całej linii! Mam wrażenie, że nasz WSPANIAŁY TWÓRCA chyba sam nie do końca ogarnia stworzoną przez siebie postać. Manipuluje jej linią czasową w każdą możliwą stronę, mimo iż wie, że nie może. Ale co go to obchodzi, to Moffat, on może wszystko, bo to on pisze scenariusz. Znany ze swojego wielkiego uwielbienia do resetu i manipulacji czasowych wcale bym się nie zdziwiła, gdyby River jeszcze się w serialu pojawiła. I nie ukrywam, że cieszyłabym się z takiego obrotu sprawy. Jednak w tym odcinku River powinna być przedstawiona zdecydowanie inaczej, aby potem bez żadnych problemów, móc znowu wpleść ją w fabułę, bez kombinowania.
I jeszcze to połączenie z Clarą, nie ogarniam tego zupełnie. Oświeci mnie ktoś o co tu chodzi?
Nie będę jednak w tej kwestii aż tak surowa. Pożegnanie z Jedenastym wbiło mnie w kanapę, a raczej w podłogę, bo nie mogłam na niej usiedzieć i oglądałam odcinek na stojąco. Jeżeli chodzi o łzawe sceny to Moffat bez wątpienia jest tu mistrzem. Dialog między małżeństwem był tak cudowny, że po zakończeniu emisji szybko odnalazłam ten odcinek w internecie by móc obejrzeć tą scenę raz jeszcze. 

Doctor nawet w trudnych chwilach wie jak
spowodować, że fani pękną ze śmiechu. 



TARDIS
TARDIS, TARDIS, TARDIS. Tak ta niepozorna budka jest naprawdę inteligentną maszyną. Nie chciała pozwolić Doctorowi udać się do Trenzalore z oczywistych powodów. Jednak jak to bywa nasza ukochana niebieska budka nie ma z Władcą Czasu łatwego życia i mimo oporów ląduje w zakazanym miejscu.
Okazuje się, że TARDIS się zmieniła. Rośnie by móc się urzeczywistnić i zamienić się w grób Doctora. Ale chwila... czy Dziewiąty nie powiedział, że po jego śmieci TARDIS wtopi się w tło miasta i pozostanie niezauważona? W takich momentach chyba każdy fan ma wrażenie, że Moffat chcąc stworzyć coś epickiego łamie wszelkie zasady kanonu i tego co działo się w poprzednich seriach. 


CLARA I JEJ POŚWIĘCENIE
Szczerze, tu mam mały problem. Z jednej strony pomysł umieszczenia Clary w świecie poprzednich wersji był całkiem ciekawym zabiegiem. Kobieta urodzona po to by ratować Doctora. To trochę takie przeciwieństwo River, która miała go zabić. Ale z drugiej strony to strasznie mąci w fabule i razi mnie w oczy. Po pierwsze wychodziłoby na to, że to nie towarzyszki ratowały Dotora z trudnych sytuacji (np: Rose gdy spogląda w serce TARDIS, dzięki czemu może pokonać Daleków i uratować Dziewiątego lub Dziesiątego w odcinku ''Fear Her'') tylko Clara. Po drugie, o ile dobrze wiemy, to Doctor sam wybrał sobie TARDIS, a TARDIS sama wybrała Doctora, pozwalając mu się ukraść. Nie rozumiem więc sceny w którym Clara nalega, by Doctor wybrał sobie inną.
Clara poświęca się, bo tak ma zapisane w genach. Ale czy ciągłe powtarzanie, że właśnie dlatego żyje, nie pojawia się w odcinku zbyt często? Czy ona naprawdę nie miała innych rzeczy w życiu do roboty, tylko śledzenie Doctora, ratowanie go i proszenie by ją pamiętał? A także czy ona na serio ona ma z nim na tyle silną więź by to robić? Niby zna go od zawsze, widziała jego wszystkie twarze, ale przecież przy pierwszym spotkaniu nie pamięta/nie wie kim jest Doctor. Tak jak z Clarą Victoriańską i tą z Azylu. Przecież ona tam także nie wie kim jest Doctor i ratuje go przypadkiem, natomiast w klasycznych wersjach jest w pełni świadoma tego kim jest i co dla niego robi. Jedenastego Doctora poznaje od początku, i mimo iż przeżyli kilka wspólnych przygód, to i tak mało o nim wie. Prędzej widziałabym w tej scenie Rose albo Amy, które według mnie miały najsilniejszą więź z Doctorem.
Wiemy, że Clara wskakuje w wir czasu Doctora by naprawić to co zniszczyła Wielka Inteligencja, ale dlaczego to jej nie rozerwało na kawałki i nie rozrzuciło po galaktykach, by znalazła poprzednie wcielenia i uratowała je, tylko spada do jakiejś jaskini, skąd potem ratuje ją Jedenasty? Oby Moffat mi to dobrze wytłumaczył, bo dla mnie nie było to jakoś bardzo przekonywujące.


CZY TO MOŻLIWE....
... że Doctor może swobodnie wchodzić w swoją linię czasu? Oczywiście, że nie! Dziewiąty i Dziesiąty powtarzali to setki razy. Przecież gdyby się dało to każdy przypadkowy Doctor mógłby cofnąć się w czasie by uratować Gallifrey, Dziesiąty mógłby odzyskać Rose, a Jedenasty Pondów. Więc dlaczego tego nie zrobił? Bo nie można ruszać stałych punktów w historii! A mimo wszystko Moffat musiał, musiał zrobić to po swojemu! Jedenasty wskakuje w swój wir czasu i ... i nic. Nic mu się nie dzieje. Brak jakichkolwiek konsekwencji. Czy to nie jest dziwne?

PORÓWNANIA


Czy to ironia, że w przypadku Clary 
Doctor zachowuje się identycznie jak podczas podróży z Pondami?




IMIĘ DOCTORA
Zdecydowanie w tym odcinku nie chodziło o poznanie prawdziwego imienia Doctora. Mimo iż było potrzebne by dostać się do grobowca, to zdecydowanie nie było ono tu priorytetem. Twórcy postanowili skupić się na innych aspektach. Dlaczego Doctor przyjął imię Doctor? Czy tylko po to, by pomagać innym? Postać, którą widzimy na końcu jest niewątpliwie jeszcze większą zagadką tego odcinka niż Clara. Istnieją tezy, że to on jest zagubionym wcieleniem między Ósmym, a Dziewiątym. Złą regeneracją, która miała wpływ na porażkę w Wojnie Czasu. Tą, która robiła rzeczy niegodne Doctora.


CISZA
Na koniec nasuwa mi się kilka pytań. Co z Ciszą? (Czyżby Moffat znowu o czymś zapomniał?) Przecież to ona miała mieć główny wpływ na sprowadzenie Doctora do Trenzalore, wyjawienie imienia, a także na jego klęskę. Czyżby Szeptacze byli kimś podobnym? Jeżeli tak, to jakoś mało wczuli się w swoją rolę. Szkoda, że ich wątek nie został rozwinięty. Tak samo jak z Wielką Inteligencją. Oby wrócili w wielkim stylu. 


 Osobiście czekam z niecierpliwością na rozwinięcie wątku Ciszy.
Jak widać, ten upadek nie był chyba tym ostatecznym, o którym mówili Ciszowcy. 
Oznaczałoby to, że Doctor będzie musiał powrócić do Trenzalore jeszcze raz.


 CZEGO MI BRAKOWAŁO
Jak już wspomniałam, a wy także zauważyliście, że szósta seria także miała jeden odcinek, ale spójrzmy na cały sezon. Było sporo odcinków dwuczęściowych, a także takich pojedynczych, które w jakiś sposób łączyły się z finałowym, dzięki czemu można było w 45 minutach doskonale przedstawić to co się w nim wydarzyło. Nie czuło się w nim braku jakiejkolwiek informacji lub przedobrzenia (Chociaz niektórzy fani twierdzą, że przedobrzeń było mnóstwo) Do tego migawki na początku odcinków z informacją co działo się poprzednio. Ta część sezonu jest trochę wybrakowana pod tym względem.
Wraz z pojawieniem się każdego nowego odcinka z siódmej serii z niecierpliwością czekałam na wspaniały motyw Jedenastego, a mianowicie jego powiedzonka. Geronimo, oraz, że coś jest cool, w tym sezonie to prawie w ogóle nie występuje. (Geronimo pojawiło się ono chyba tylko dwa razy). Producenci zapomnieli o tym, że Doctor miał także słabość do fezów. (W odcinku "The Bells of Saint John" widzimy małą scenę z fezem, chwała Moffatowi chociaż za to.)


Wiele z was pewnie powie, że umiem tylko narzekać, a odcinek mi się nie podobał. Ja tak nie twierdzę. Nie zasnęłam przez te 45 minut. Nawet przestałam się zawracać sobie głowę tym, że nie lubię Clary. Każdą sekundę odcinka oglądałam z zapartym tchem, śmiałam się, denerwowałam, bałam i wzruszałam, bo ten odcinek to prawdziwa mieszanka wszelkich emocji. Naprawdę był genialny, jednak uważam, że mimo wszystko, Moffat powinien trzymać się pewnych wytycznych, bo on przecież kontynuuje serial, a nie tworzy go od nowa.  
Jeżeli miałabym porównać odcinki z serii 1-4, 5-7, to sądzę, że siódma jest najsłabsza. Odcinki, mimo iż są efektowne, to zdecydowanie brakuje im czegoś. Moffat próbował coś zmienić, jednak moim zdaniem wyszło mu to kiepsko. Nie wiem jak można tak spaść, przecież rozpoczynająca sezon przygoda była niesamowita. Rozumiem, że Pondowie byli najdłużej towarzyszami Doctora i niektórych zaczęli już męczyć, jednak moim zdaniem była to ciekawa odmiana, bo po tych ciągłych zmianach towarzyszki z sezonu na sezon, Doctor wreszcie znalazł prawdziwych przyjaciół, takich którzy nie opuszczą go i nie złamią mu serca. Szkoda, że seria szósta nie została przedłużona tak jak czwarta. Dzięki czemu Moffat mógłby ładnie zamknąć wątek Pondów, a my moglibyśmy dostać nowy sezon z nową towarzyszką, bez poczucia, że producenci na siłę chcą wcisnąć nam kiepsko (lub w pośpiechu) rozpisaną Clarę. Osobiście odczułam takie wrażenie, że producenci nie mieli na tę postać zwyczajnie czasu. Strasznie się męczyłam oglądając kolejne odcinki. Cieszyłam się na wszystkie sceny Matta bez Jenny, bo tylko one nie doprowadzały mnie do szału, a wręcz przeciwnie, Matt w samotności gra perfekcyjnie. Jego gra aktorska bardzo się rozwinęła.
Postać, którą gra Jenna jest niepotrzebnie wyidealizowana. Jest to miła dziewczyna, z niezwykłą urodą, świetnym wyczuciem stylu, ma swoją tajemnicę oraz głowę pełną pomysłów, czy nie za dużo tego wszystkiego? Przez to wydaje całkowicie płytka. Już Martha, która była ślepo zakochana w Doctorze, nie wywoływała u mnie takich negatywnych emocji jak Clara. No dobra, scena z krzesłem w "The Crimison Horror" była całkiem dobra, trochę się przy niej uśmiałam, a Clara nie stała jak słup soli jak kazał jej Doctor, tylko wzięła sprawy w swoje ręce. Gdyby od samego początku taka była, plus poznalibyśmy ją w trochę innych okolicznościach, może byłabym w stanie ją polubić, jednak na chwilę obecną jest najmniej lubianą przeze mnie towarzyszką. Na siłę chce podporządkować sobie Jedenastego, który zgadza się na każdą jej zachciankę i traci przez nią głowę. Naprawdę starałam się ją polubić, szukać dobrych stron tej postaci ale przykro mi, nie znajduję ich. Podczas oglądania odcinka świątecznego myślałam, że oszaleję. Clara jest w nim strasznie nieznośna! Nie wiem co Moffat ćpał przy pisaniu scenariusza do tego odcinka.
Wiem, że wiele osób się tu ze mną nie zgodzi mówiąc, że to właśnie dzięki Clarze serial znowu rozbłysł. Osobiście jednak wolałam poprzednie sezony, które miały w sobie trochę kiczu, niż te nowe wesołe historie, których wątki rozwiązują się błyskawicznie bez większych problemów. Brakuje mi dodatkowo dwuczęściowych historii, które nadawały serialowi klimat.
Ja rozumiem, że nadal jest to serial dla młodzieży i nie może być w nim olbrzymich aktów przemocy czy zbyt skomplikowanych przygód, ale czy przypadkiem odcinki, które fani uznali za najlepsze, a mianowicie "Blink" i "The Empty Child" nie należą do tych, które zrozumie głównie starsza widownia?
"The Bells of Saint John" i finałowy "The Name Of The Doctor" (mimo drobnych lub większych niedociągnięć) były chyba jedynymi odcinkami, które z drugiej części siódmego sezonu jakoś mi się podobały i które dało się oglądać.
Mam nadzieję, że odcinek rocznicowy, jak i ósma seria nie zawiodą mnie tak jak te część sezonu. Liczę na to, że Moffat w końcu otrząśnie się i zacznie robić tak dobry serial jaki robił jeszcze dwa lata temu.


poniedziałek, 29 kwietnia 2013

1. Czym się kończy wyłączenie obwodów, czyli podróż do wnętrza TARDIS.

No to zaczynamy...
Pierwsza notka jeszcze w dniu powstania bloga, sprytnie Anetko, to chyba zostało zabronione kiedyś przez prawo. 
No, skoro jest pomysł to czemu go nie wykorzystać jako piękne "rozpoczęcie" blogowania?
Skoro tak mówisz. 


POCZĄTEK SPOILERÓW

    Wczoraj (28.04.13r.) mogliśmy zobaczyć kolejny odcinek serialu "Doctor Who". Jako grzeczna dziewczynka, wyłączyłam komputer aby móc w spokoju cieszyć się nowym epizodem, którego zwiastun zapowiadał się niesamowicie. (Właściwie to każdy odcinek w zwiastunie wydaje się być niesamowity)
Muszę przyznać, że długo zastanawiałam się czy obejrzeć ten odcinek na BBC Entertainment, gdzie całą przyjemność oglądania niszczy jakże wspaniały pan lektor, czy poczekać te kilka dni zanim pojawią się napisy. Niestety jestem osobą niecierpliwą, więc zaryzykowałam i włączyłam odbiornik na odpowiednim kanale. 

    Doctor stara się, by TARDIS polubiła Clarę. Wyłącza zbędne (a raczej bardzo niezbędne) urządzenia i pozwala dziewczynie (spróbować) nią polatać. Niestety powoduje to, że statek zostaje ściągnięty, nie w tę stronę, co powinien, co kończy się katastrofą. TARDIS rozbija się na jakimś obcym statku kosmicznym, gdzie przebywają trzej afroamerykanie (Jestem bardzo kulturalna, widzicie to?) I tu zaczyna się cała bajka, a raczej katastrofa.
 
    Doctor, jak to ma w zwyczaju, nagle pojawia się wśród zdziwionej, pojawieniem się nowego statku, załogi i dziwi się, że nie ma z nim Clary. Prosi spotkanych "tubylców" o pomoc, jednak ci nie są zbyt  do tego chętni. Zgadzają się dopiero gdy Doctor proponuje im najcenniejszą rzecz na świecie. W tym momencie serce mi zabiło, czy on zdecydował oddać im swoją TARDIS? Ale coś kazało mi myśleć, że przecież to Doctor, on zawsze wie co robi, nawet gdy nie wie. 

    Podczas całego odcinka widzimy najprzeróżniejsze miejsca, których nie widzieliśmy nigdy wcześniej. Niektórzy mówili, że to beznadzieja, bo im mniej widzimy wnętrza seksownej tym lepiej, jednak moim zdaniem to wcale nie było głupim pomysłem. Tyle razy słyszeliśmy od Doctora czego to w TARDIS nie ma. Założę się, że każdego (chociaż trochę) korciło żeby móc zobaczyć to oczami Doctora. Bibliotekę, basen, pokoje, o tym wszystkim już słyszeliśmy z opowiadań samego Doctora, a także jego towarzyszy. Czy to złe, że też chcieliśmy zobaczyć to na własne oczy?

    Clarze nic nie jest i "zwiedza" sobie wnętrze tej starej niebieskiej krowy budki. Ale samotne wędrówki po TARDIS nie mogą skończyć się dobrze. Clarę goni jakiś tajemniczy potwór, który prawdopodobnie przybłąkał się z którejś poprzedniej podróży Doctora, ale dlaczego zależy mu na znalezieniu (i prawdopodobnie pożarciu) Clary? Aby się przed nim uchronić dziewczyna "wpada" do ogromnej biblioteki. Szczerze, gdybym miała możliwość, chętnie sama bym się w takiej schowała przed światem. W jej łapki wpada gruba księga opisująca Wojnę Czasu. Dowiaduje się z niej (zapewne) jak wyglądały szczegóły wszystkich bitew, a także... Jak naprawdę ma na imię Doctor!Czy tylko mnie zaciekawiło kto mógł spisać tę grubą księgę?

    W odcinku pojawiło się wiele nawiązań do poprzednich przygód o szalonym Władcy Czasu. Osobiście lubię takie nawiązania, bo pokazują nam, że twórcy serialu nie zapomnieli o tym, że Doctor ma swoją przeszłość, że dużo przeszedł, a rzeczy, które znajdują się w TARDIS są także tego ważnym elementem. 


Parasol siódmego Doctora.

Mini TARDIS - zabawka Amy (w przypadku zdjęcia Mels)

Kołyska Doctora, w której spał on sam i mała River/Melody.

 Teleskop, dzięki któremu Dziesiąty uratował Królową Victorię.


A także basen i biblioteka, o której wspominał Doctor Amy przy pierwszym spotkaniu.



     To wszystko powoduje, że czujemy z Jedenastym jeszcze bliższą więź niż kiedykolwiek. Clara nie ma pojęcia o przeszłości tych przedmiotów, a my tak! Czujemy nad nią pewną wyższość, przez którą chcemy krzyknąć "TO JA POWINNAM/POWINIENEM BYĆ NA JEJ MIEJSCU!" 

    Nie zapominajmy także o pęknięciu w czasie, dzięki któremu Doctorowi udaje się opanować całą sytuację.  Mnie osobiście to nawiązanie akurat do gustu nie przypadło. Skoro wraz z końcem piątego sezonu wszystkie dziury w czasie zostały zamknięte, to czy tej szczeliny nie powinno tu być? Moim drugim skojarzeniem była po prostu Amy. Czyżby scenarzyści chcieli nam pokazać, że wątek Amy jest jeszcze nie do końca rozwiązany? Podobnie czułam się w momencie nałożenia teraźniejszości z przeszłością, miałam wrażenie, że TARDIS (jako, że nie lubi Clary) pokaże dziewczynie szczęśliwą przeszłość Doctora z Pondami, jednak na szczęście, tak się nie stało i widziała tylko swoją, kilkugodzinną przeszłość. 

    W obliczu "śmierci" (tak, Clara myśli, że już umarli) Doctor zadaje jej pytanie, żeby w końcu powiedziała mu kim tak naprawdę jest. Dziewczyna nie ma pojęcia o co mu chodzi, a Doctor zaczyna myśleć, że oszalał. Jak zwykle temat ten został zakończony sprzeczką. Nie ukrywam, że byłoby miło gdybyśmy dowiedzieli się czegoś więcej o Clarze. Nadal nie wiemy o niej nic konkretnego, a jeżeli już coś jednak wiemy, to są to mało istotne szczegóły.

    Mam jeszcze jedno małe zastrzeżenie, a może jest to bardziej niezrozumienie fabuły lub po prostu chwila nieuwagi. Strasznie naciąganą wydała mi się scena, gdzie Doctor wyciąga Clarę ze ''zwierciadła sali głównej''. Oczekiwałam w tym momencie czegoś więcej niż zwykłego przyłożenia śrubokrętu do jakieś blaszki. Nie rozumiem także zachowania Clary, która potem bije Doctora. Hallo, dziewczyno, on Cię przecież uratował!




    Odcinek pod względem scenariusza wydawał się naprawdę świetny. Kto by nie chciał ujrzeć co tak naprawdę czai się w nieznanych pomieszczeniach i jak one wyglądają. Bardzo chciałam ujrzeć to wszystko o czym ciągle nam opowiadano. Scenografia jak i kostiumy także były cudowne.
Nie zabrakło także szokujących momentów takich jak moment gdy dowiadujemy się, że potwór goniący Clarę to ona sama oraz moment w którym poznaje prawdziwe imię Doctora. Szczerze trochę ulżyło mi, że poprzez przejście przez szczelinę czasową i naciśnięcie guzika bezpieczeństwa spowodowało, że zapomniała o tym. (A może właśnie dlatego sama nie pamięta swoich poprzednich wcieleń?) Nikt nie może znać imienia Doctora, bo właśnie w tym jest cała magia. Jednak czuć pewne rozczarowanie. Nowe odcinki z trailerów zapowiadają niesamowite przygody z mnóstwem zagadek i akcji, a tak naprawdę dostajemy tylko łądne opakowanie. Odcinek był niewątpliwie oczekiwanym epizodem, z którego wątkami jeszcze na pewno się spotkamy, ale czy zachwycił mnie do tego stopnia by polubić Clarę oraz drugą połowę siódmego sezonu? Nie.



KONIEC SPOILERÓW



PS: Zastanawiam się czy mój niezwykle krytyczny sposób patrzenia na nowe odcinki wynika:
a)  Ze niezwykle nudnego sposobu przez lektora.
b) Ewidentnym braku chemii między Doctorem a jego towarzyszką.
c) Fatalnym rozpisaniem postaci Clary.


Mam nadzieję, że stanęłam na wysokości zadania i w miarę starannie opisałam Wam wszystko z mojego punktu widzenia. Jeżeli się wam podobało - zostawcie komentarz, a jeżeli się nie podobało - także zostawcie. Z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale z ortografią u mnie cienko, a wiadomo, że Word nie zawsze wszystko dokładnie poprawi.

Notkę dedykuję Oli, bo to dzięki niej przełamałam się i zaczęłam (świadomie) oglądać Doctora.