czwartek, 2 lipca 2015

34. Pisać bloga może każdy, czyli o "Girl Online" by Zoella

Hej!
Witajcie moi kochani! Wreszcie nadeszły upragnione wakacje, mam nadzieję, że macie mnóstwo planów jak spędzić te najbliższe miesiące. Znaczy, dla kogo wakacje, dla tego wakacje, ja mam jeszcze 6 lipca jeden egzamin, więc wakacji jeszcze teoretycznie nie mam. Bardzo Was proszę, trzymajcie w poniedziałek za mnie (i za Immanuela Kanta) kciukaski. Jednak mimo egzaminu postanowiłam już trochę wyluzować, za bardzo stresowałam się uczelnią i sesją, która w dodatku nie przebiegła tak dobrze jak sobie wyobrażałam, ale cóż, każdemu się podobno zdarza. W te wakacje mam bardzo ambitne plany jak oglądanie mnóstwa filmów i seriali oraz czytania książek. Nie wiem jak mi to wyjdzie, ale wychodzę z założenia, że jeżeli czegoś bardzo się chce to można to zrobić. A przecież wakacje to magiczny czas, gdzie marzenia się spełniają, prawda? 

Przechodząc już do właściwej części notki, powiem Wam, że siedzę we vlogowo-blogowym świecie już jakiś czas. Co prawda ja nie nagrywam jakoś dużo, ale od kilku lat oglądam ludzi mówiących do kamery, a sama pierwszego bloga zaczęłam pisać w wieku jedenastu lat. Można więc powiedzieć, że trochę ten interes znam. To naprawdę wielka radość, gdy komuś udaje się przejść z tego małego internetowego świata na wyższy poziom. Tak się właśnie stało z Zoellą, brytyjską księżniczką YouTube. Przyznam się bez bicia. Nie oglądam jej filmów. Nie jestem chyba targetem, do którego Zoella celuje. Próbowałam ją oglądać, ale po kilku sekundach zwyczajnie klikałam w czerwony krzyżyk, opuszczając tym jej kanał, bo zwyczajnie mnie nudził. Wiem, że mnóstwo osób jest zakochanych w tej vlogerce mówiąc, że jest niesamowicie naturalna, miła i że sława nie uderzyła jej do głowy, pamiętajcie ja nie oceniam jej jako osoby, a jedynie filmiki, które mi się nie podobają. Jeżeli przyszliście tutaj, aby nakłonić mnie do zostania jej fanem to przykro mi, nie uda się Wam. Nie zmienia to jednak faktu, że po książkę jej autorstwa (Tak, słyszałam o tym, że podobno Zoella sama tej książki nie napisała, a jedynie wymyśliła fabułę i bohaterów, ale wnikam w to. To nie moja sprawa.) sięgnęłam z czystej ciekawości. Głównie blogerzy i vlogerzy wydają poradniki. Osobiście poradników nienawidzę, dlatego nie orientuję się w tym co takiego do ubrania poleca mi Radzka, ale mogę powiedzieć parę słów o „Girl Online” Tutaj mamy do czynienia z powieścią, taką z bohaterami i fabułą. Musiałabym być nieźle naćpana, żeby nie sięgnąć po powieść wydaną przez vlogerkę. 

Pisać bloga każdy może. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jeżeli tylko czujecie, że macie na niego pomysł, albo zwyczajnie lżej Wam na wątrobie, gdy wylewacie swoje myśli do edytora to zdecydowanie powinniście to robić. Tak się właśnie czuje piętnastoletnia Penny, która ukrywa się w internetowym świecie pod nickiem Girl Online. Na blogu dziewczyna opisuje swoje życie, swoje lęki i zachwyty. Jej wpisy są niezwykle popularne, można powiedzieć, że dziewczyna to prawdziwa gwiazda. Niestety tylko w internecie. W realnym świcie Penny jest nieśmiałą nastolatką, obdarzoną niezwykłym pechem życiowym. W sytuacjach, które są dla niej niezmiernie ważne, potrafi potknąć się o własne nogi, albo wylać coś na kogoś.

I tak jak w każdej książce dla młodzieży bywa, mamy tutaj zmagania się z pierwszymi miłościami, problemem braku akceptacji, kryzysem przyjaźni, innością. Szkoda tylko, że tematy tak ważne dla młodych ludzi zostały tutaj tylko prowizorycznie nakreślone. Niby mamy powiedziane, że rodzice Eliota nie akceptują jego orientacji, ale cały ten dramat chłopaka widzimy tylko przez dwie strony i koniec. Nie było tematu. Zniknął. Prześladowanie (po pewnym wydarzeniu) Penny w ogóle nie powinno sie wydarzyć. Bo jaki normalny nauczyciel widząc wypadek, podczas którego osoba się skompromitowała, pozwala komuś zabarać nagranie tego incydentu!?

Po dwudziestopięcioletniej autorce, która doskonale wie jak wyglądają takie problemy, co się wtedy czuje, bo przecież sama niedawno miała tyle lat, co główna bohaterka, spodziewałam się trochę więcej realizmu, może więcej dramatu. Niestety problemy Penny są nienaturalne i przerysowane. Rozumiem, że można być życiowym frajerem, fajtłapą i popełniać gafy podczas sytuacji stresowych, ale jej, zdarza się to co sekundę. Nasza bohaterka przez całą książkę przeżywa właściwie jedno zdarzenie, w kółko i w kółko, nie może opędzić się od jego demonów. Pod koniec stawało się to już lekko nudne. W sumie największy zarzut jaki mam do tej powieści to jej olbrzymia nierealność i naiwność. Jeżeli już jesteś podziwiany przez ogromne grono młodych ludzi, stwórz coś co pomoże im z tymi problemami walczyć, zamiast tworzyć utopijny świat, w którym wystarczy wyjechać na krótkie wakacje, które na dobrą sprawę też są mało realne, aby wszystkie złe sytuacje, które cię spotkały zwyczajnie wyparowały.

Na plus, zasługuje niewątpliwie przyjemna i bardzo sprzyjająca szybkiemu czytaniu, forma. Lekkie pióro i krótkie rozdziały są czymś, co powoduje, że tej książki się nie czyta, ją się pożera, w jeden, góra dwa wieczory. Niestety jest to chyba za mało, abym mogła powiedzieć, że ta książka pozostanie ze mną na wieki.

Nie wiem czemu, ale poznając przygody Penny miałam wrażenie, że oglądam film Disneya o księżniczkach. Ale nie tylko o księżniczkach, ale mało przemyślanych komedii romantycznych. Uwaga, oto streszczenie przykładowego filmu: Poznajemy niby spokojne życie naszej bohaterki, nagle pojawia się załamanie i tragedia, a nasza księżniczka opuszcza pałac udając się w zupełnie nowe miejsce, aby zapomnieć o złych wydarzeniach. Tam poznaje swojego księcia, gdzie z automatu i z wzajemnością, zakochuje się w nim. Potem rozstają się w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Bohaterka cierpi, ale potem wszystko kończy się dobrze, bo zakochani znowu są razem. Czyż tak nie wygląda przynajmniej ¾ filmów z tejże wytwórni? Powielanie schematów, kolejny raz powielanie schematów. Chociaż i tak nic nie pobije punktu kulminacyjnego powieści. Korci mnie, aby to tu napisać, ale powstrzymam się, bo byłby to spoiler niesamowity. Powiem tylko, że przypominał mi rozwiązanie z filmu Disney Channel "Randka z Gwiazdą".

Książka to nie tylko fabuła, ale to przede wszystkim bohaterowie. To dzięki nim poznajemy ten cały świat i chociaż świat w „Girl Online” nakreślony jest w pastelowych, momentami niewyraźnych kolorach to przynajmniej część bohaterów wprowadza nam troszeczkę ostrzejszego wyrazu. Bardzo polubiłam Eliota i Noah. Są takimi słoneczkami tej powieści, które rozchmurzą nawet najbardziej niedorzeczną scenę. Sama Penny ni grzeje ni ziębi, ale szczęście nie wkurzała mnie, jak to miewam ostatnio z głównymi bohaterkami. Jednak jest to postać, której potencjał według mnie trochę zmarnowano. Penny powinna być silną dziewczyną, która nauczy swoje rówieśniczki, że należy wziąć się w garść i mieć w dupie ludzi, którzy nie są twojej osobie przychylni. Notki, które pisała na blogu nie wzbudzały u mnie żadnych emocji. Gdybym wpadła w sieci na taki blog, nie zostałabym jego stałą czytelniczką. Szczerze to dziwię się jakim cudem zdobyła taką popularność. 

Girl Online” to książka, która pozwoli Wam się odciąć na kilka dobrych godzin. Nie zorientujecie się jak szybko idzie czytanie jej.  Przyznaję się bez bicia, że siedziałam do czwartej rano, bo nie mogłam się od niej oderwać. Będziecie mogli pofantazjować o wakacyjnych romansach z przystojnymi muzykami i oderwiecie się od problemów dnia codziennego. Jednak lepiej sprawdzi się u młodszego czytelnika. Ja zaczynałam już dostrzegać za dużo powielanych schematów i nieścisłości związanych z prawdziwym życiem. Jeżeli zapytacie mnie czy warto kupić „Girl Online” to otwarcie Wam powiem, że nie warto. Ale jeżeli chcecie zapoznać się z historią nastoletniej bloggerki Penny to sprawdźcie w bibliotece, zapytajcie przyjaciółki czy nie posiada tej pozycji, bo uważam, że jest to miłe czytadło, ale zwyczajnie szkoda jest wydać te 40zł na powieść, którą raczej przeczyta się raz, a pieniądze można przeznaczyć na coś wartościowszego. A to ogromna szkoda, bo ta książka niewątpliwie miała predyspozycje do stania się czymś więcej niż tylko wakacyjną lekturą.

Przeczytałam gdzieś, że w przygotowaniu jest także kolejną część „Girl Online”. Poczekamy i zobaczymy, co takiego zaoferuje nam nasza Zoella.


Moja ocena ksążki: 6/10 (Daję gwiazdkę wyżej za to, że nie mogłam przestać czytać)

Tak na zakończenie jeszcze mała informacja, kierowana do moich uroczych przyjaciół domagających się notki o "Jurassic World". Odpowiem Wam jedynym słusznym zdaniem, które pamiętam z gry „Reksio i Skarb Piratów” – Bóg Twaróg wysłuchał waszych próśb i oto udziela Wam łaski. Czyli bez obaw, notka będzie.