niedziela, 31 maja 2015

32. Jeśli myśleli, że poddam się bez walki, mylili się. - Następczyni - Kiera Cass

Witajcie moje kochane dzióbki! 

Ta notka jest kompletnie nieplanowana. Miałam w tej chwili robić coś zupełnie innego, niż ją pisać, a mianowicie zacząć wreszcie pracę, którą muszę oddać na wtorek. Jednak jestem kompletną ciapą, która nie pobrała sobie programu odpowiednio wcześnie i teraz muszę czekać, aż uczelnia wyśle mi kod, który mi ten program uruchomi. Eh, ciężkie jest życie człowieka robiącego wszystko na ostatnią chwilę. Za dwa tygodnie zaczyna się również sesja i nie chciałabym zostawiać Was bez żadnej notki, więc nie wyszło w sumie najgorzej. (Chociaż nie ukrywam, że pracę miło by było mieć już zrobioną).

Dzisiaj przychodzę do Was z opiniami i wrażeniami po czwartym (?) tomie "Selekcji" autorstwa Kiery Cass… Nie stop! Dla mnie to jest pierwszy tom spinoff-u. Koniec kropka. Jak na mój gust, „Następczyni” to oddzielna historia i mimo iż nawiązania do REJ (Rywalki/Elita/Jedyna) są całkiem spore, to traktuję to, jako oddzielne dzieło. Sorry, jeżeli ktoś tak nie uważa, ale ja swojego zdania nie zmienię.

Na początku, gdy dowiedziałam się, że seria o Americe Singer ma kolejną część przeraziłam się niezmiernie. Jak pewnie wiecie, nie znoszę tej dziewuchy. Nie zmienia to faktu, że REJ wchłonęłam w niesamowitym tempie. Jak widać uwielbiam się katować tym, co mnie denerwuje. Potem okazało się, że „Następczyni” jest historią osadzoną nadal w państwie Illei, ale America nie jest już główną bohaterką, ale jej córka. Teraz to Eadlyn będzie musiała wybrać swojego kandydata na męża. Szkoda, że zalatuje to trochę odgrzewanym kotletem, zważywszy na to, że z Eliminacjami mieliśmy już do czynienia przez trzy główne tomy oraz pojedyncze nowelki. Serio, ile można ciągnąc jeden i ten sam wątek? Jak widać, można, głównie dlatego, aby go poprawić.

America z Maxonem znieśli podział klasowy. Oczekiwali, że ludzie zaczną żyć w zgodzie, nie będzie buntów i państwo odzyska dawną świetlność. Nic bardziej mylnego. Ludzie nie są w stanie tak łatwo porzucić czegoś, co było ich życiem przez tak długi okres. Wiele nadal dostrzega dawne podziały i nie chce o nich zapomnieć. Właśnie dlatego król i królowa Illei wpadają na genialny plan. Chcą dać społeczeństwu coś na czym będą mogli skupić całą swoją uwagę, a mianowicie Eliminacje, które od zawsze były czymś co społeczeństwo kocha.

I tu zaczyna się cała historia. Eadlyn, najstarsza córka zostanie w przyszłości głową kraju. Jest to dziewczyna bardzo pewna siebie. Trochę zarozumiała, patrząca na innych z wyższością, niepotrafiąca dzielić się swoimi rzeczami. Jest oziębła i nie chce otaczać się ludźmi, ciągle knuje jak postawić na swoim. Idealna rozpuszczona laleczka. Co w tym wszystkim jest najzabawniejsze? Nie jest tak wkurzająca jak jej matka, w jej wieku. Idealnie widać, po kim odziedziczyła charakter, ale jednocześnie jestem w stanie zrozumieć jej zachowanie. Gdyby moi rodzice powiedzieli mi, że dla dobra kraju mam sobie znaleźć szybko męża, też bym się wkurzyła i starała się robić wszystko, aby ten pomysł nie wypalił. Eadlyn jest zdeterminowana, aby osiągnąć swój cel. Jest ona takim typem człowieka, który nie będzie lubiany przez wszystkich. Ma ona za zadanie wyewoluować podczas naszej wspólnej przygody. Jej przemiana jest bardzo powolna, ale dzięki temu nabiera realizmu.

Czego brakowało mi w „Rywalkach” to głównie trzecio osobowy typ narracji. Jeżeli narracja jest pierwszoosobowa i mamy kilka tomów danej powieści, to normalne, że  główna postać raczej nie umrze, a skoro jest to książka dość pozytywna, nie może też zakończyć się dramatyczną klęską. Dlatego trochę mi było smutno, że nie pokazano nam Eliminacji całkowicie z punktu widzenia Maxona. Casting na księżniczkę byłby super, gdybyśmy od początku nie wiedzieli kto wygra! „Następczyni” rozwiązuje ten problem, gdyż wszystko widzimy oczami Eadlyn. To razem z nią poznajemy kandydatów. Razem z nią gubimy się w ich mionach i uczuciach samej dziewczyny. Nie jesteśmy w pełni pewni jak to się zakończy. Teraz może się wydarzyć wszystko i to jest właśnie coś, na co czekałam w tych książkach. Element niepewności, który spowoduje, że będę analizować co się wydarzyło oraz, że z przyjemnością będę czekać na następne tomy. 

Na duży plus zasługuje wreszcie jakaś różnorodność wśród bohaterów. Nie są oni już tak bardzo mdli i przerysowani jak REJ. Młodsi bracia Eadlyn są wspaniali i mega uroczy. Wprowadzają oni niesamowitą energię, zwłaszcza nastoletni Kaden, który ma wręcz genialne spojrzenie na świat. Kandydaci też zyskali swoją osobowość, tworząc kocioł różnobarwnej (i całkiem smacznej) zupy. Każdy znajdzie tutaj swojego ulubieńca, do którego będzie mógł wzdychać i kibicować mu. Tylko zastanawiam się czemu Americe i Maxonowi tak bardzo zmienił się charakter. Rozumiem, że dorośli i dojrzali, ale gdybym nie wiedziała, że to oni, pewnie nie poznałabym ich. Ale to ostatnie to tylko taka drobna uwaga, w sumie to ciesze się, że Ami nie jest tutaj tak wkurzająca jak w swojej historii.

Niestety, jak na mój gust Kiera Cass nadal ma problem z powtórzeniami, oraz przewidywalnością. Bardzo razi mnie, gdy bohaterowie przez całą powieść, aż do końca, przeżywają i przywołują jedno zdarzenie, które wydarzyło się na początku. No ile można powtarzać w kółko to samo. Trochę zaczynało mnie nużyć, że Eadlyn ciągle przywoływała wspomnienia z powitalnej parady. Jakby przez te 400 ebookowych stron nie wydarzyło się nic innego. Podejrzewam także, że wiem kogo wybierze nasza bohaterka, już od momentu gdy ta postać wkroczyła na karty powieści. (Mam jednak nadzieję, że autorka mnie zaskoczy i nie będzie to sztampowe i schematyczne rozwiązanie) Według mnie nad rozwojem zdarzeń także można się zastanowić. Niektóre wydarzenia idą jak burza. Człowiek nie zdąży się obejrzeć, a stało się coś, co w normalnym życiu pewnie trwałoby i trwało. Dziwi mnie też to, że te książki nie wywołują u mnie emocji takich jak strach czy przerażenie. Autorce słabo wychodzi kreowanie napięcia. Nawet, jeżeli dzieje się coś złego przyjmuję to ze stoickim spokojem „Aha, wydarzyło się, okej.” Jednak pozytywne emocje, takie jak śmiech czy radość wychodzą autorce bardzo dobrze. Umiem się śmiać, a przynajmniej uśmiechnąć pod nosem, lub rozpływać się nad czymś uroczym, razem z bohaterami.

Trochę lepiej idzie już narracją. „Następczynię” czyta się naprawdę szybko, i nawet ja, dziecko czytające jak drugoklasista, nie spędziłam na czytaniu niewiadomo jakich godzin. Widać też, że autorka zebrała trochę więcej pomysłów na urozmaicenie randek pomiędzy kandydatami, a księżniczką. Nie są to już te nudne spacery po ogrodzie, które wylewały się z każdej strony. Ograniczyła też trochę teksty z typowego fanfika. Nie oznacza to, że nie pojawiają się one wcale, ale w porównaniu z REJ, jest ich zdecydowanie mniej. Zdarzenia mają teraz jakiś sensowny przebieg przyczynowo skutkowy. No i dziękuje ogromnie za to, że Eadlyn nie jest podnoszącą ciśnienie kretynką.  Zdecydowanie lepiej rozrysowano tu jej rys psychologiczny.

Dzięki temu, że wiemy o coś o Eliminacjach z poprzednich tomów, szybciej się wciągamy w akcję. Od początku jesteśmy wrzuceni w wir wydarzeń, które momentami mogą wydawać się głupie, ale mimo wszystko ciekawość wygra i dalej będziemy przewracać kartki.

Dodatkowo wspomnę, że ludzie od oprawy wizualnej ponownie nie nawalili. Ta okładka jest chyba najładniejszą ze wszystkich w tej serii.

Podsumowując „Następczyni” to dobry nowy początek. Nawet, jeżeli z różnych względów nie przebrnęliście przez REJ to śmiało możecie dać tej części szansę. Warsztat pisarski Cass do najlepszych nie należy, ale w tej części zaczął on się jakoś kształtować, przez co lekturę czyta się bardzo miło. Oczywiście nie jest to ksiązka bez wad. Jak zawsze w tych typach powieści jest ich mnóstwo, ale do każdego minusa da się znaleźć jakiś plus, co trochę równoważy nam to. Jest to głównie opowieść o tym, że należy dać sobie szansę i spróbować w życiu wszystkiego, czego się tylko da, bo potem można żałować.

Nie zmieniam zdania, że książki Kiery Cass to wciąż lekkie czytadła głównie dla dziewcząt marzących o wielkiej miłości księcia z bajki. Ale jednocześnie jest to dobry odmóżdżacz po ciężkim dniu. „Następczyni” jest odmożdżaczem, który spodobał mi się o wiele bardziej niż swój poprzednik. Pierwszy raz od bardzo dawna zawaliłam noc, aby tylko tę pozycję skończyć. Z REJ tak się nie działo. Musiałam robić przerwy, bo nie byłam w stanie znieść narratorki. Tutaj momentami utożsamiałam się z Eadlyn i nawet kibicowałam jej, co powodowało, że bawiłam się naprawdę dobrze i będę miło wspominać tę część.


Moje oceny:
Następczyni: 7+/10
Rywalki: 7/10
Elita: 6/10
Jedyna: 7/10

niedziela, 24 maja 2015

31. 5 ulubionych kobiecych postaci w popkulturze - Ranking #1

Hej!
Witajcie moje misiaczki, co tam u Was? Ja się przyznam, że kompletnie straciłam chęci do jakiegokolwiek życia. Nie mogę sobie znaleźć miejsca i  nie wiem, co ze sobą zrobić. Oglądać filmów i seriali mi się nie chce, ledwo daję radę przeczytać 10 stron w książkach. Od SPSS-a wolę trzymać się z daleka, nawet jeżeli czeka mnie okropna praca domowa z tego dzieła szatana. Eh, ciężkie jest życie w oczekiwaniu na sesję. Dlatego postanowiłam, że zrobię dla Was ten od wieków obiecany ranking postaci.
Tym razem padło na postaci kobiece. Jednak jestem przerażona swoim stosunkiem odnośnie mojej płci. Odkryłam, że nie potrafię stworzyć rankingu pięciu postaci, gdyż ja zawsze postaciom kobiecym mam coś do zarzucenia i nie jestem w stanie polubić ich jakoś bardziej. Bo, albo same w sobie są wkurzające, albo zwyczajnie głupie, bo autor postanowił wyciąć im mózg. A gdy doznaję olśnienia, że znalazłam już jakąś bohaterkę, którą mogłabym umieścić w tym rankingu, bo faktycznie ją lubię, okazuje się, że uniwersum, w którym występuje, znajduje się już na liście. A ponieważ moja lista jest krótka, to chciałam, aby każda postać była z innego. Ale jak zobaczycie poniżej, niestety mi się to nie udało. Chciałam też uniknąć zabawy z kreskówkami, ponieważ na to przyjdzie czas i osobny ranking.
Postanowiłam też potrzymać Was trochę w niepewności, dlatego moją listę rozpocznę od bonusowej zbieraniny bohaterek, które bardzo lubię, ale do oficjalnego rankingu niestety się nie załapały. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. Miejsce pierwsze pozostawię na koniec, chociaż jeżeli znacie mnie chociaż trochę, to wiecie już teraz kto tam się pojawi.

Skoro mówimy o kobietach to nie mogło się obyć bez mojego ukochanego fanvidu.

Bonus
... czyli kilka postaci kobiecych, które darzę ogromną sympatią. Lubię śledzić ich perypetie oraz kibicuję im w każdej wykonywanej czynności.
Leslie Burke - Dziewczynka obdarzona niezwykłą wyobraźnią. Ta mała i niepozorna blondyneczka (W filmie. W ksiązce ma brązowe włoski) przekazuje nam pewną mądrość, wyobraźnia wcale nie jest zła, to atut z którego powinniśmy być dumni i nigdy się z nim nie rozstawać.  (Katherine Paterson, Bridge To Terabithia)
Irene Adler - Kobieta, która przechytrzyła samego, wielkiego Sherlocka Holmesa. Symbol tego, że kobieta także może miec genialny umysł. (A. C. Doyle, Sherlock Holmes) Co zabawniejsze, wiecie, że ona spotkała się z Sherlockiem na dosłownie 5 minut? Nie mam pojęcia skąd bierze się to szipowanie jej w filmach i serialu z naszym detektywem, ale jak mam być szczera to nawet jestem w stanie je zrozumieć.
Melinda May - Zimna jak stal postać, której emocji nie jesteśmy wstanie odszyfrować. Świetna w walce i wierna swoim ideom. (Marvel's Agents Of Shield)
Liv Moore - Ciężko jest żyć, gdy jest sie prawie martwym, ale Liv sie to udaje. Dodatkowo robi coś dobrego, bo pomaga w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych, dzięki czemu odpowieni ludzie lądują za kratkami. W dodatku jest tak urocza i kochana, że dałam szansę gatunkowi jakim jest Zombie. (iZombie)
Donna Noble - Donna jest przykładem jaką przyjaciółką się powinno być. To ona potrafi kopnąć Doktora w tyłek i powiedzieć mu, że według niej postepuje źle. Udowadnia też, że nawet zwykłą i mało wyedukowaną osobę może spotkać w życiu coś fantastycznego. (Doctor Who)
Dolores Umbridge - Pewnie spodziewaliscie się tu każdego, ale nie wrednej różowej ropuchy. Cóż, ja uwielbiam Umbridge właśnie za to jak dochodzi do władzy. Po trupach. Ma ona w nosie co kto o niej pomysli, bo nie cofnie się przed niczym. (J. K. Rowling, Harry Potter)

Ta lista mogłaby się ciągnąć i ciągnąć, ale zakończę ją chyba w tym momencie. Jeżeli chciecie poznać inne bonusowe postacie, dajcie znać to porozmawiamy sobie wtedy o nich już na spokojnie.


Miejsce 5
Bobbi Morse (Marvel's Agents Of Shield) 

Powiem tak, tej osoby na początku miało tutaj nie być. Nie dlalego, że jej nie lubię, albo że się zawahałam w określaniu zasad, na jakich dodaję osoby w tm rankingu, ale jest to serial Marvela, a z tego uniwersum ktoś się jeszcze pojawi. Dlatego szukałam czy może jest ktoś, kogo lubię bardziej od Bobbi, ale nie znalazłam. Musiałam ją wrzucić na miejsce piąte, bo zwyczajnie nie czułam się z tym dobrze, że mogłoby jej tu zabraknąć. Obecnie kocham Shieldów chyba nawet bardziej od Doktora Who, jestem tak zafiksowana na punkcie tego serialu, który według mnie przeszedł niesamowita przemianę od pierwszego sezonu. Ale nie o serialu miałam pisać, a o Bobbi. Pojawia się ona dopiero w drugim sezonie, ale od pierwszego jej występu byłam w stanie ją pokochać. Znakomicie daje sobie radę pod przykrywką. Jest doskonałą agentką, która jest wierna rozkazom. (Przez co małe zamieszanie w połowie sezonu, które spowodowało, że poważnie się na nią obraziłam). Bobbi to doskonała wojowniczka, której styl walk jest naprawdę powalający. Uwielbiam oglądać ją w akcji.  Kocham przysłuchiwać się jej kłótniom z Hunterem, bo dzięki temu w genialny sposób rozładowuje napięcie. Ta kobieta to idealny przykład jak mieć klasę, a także łeb na karku. Jest zabawna i kochana, ale czasem też groźna. A ja uwielbiam takie połączenia.

 Miejsce 4
Amelia Pond (Doctor Who)

Moja ulubiona towarzyszka Doktora także musiała się tu znaleźć. Wiem, że dużo osób ma do niej mnóstwo zarzutów, których osobiście nie rozumiem. Zarzuca się jej często kłopoty z określeniem, kogo bardziej kocha, czy Doktora czy Rory’ego. Ale przecież Amy jest typową dziewczyną pochodzenia ziemskiego. Sami w życiu też mamy problemy decyzyjne. Ja miewam je codziennie! Komu z nas nie zdarzyło się mieć zawrót głowy, z którym przyjacielem spędzić więcej czasu. Jeżeli nie Tobie, to okropnie Ci zazdroszczę. Amy prezentuje nam osobę z typowymi ludzkimi problemami. Potrafi zdenerwować i obrazić się na coś bez powodu, nie zawsze wyciąga dobre wnioski ze swoich obserwacji, jest momentami niemiła dla wszystkich, ale tacy są własnie normalni ludzie. Amy ma wady, z którymi stara się walczyć. Jest wierna swoim przyjaciołom, nie boi się w trudnych sytuacjach i gdy tylko może stara się nieść pomoc. Jest zadziorna, ma jednak swój określony charakter, którego będzie bronić, bo nie może być tak, że ktoś jej powie co ma robić. Podczas podróży z Doktorem niebywale ewoluuje i zmienia się, ale nie traci podczas tej drogi nic ze swojego poczucia humoru i uroku osobistego.

Miejsce 3
Luna Lovegood (Harry Potter)

Do czasu obejrzenia i przeczytania przeze mnie Zakonu Feniksa, moją ulubioną postacią żeńską z serii o młodym czarodzieju była Hermiona. Inspirowała mnie ona bardzo i w sumie robi to nadal, ale gdy tylko poznałam postać Luny, Hermiona musiała ustąpić jej miejsca. Luna oczarowała mnie już od pierwszych sekund. Jest ona idealnym przykładem na to, że można być kimś inteligentnym, nawet jeżeli się na to nie wygląda. Można dokonywać wielkich czynów będąc tylko małą zamkniętą we własnym świecie osóbką. Luna pokazuje nam, że można żyć w swoim małym świecie, radzić sobie z podwójnym życiem naprawdę dobrze i jeszcze przekazywać swoje wartości dalej. Dzięki swojemu dziwactwu Luna widzi więcej niż inni. Jest osobą z sercem na dłoni, która niesie szczęście i radość wszystkim dookoła. Jest ona tak urocza i kochana, że zwyczajnie mogłabym ją tulić przez cały dzień. Bo jak tu nie uwielbiać dziewczyny, która kocha każdą ruszającą się istotę i ciagle ma ochotę na budyń?

 Miejsce 2
 Liesel Meminger (The Book Thief)

Proszę państwa, oto muza wszystkich książkoholików. Przed Wami bohaterka mojej najukochańszej powieści! Dziewczynka, która jako pierwsza odważyła się kraść właśnie książki! Ale żeby mogła to zrobić długa czekała ją droga. Bo wiecie Liesel wcale łatwego życia nie miała. Śmierć brata jak i opuszczenie przez matkę nie było czymś, co ukształtowało ją najbardziej.  To właśnie bycie najgorsza uczennicą w szkole i nocne koszmary dały jej siłę i motywację do działania. Liesel jak na swój wiek jest bardzo dojrzałą dziewczynką. Nie boi się podejmować śmiałych kroków takich jak przywalenie większemu od niej chłopakowi, który się z niej śmieje czy kradzież owoców z ogrodów sąsiadów wraz z bandą starszych chłopców. To cudowne dziecko, które umiało znaleźć radość z dość gównianego życia. Dane było jej żyć tragicznych czasach, które starała się jakoś załagodzić swoim hobby jakim jest czytanie. Na świat patrzy ona sercem, które jest wstanie przygarnąć każdego, kto zechce się tam dostać. Mimo mnóstwa zakazów i nakazów ze strony przybranej mamy, żyje ona pełnią życia Ma cięty język i często klnie. Jest uparta, sprytna, nie boi się nowych wyzwań, zawsze znajdzie wyjście z paskudnej sytuacji i nie pozwoli, aby ktoś jej w kaszę dmuchał.

Miejsce 1
 Natasha Romanoff (Marvel)

Kto powiedział, że kobieta musi siedzieć w domu i gotować obiadki dla męża i dzieci. Phii, dobre żarty, których zwyczajnie nienawidzę. Kobieta powinna mieć prawo, być taką jaką chce. Powinna umieć określić warunki, na jakich chce grać, oraz swoją pozycję w drużynie. Jeżeli jesteście zaszokowani tym wyborem to znaczy, że albo dobrze się w tym ukrywam, albo wcale nie znacie mnie dobrze. Uwielbiam Natashę właśnie za te cechy. Jest takim ideałem kobiety, jakim sama chciałabym się w przyszłości stać. Jest twarda, nie boi się praktycznie niczego. Świetnie walczy z przeciwnikami, a do tego nie rozdziera sobie przy tym rajstop i nie ma zapaskudzonej sukienki krwią przeciwników, chociaż to wcale nie oznacza, że nie boi się zabrudzić sobie rączek. Dodatkowo jest niesamowicie opanowana i nie daje się porwać emocjom. W końcu wytrzymuje z grupką kolegów i nie ulega żadnemu załamaniu nerwowemu. Nie cofnie się też przed niczym, aby osiągnąć swój cel. Zawsze ma opracowany dokładny plan działania i twardo stąpa po ziemi. U niej nie ma miejsca na fantazjowanie, to realistka. Słucha swojego mózgu bardziej niż serca i to czyni ją w moich oczach idealną. Uwielbiam w niej to, że jest samowystarczalna i nie potrzebuje faceta, (Przemilczmy to, co się działo w AOU) aby spełnić swoje marzenia czy pragnienia. Jest to raczej typ samotnika, ale gdy zaistnieje taka potrzeba bez problemu pomoże swoim znajomym oraz wspomoże jakimś dobrym słowem. Ona kocha gdy coś się dookoła niej dzieje i lubi być potrzebna. Natasha udowadnia, że nie trzeba być napakowanym facetem z mocami, aby być bohaterką. Bycie super szpiegiem też jest formą super mocy. Gdy mam gorszy dzień wystarczy, że obejrzę kilka jej walk i od razu humor mi się poprawia. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że utożsamiam się Natashą. Co ja poradzę na to, że od dziecka ciągnęło mnie do szpiegów i tajnych organizacji. Jak widać, ta miłość wcale mi nie przeszła. Postać Natashy łączy w sobie wszystkie te cechy, które wyciągam z najgłebszych zakamarków mojej duszy. Szkoda tylko, że we wszystkich psychotestach, na to, którą postacią z Avengers jesteś, które zasypały internet, Natasha wychodzi mi zawsze jako druga! Pierwszy wychodzi mi zawsze Fury...


Tak właśnie prezentuje się mój (dość krótki) ranking ulubionych postaci kobiecych. Dajcie koniecznie znać jakie Wy kobiety uwielbiacie i za co. Mam nadzieję, że nasze odpowiedzi chociaż w części sie pokryją :)

poniedziałek, 11 maja 2015

30. Sztuczna inteligencja będzie rządzić światem, czyli Avengers: Age Of Ultron

Hej!
Tak jak obiecałam w filmiku, (Jeżeli go jeszcze nie widzieliście to spokojna głowa, dodam go jeszcze na koniec notki) przychodzę do Was z recenzją pisaną i być może bardziej uporządkowanymi przemyśleniami odnośnie „Avengers: Age Of Ultron”. Na filmie byłam w dniu premiery, więc już dużo czasu minęło od tego wydarzenia i wydaje mi się, że mogę już na spokojnie wszystko przeanalizować. Chociaż i tak już ledwo pamiętam ten film, więc chyba to dobra okazja, aby wybrać sie na niego jeszcze raz. 
Na wstępie chcę jeszcze powiedzieć, że im więcej recenzji czytuję, tym bardziej czuję wstręt do samej siebie, bo moje opinie odnośnie filmu wychodzą jak jeden wielki hejt obrażonego na cały świat pięciolatka, bo dostał cukierek wiśniowy, a nie jabłkowy. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i zamiast podwieszać mnie nad rzeką pełną wściekłych krokodyli, dacie lizaka i poklepiecie po główce mówiąc, że następnym razem będzie lepiej.
Ogólnie rzecz biorąc to nie jest tak, że film uważam za kompletną porażkę. Wręcz przeciwnie uważam, że jest to świetna produkcja, ale niestety przepełniona licznymi wadami, których w bardzo prosty sposób można było uniknąć. I w poniższym tekście chcę właśnie przedstawić Wam moje zażalenia, a także zachwyty (tak, je także znajdziecie) nad tą produkcją.

Jak zwykle ostrzegam przed spoilerami! 



Od dziś pamiętamy, aby nie przeklinać,
 i nie podnosić rzeczy, które nie należą do nas.


Zacznijmy od tego co złe, potem będzie lepiej
To, co najbardziej odrzuca mnie w całym filmie to chaos i wpakowanie do niego mnóstwa za długich scen walk. Owszem, lubię czasem sobie popatrzeć jak dwójka napakowanych kolesi bije się po ryju, są wybuchy i ogólnie walka pełna emocji, ale chyba trochę tutaj przesadzili. Walki są niemiłosiernie długie, a efekty specjalnie, które im towarzyszą chyba postanowiły iść na emeryturę, bo momentami są gorsze niż poprzednio. Wystarczy spojrzeć na scenę otwierającą. To aż boli jak te wszystkie Green Screeny są widoczne. Zdecydowanie bardziej wolałabym, aby ten czas poświęcono na rozwój postaci, głębsze wejście w ich psychikę, poznanie ich motywacji lub problemów. Nic by się nie stało gdyby wyciąć po 10 sekund z każdej długiej sekwencji i rozwinąć wątki, które musiały być skrócone do minimum, bo czas na film się już kończył.
Także odejście pierwotnego składu Avengers było jak wbicie noża w mój brzuszek. To bolało, zwłaszcza, że nie podano nam żadnego konkretnego wyjaśnienia. Postanowiono od tak stworzyć nową grupę, bez żegnania starej. Bez żadnego przejęcia się tym, że coś już się kończy. I z jednej strony wiem, że te postacie chociaż raz jeszcze wrócą, ale taka mała zapowiedź ich powrotu, byłaby miła. Wiem, że zmiany to naturalna kolej rzeczy, ale do takich zmian należy człowieka przygotować powoli.
Smutno mi też było, że nie było drugiej sceny po napisach. Wiem, że zapowiadano, że jej nie będzie, ale mimo wszystko czekałam na nią w kinie z nadzieja, że może jednak postanowili nas zrobić w konia i ta scena będzie. Nie było. I to mnie bardzo zasmuciło.

Wyjazd na wakacje jest dobry
Poznajcie moi kochani turyści Sokovię. Miasto, które zaraz przestanie istnieć, ponieważ Avengersi i ich metalowi wrogowie mają w planach zacząć niszczenie naszej planety od tego miejsca. Proszę nie wychylać się z miejsc. Pocztówki kupimy za godzinę.
Jak już wspomniałam w filmiku podoba mi się pomysł przeniesienia walk z Nowego Jorku w nowe miejsce. No ileż można siedzieć w mieście, gdzie kwiaty są nieśmiertelne. To już naprawdę zrobiło się trochę nudne. Wszyscy superbohaterowie muszą mieszkać w NJ i za każdym razem go rozwalać i zabijać bezbronnych obywateli. Proszę nie bawmy się w drugi Sandomierz Ojca Mateusza, gdzie cała miejscowa ludność została już wymordowana przez przestępców. Sokovia to bardzo dobry pomysł.Zmieńmy trochę swój punkt widzenia.

Nowi w grupie
Rodzeństwo Maximoff może nie zachwyca od samego początku, ale niewątpliwie są ważni dla całego uniwersum. Może dzięki temu, że się pojawili, (co prawda w innej formie niż powinni, ale jednak) studia w końcu dojdą do jakiegoś porozumienia i X-Meni też staną się pełnoprawnymi członkami MCU. Ale nie o tym miałam się rozpisywać.
Co do Quicksilvera to jak wiecie nie ukrywam swojej miłości do tego z DOFP i bałam się, że tego nie polubię. Powiem tak, szału nie ma, ale tragedii też nie. Jest to miły człowiek, który chce chronić swoją siostrę. Jednak jego największym problemem jest to, że w momencie gdy zaczynał działać i miał jakiś cel, umiera! Serio? Musiało się tak stać? Niby czemu? Nie rozumiem. Według mnie powinni bardziej go rozwinąć, a nie zabijać w momencie, gdy zaczynał mieć własną osobowość.
Natomiast Scarlet Witch pokochałam niemal od razu. Naprawdę polubiłam tę dziewczynę, ponieważ widać jak dużą przemianę przechodzi od początku filmu. Z nastawionej na zemstę, nie do końca pewnej swojej świadomości i mocy osoby, zamienia się w prawdziwą waleczną kobietę, która może więcej niż niejeden facet. W momencie kryzysu dostrzega, że ona ma największe predyspozycje, aby pomóc nowym przyjaciołom i daje z siebie wszystko. Uważam, że to super, że Wdowa będzie miała do pomocy drugą kobietę i może stworzy nam się tutaj jakiś ciekawy żeński duet.

Zwykli, a jednak niezwykli
Na bardzo duży plus zasługuje rozwinięcie wątków naszych bohaterów, którzy nie mają własnych filmów. Według mnie najwięcej chyba zyskał tutaj Clint. I nie chodzi mi tutaj o pokazanie jego małej sekretnej wsi, a o samo podejście do tego co robi w drużynie. Już parę razy spotkałam się z tym, że ludzie nie lubią Clinta, ponieważ jest to zwykły agent biegający ze strzałkami. Że Hawkeye jest tylko kiepską kopią Arrowa z uniwersum DC (Btw, po pierwszym odcinku serialu dałam sobie spokój, bo było to nudne jak flaki z olejem, a nawet bardziej). To całkiem bolesne oskarżenia i być może twórcy poczuli, że trzeba coś z tym zrobić. AOU pokazuje nam, że nie trzeba być wcale obdarowanym w moce gościem, aby móc ratować świat. Barton radzi sobie świetnie, jako ojciec, jest bohaterem dla swoich dzieci i żony. Nie bez powodu to właśnie on przekonuje Wandę, że musi pomóc w ratowaniu miasta. Nie tylko jest świetnym strzelcem, ale też dyplomatą i współczującym człowiekiem.  Osobiście bardzo lubię Clinta. Jest u mnie na trzecim miejscu ulubionych Avengersów, zaraz za Natashą i Kapitanem.
Za to Thor jak zawsze mnie zawiódł, znudził i nadal nie poczułam do niego żadnej większej miłości niż „Weź człowieku już wyjdź, bo nie mogę na ciebie patrzeć.” Jego rola ograniczona była do wejścia do rzeczki w jaskini. No co, nie lubię Thora, a filmy z nim oglądałam wyłącznie dla cudownego Lokiego.

Ultron vs. Vision
Nie będę ukrywać, że Ultona i Viosina mamy niewiele. Owszem jest to przykre zwłaszcza, że sam tytuł (jak i zwiastuny) sugeruje nam, że nastaną mroczne i krwawe rządy bezdusznej maszyny. W końcu Ultron to sztuczna inteligencja, dla którego znajomość ludzkiego życia ogranicza się jedynie to paru informacji pobranych z internetu. Co on ma sobie myśleć o ludzkiej rasie, którą ma niby bronić przed złem, skoro sama jest jedną wielką maszyną prowadząca do aktów terrorystycznych i zniszczenia miasta.
W tym filmie tak naprawdę wcale nie chodzi o walki z programem komputerowym. Ja dostrzegam w nim ważne przesłanie kierowane do świata. Ma na celu nam pokazać, że na świecie prawdopodobnie nigdy nie zapanuje pokój. I nie chodzi tutaj o zamknięcie w więzieniach wszystkich złoczyńców. Przecież każdy człowiek ma czasem złe myśli, pragnie zgładzenia wszystkich dookoła. Jesteśmy tylko ludźmi i takie myślenie jest u nas normalne, bo człowiek to zawistny gatunek. Jesteśmy takim Ultronem, który chcąc czynić dobro powoduje jeszcze większe szkody, ponieważ myśli o sobie jak o władcy, który wie najlepiej. Natomiast Vision to taki dobry młodszy brat, który chce wszystko załatwić pokojowo. Tylko on może porozmawiać z bratem, bo w końcu rodzina ma pierwszeństwo. Ta dwójka zachowuje się jak rodzeństwo, które toczy ze sobą walki i żeby dojść do jakiegokolwiek porozumienia potrzebuje strony trzeciej, a więc Avengersów. (Przecież Stark to ich tata!) Bo to oni będą bronić niewinnych gdy ten starszy brat wpadnie w szał i będzie pragnął pozabijać wszystkich dookoła.
Oczywiście szkoda, że wszystko odbyło się kosztem pozbawienia „życia” biednego Jarvisa, ale każde zwycięstwo musi nieść za sobą ofiarę. Zresztą nie wierzę, że Stark nie wymyśli jakiegoś sposobu, aby wrócić go do życia. 

Natasha i Bruce (i romans, którego ewolucji nie widziałam)
Cóż, jeżeli mam być szczera to nie jestem fanką romansów. Zauwazyliście to już chyba. Owszem jestem dziewczyną, która uwielbia shipować ze sobą ludzi (nie tylko w świecie fikcyjnym) ale samą siebie to uważam za dziewczynę, która gardzi związkami z przymusu i nie stara się znaleźć żadnego partnera na siłę. Zwyczajnie wolę być niezależna i silna dla samej siebie. Dlatego tak bardzo utożsamiam się i podziwiam Black Widow. To moja ulubiona postać kobieca w popkulturze. Jest to postać silna, niezależna, dająca niezwykłą inspirację wszystkim zakompleksionym nastolatkom. Nie pozwala, aby jej gówniana przeszłość wpłynęła na teraźniejszość. Jak dorosnę będę taką Natashą, bo ona pokazuje, że można być kobietą, która kreuje swoje życie po swojemu.
Owszem shipuję ją z Kapitanem i Clintem, ale to tylko niewinne shipowanie. W fanfikach to jest fajne, ale nie jestem pewna czy chciałabym widzieć to na ekranie z tego względu, że Romanoff nie jest kobietą, dla której związek to ostateczny cel w życiu. Owszem, w komiksach sprawy mają się trochę inaczej, ale hej, mówimy teraz o kinowym uniwersum, a nie komiksowym.
Związek Bruce'a z Natashą niestety uważam za lekko wymuszony. Z jednej strony cieszę się, że zbliżono te postacie do siebie, ponieważ obydwoje posiadają podobny problem życiowy. Obawiają się podobnych rzeczy, ale czy to powód by wdawać ich w romantyczną relację? Dlaczego nie można było zostawić tego na intymnych przyjacielskich relacjach, które widzimy na początku filmu. Dlaczego tylko Natasha umie ujarzmić Hulka? Ponieważ sama jest bardzo spokojna i opanowana, a reszta drużyny nie. Umie go zrozumieć i posiada cierpliwość, której na przykład brakuje Starkowi. Nie oznacza to jednak, że trzeba ją pakować w relacje romantyczną na zasadzie „Ucieknijmy razem!” bo wypada to nienaturalnie, zwłaszcza, że wpuszczono nas na głęboką wodę, gdzie nagle kazano akceptować to, że Nat i Bruce, którzy wcześniej kompletnie do siebie nic nie czuli, nagle pragną siebie najbardziej.
Ja nie czułam się komfortowo przysłuchując się rozmowie Nat i Bruce'a, w której wspominają o dzieciach. Jasne, rozumiem motywację Natashy, aby pokazać Bruce’owi, że nie tylko on ma taki problem. Że są różne stadia bycia potworem. Ale czy naprawdę każda kobieta musi mieć za cel pozostanie matką? Miałam wrażenie, że jakby reżyser chciał nam pokazać Natashę z tej ludzkiej strony, ale nie wiedział jak, więc postanowił zrobić z niej taką typową delikatną kobietę, która marzy o rodzinie i dzieciach i ta wizja mi się nie podoba. Jako ciocia dla dzieciaków Clinta wypada super, ale do idealnej matki to raczej jej daleko. Dlatego tak bardzo kocham ostatnią scenę z wyzwaniem od grubasów małego zdrajcę Nathaniela.

Music is my life
Pociesza mnie fakt, że jest w tym filmie coś, do czego nie mam żadnych zastrzeżeń. Muzyka. Oficjalnie żądam soundtracku z tej części na mojej półce. Została ona tak pięknie wpasowana w całe tło, że momentami przyłapywałam się na tym, że nie słucham tego, co mówią bohaterowie i mam w nosie co robią, bo rozpływam się nad dźwiękami instrumentów. Muzyka to niezwykle ważny element każdej produkcji. Spróbujcie obejrzeć sobie jakiś film bez oprawy muzycznej. Wychodzi wtedy coś zupełnie innego w odbiorze.

Czy widzimy pierwotny skład ostatni raz razem? Mam nadzieję, że nie.


Wiem, że ponarzekałam sporo i z jednej strony trochę się tego wstydzę, zwłaszcza wtedy, gdy otaczający mnie ludzie twierdzą zupełnie inaczej. I szczerze powiem, zazdroszczę im, że tak dobrze się bawili i nie widzą w tym filmie wad. Przyznam, że zaczynam czuć się winna, że znajduje w tym filmie tyle błędów, które dla znawców komiksów pewnie są mało istotne. Niestety taka jest też natura serii, że mamy w nich mnóstwo części i czasem jedna wybije się bardziej, a druga mniej. Ja, jak widać uwielbiam czepiać się szczegółów, czasami nawet aż za bardzo, dlatego mój niezwykle rozwinięty zmysł hejtowania wychodzi potem na światło dzienne. Oczywiście moje powyższe zdania nie zmieniają faktu, że nadal kocham Avengersów i czekam z niecierpliwością na Civil War. 

Moja ocena filmu AOU: 7/10
Pierwsza część Avengersów: 9/10
Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz: 8/10

Jeżeli tak jak ja jesteście rozdarci w swoich racjach odnoście tego filmu to polecam wam zerknąć do recenzji Dziamy i Ginny. One mają trochę inne zdanie, które również warto poznać. 

PS: Im więcej analizuję ten film tym większą miłością zaczynam go darzyć. Ciekawe, czy to jest własnie to poczucie winy?


PS2: Mój filmik z wrażeniami zaraz po seansie.