niedziela, 24 kwietnia 2016

40. Bycie herosem jest super! - "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy - Złodziej Pioruna"

Witajcie! 
W ten piękny i niesamowicie ciepły dzień…. Nie, zaraz, kogo ja oszukuję, jest zimno i jedyne, na co ma się ochotę to siedzenie w domu z ciepłą herbatką w ręce. Więc w ten jakże chłodny kwietniowy dzień, postanowiłam, że wrócę razem z Wami do czasów mojej gimnazjalnej młodości.  

Percy Jackson to zwykły chłopiec mający problemy. Ma ADHD oraz dysleksję. Często wpada w tarapaty, przez co zostaje wydalany z każdej szkoły, do której uczęszcza. Kiedy pewnego dnia okazuje się, że całe jego życie nie było tylko kwestią przypadku, Percy musi zmierzyć się z nową rzeczywistością, którą do tej pory mógł poznać jedynie z książek do historii. Chłopak odkrywa, że jest synem potężnego greckiego boga oraz, że jest oskarżony o kradzież przez innego jeszcze bardziej potężnego greckiego boga. 

Może mój opis wydaje się dość minimalistyczny, ale nie chcę Was pozbawić przyjemności poznawania tego świata od samego początku. I wiem, że o wiele więcej można wyczytać z opisu z tyłu okładki, ale ta książka jest dla mnie dość ważna, więc chciałabym abyście poznali ją tak samo jak poznawałam ją ja. 

Dlatego zacznijmy od początku. 
Jak wiecie w dawnych czasach mała Anetka książek czytać nie lubiła. Było to spowodowane nadmiernym zmuszaniem do czytania lektur szkolnych i karania brakiem komputera w momencie, gdy ich nie przeczytałam. Nigdy jakoś nie ciągnęło mnie do słowa pisanego innego niż fanfiki. Jednak pewnego dnia byłam z mamą w pobliskim Empiku i tak jakoś wyszło, że zawędrowałam do działu z młodzieżówkami i to było to. Były wakacje roku pańskiego 2010 i to właśnie Percy zapoczątkował moją miłość do czytania. Pamiętam, że pierwsze trzy części przeczytałam w półtora tygodnia, (bo kolejne dwie jeszcze nie wyszły i potem czekałam jak na szpilkach na premiery) a moi rodzice myśleli, że coś mi się stało, bo przecież ja nigdy nie czytam. I to tylko pokazuje jak wspaniałą i wciągającą historię przedstawił nam Rick Riordan. Powrót do tej części był dla mnie powrotem do mego nastoletniego życia i ponownego przeżycia niesamowitej przygody. 

Głównym założeniem tej książki jest według mnie pokazanie, że mitologia Grecka wcale nie jest taka nudna jakby się mogło wydawać. I przyznam, że sama nigdy nie byłam jej wielką fanką, (chociaż w pewnych aspektach przemawiała do mnie bardziej niż religia w której zostałam wychowana) ale po tej lekturze zaczęłam patrzeć na nią zupełnie inaczej i dzięki niej czasem wpadły mi nieco lepsze oceny. Autor ciekawie balansuje na krawędzi teraźniejszości i starożytności, przez co mamy wrażenie, że wszystko co opisuje jest bardzo realistyczne. Bo widzicie celem nie było tu przełożenie greckich bogów na czasy współczesne, a pokazanie jak mogło zmieniać się ich postrzeganie przez lata i jak na ich wizerunek wpływały różne legendy i opowieści. Stykamy się tutaj nie tylko z ludźmi, ale i mitycznymi stworzeniami, które ładnie umieją się wkomponować w akcję, nadając całej opowieści trochę koloru.

Jeżeli jesteście fanami przygotówek to ta książka będzie dla was idealna. Nie zastaniemy tu niczego innego poza czystą przygodą, w którą jak się wkręcimy to nie będziemy chcieli jej porzucać. I to właśnie jest tym czymś co najbardziej trzymało mnie przy tej powieści, zarówno w przeszłości, jak i teraz. Rick Riordan ma niesamowity dar pisania płynnej i sensownej historii bez żadnych zapychaczy. Wszystkie wątki zawsze stara się domknąć w sposób prosty lecz nie banalny, zawsze stara się też czymś zaskoczyć czytelnika. Bo mimo iż czytałam tę książkę drugi raz i pamiętałam ogólny zarys fabularny to cieszyłam się jak dziecko, gdy czytałam o czymś o czym w ogóle nie pamiętałam i mogłam na nowo zgadywać co się dalej wydarzy i gdzie tym razem nasi bohaterowie zawędrują. 

Przez cała pierwszą część cyklu mamy do czynienia z motywem podróży. Nasi bohaterowie, czyli Percy w towarzystwie Grovera i Annabeth, przemierzają całą Amerykę wpadając po drodze na różne niebezpieczeństwa, próbując rozwiązać główny problem, z którym przyszło się im zmierzyć. Warto zaznaczyć, że podróż nie odnosi się tu jedynie do wycieczek, ponieważ przez cały czas ich trwania poznajemy lepiej bohaterów i ich zamiary. Zapoznajemy się z ich przeszłością i dowiadujemy się dlaczego są tacy, a nie inni. Cała ta wielka przyjaźń odbywa się stopniowo. Annabeth i Percy potrzebują czasu za nim zaczną się naprawdę dobrze rozumieć. I mimo iż na początku niektóre postacie mogą się nam wydawać irytujące to później zaczynamy rozumieć ich działanie i dlaczego ich przemiana przeszła taką, a nie inną drogę. Każdy z bohaterów w jakimś stopniu rozwija się, dorasta i zmienia pod wpływem przeżytych wydarzeń (co właściwie najbardziej w Ostatnim Olimpijczyku). 

Czytając tę książkę drugi raz, już w nieco starszym wieku, zaczęłam odnajdywać głębsze znaczenie tej książki, którego pierwotnie mogłam nie widzieć. Ta książka uczy bardzo tolerancji dla inności. Postać Grovera idealnie wpasowuje się w te ramy. Można założyć, że jest to osoba w pewnym stopniu niepełnosprawna (szczegółów nie zdradzę, bo spoilery) wyznająca inne niż wszyscy wartości w życiu (głęboka wiara i wegetarianizm). Jest to ważne w przypadku młodszych osób, które w ten sposób zobaczą, że na świecie są różni ludzie i wszyscy są tak samo ważni. Druga rzecz, którą zauważyłam także dopiero teraz to brutalność, która występuje na dwóch płaszczyznach. Pierwsza – ta opisowa, skierowana głównie do młodszych czytelników oraz ta, której na pierwszy rzut oka nie widać, ta której musimy się domyślić sami. Nie ma co ukrywać, walki i machanie mieczem jest ważną częścią tej powieści. W końcu nasi bohaterowie muszą się jakoś bronić, ale nawet w najbardziej krwawych momentach możemy być pewni, że one nikogo nie wystraszą. Jeżeli mogę to do czegoś porównać, to do serialu, w którym bohater dokonując czynu brutalnego jest na przykład przysłonięty kawałkiem gałęzi. Dopiero my musimy się domyślić co takiego stało się pomiędzy słowami. 

Jeżeli chodzi o wtórność to pamiętam jak kiedyś będąc jeszcze użytkownikiem na forum o Percym, natknęłam się na post z zapytaniem, czy Percy jest kopią Harry’ego Pottera. Od razu pojawiło się mnóstwo odpowiedzi, gdzie zaczęto wypisywać wszystkie porównania, ale i różnice.  Bo oczywiście w obu przypadkach mamy do czynienia z wybrańcem płci męskiej, który ma do towarzystwa kolegę i koleżankę. Kolega jest takim trochę śmieszkiem, a koleżanka mózgiem wszystkich operacji. Dodatkowo chłopcy są w podobnym wieku. Ale jeżeli mam być szczera to owszem, początki obu powieści może i bazują na tych samych schematach, ale gdy obaj bohaterowie wkraczają już w magiczny świat, każdy podąża swoją drogą, a ich życia biegną zupełnie w innym kierunku, bo każdy ma inną misję do wykonania.

Podsumowując, Złodziej Pioruna to książka o przygodach o nastoletnim herosie będzie idealna zarówno dla tych młodszych jak i starszych czytelników. Dla tych, który są zakochani w starożytnej Grecji, a także dla tych, którzy wolą czasy współczesne. Fani przygody poczują się jak na kolejce górskiej i będą chcieli jeszcze więcej takich przejażdżek. Wydaje mi się, że będzie to idealna książka dla kogoś zaczynającego przygodę z fantastyką, ponieważ nie jest ona jakoś specjalnie trudna, gdyż wszystkie nowe zwroty są dokładnie wyjaśniane, ale nie jest też czymś płytkim i nie odstraszy potencjalnego czytelnika w obawie przed przewidywalnością. 

Ta seria zajmuje ważne miejsce w moim serduszku i ciężko jest mi ją oceniać obiektywnie. Moja ocena sprzed lat to było 10/10, jednak teraz dałabym jej mocne 8+ z tego prostego powodu, że przeczytałam nieco więcej książek niż sześć lat temu i trochę inaczej już na literaturę patrzę. Ale nadal uważam, że Rick Riordan odwalił kawał dobrej roboty pisząc nie tylko wciągającą powieść dla każdego, ale że udało mu się zainteresować mnóstwo osób historia starożytną. 

PS: Jeżeli widzieliście tylko film to biada Wam, bo film jest bardzo dobrym przykładem na to jak nie robić adaptacji. 
A tak na zakończenie dodam Wam zdjęcie mojego bieda cosplayu (Zdjęcie jest w fatalnej jakości, ja wiem, ale wszystkie zdjęcia mam z ludźmi, więc musiałam ich powycinać, przez co jakość trochę ucierpiała) z tegorocznego Pyrkonu. Poznajecie kim byłam? :) 

sobota, 26 marca 2016

39. Tytuł miarodajny do treści, czyli Colleen Hoover i "Hopeless"

Witajcie misie moje kolorowe. Dawno mnie tu nie było, ale niestety brak czasu spowodowany napiętym semestrem robi swoje. Dodatkowo od października miałam ogromne problemy z czytaniem. Żadna książka, za którą się zabrałam nie okazała się na tyle ciekawa, abym chciała ją skończyć. Dzięki temu mam dziewięć rozpoczętych książek. Gratulacje dla mnie! 
Jednak dzięki samozaparciu udało mi się skończyć Hopeless, dlatego dzisiaj chciałabym wam opowiedzieć, jakie są moje wrażenia po przeczytaniu tej lektury. 

Chyba większość fanów książek typu YA/NA zna Cooleen Hoover, przynajmniej z tego, że została okrzykniętą prawdziwą królową tego gatunku. Moje pierwsze zetknięcie z nią odbyło się gdzieś pół roku temu, kiedy przeczytałam Maybe Someday, które cieszyło się niesamowicie pozytywnymi opiniami. Niestety mnie nie zachwyciło aż tak jak tego oczekiwałam. Była to dobra książka, ale fajerwerków nie było. Pewnie dlatego dopiero po tak długiej przerwie postanowiłam zabrać się za inne dzieło tej autorki. Myślałam, że skoro jedna książka mnie nie zachwyciła to może uda się to drugiej. I wiecie co… tak się nie stało. Ale zacznijmy od początku. 

Hopeless to historia siedemnastoletniej Sky, która przez całe życie była otoczona bańką przez własną matkę. Dziewczyna nie chodziła do szkoły i uczyła się w domu, jest odcięta od technologii, ponieważ jej matka jej nie uznaje i trochę ją przeraża, a poza jedyną przyjaciółką, która mieszka w domu naprzeciwko, nie ma żadnych innych przyjaciół. Pewnego dnia, całkowicie przypadkowo, poznaje zabójczo przystojnego Holdera, który ma pomóc jej we wstąpieniu w ten obcy i nieznany dla niej świat, ponieważ w tym roku dziewczyna pójdzie pierwszy raz do szkoły.   

Ogólnie cały koncept wydaje się niezbyt oryginalny, ponieważ mamy tu niepewną siebie i grzeczną dziewczynę, która nie zna świata oraz chłopaka, który ma przyklejoną etykietkę tego złego, od którego należy się trzymać z daleka. I jak mam być szczera taki plan działania zaczyna być już trochę nużący, no bo ile można. Gdy drogi bohaterów krzyżują się, można tu powiedzieć o zauroczeniu, które ich dotyka już od pierwszego wejrzenia, aby po tygodniu, może dwóch, mogli stwierdzić, że znają się bardzo dobrze i chcą ze sobą być. W takich momentach zaczynam się zastanawiać czy autorzy sami przeżyli taki rodzaj miłości i teraz starają się przekonać czytelników, że ona faktycznie istnieje, czy może kierują się tutaj ścieżkami zapoczątkowanymi przez Disneya, które (prawie) zawsze się sprawdzają. I tu pojawia się mój podstawowy problem, jeżeli chodzi o ten typ literatury. Nie wiem jak wy, ale ja uważam, że aby stworzyć związek potrzeba czasu. Zwyczajnie nie da się wejść w tak głęboką relację bez poznania drugiej osoby w różnych momentach życia, a tutaj od początku bohaterowie wiedzą, że muszą być blisko siebie, bo przecież inaczej by nie spotkali się na jednej drodze.

Nasza główna bohaterka Sky jest tak głupia, że czasami łapałam się za głowę przy każdym jej większym wyborze. Jest niesamowicie infantylna, zamiast zapytać gdy czegoś nie rozumie, woli milczeć. Jest też bardzo uległa, nie buntuje się przeciwko dziwnym wyborom matki, ale z drugiej strony ma w nosie co inni o niej myślą. Niesamowicie dziwna kombinacja cech. Szkoda, że jej potencjał został zmarnowany, bo byłoby to nawet ciekawe, patrzeć jak dziewczyna uczy się socjalizacji po tylu latach izolacji, jak stopniowo się zmienia, ale ona w zasadzie cały czas pozostaje taka sama. Z drugiej strony mamy Holdera. Tego przystojnego, męskiego, prawdziwego boga w ludzkim ciele. Jest on pociągający, inni się go boją, otoczony jest nutką tajemnicy. Jego porywczość nikogo nie dziwi, nikt nie namawia go, aby się opanował. Po prostu jest idealny, a jego wady to właściwie atuty.  

Postaci drugoplanowych właściwie nie ma. Przez pewien czas mamy matkę bohaterki i jej chłopaka, ale nie wnoszą oni właściwie nic poza zasadami, które Sky musi przestrzegać. Najlepsza przyjaciółka Sky, Six (Teraz na poważnie, co oni mają z tymi cyframi w imionach. Najpierw Four w Niezgodnej, a teraz Six, która na dobrą sprawę zmieniła imię z Seven. Nie rozumiem tej mody.) jest w zasadzie tylko po to, aby pokazać, że Sky jednak nie jest tak odosobniona od ludzi jakby mogło się to wydawać, jednak, gdy pojawia się Holder, ani razu o przyjaciółce nie myśli, nawet w sytuacji zagrożenia niebezpieczeństwem. To samo tyczy się jej kolegi ze szkoły Breckina, który był bardzo pocieszną postacią i wkurza mnie, że jego wątek został tak bardzo pominięty. Czy wiemy o nim coś więcej poza tym, jaką wyznaje wiarę i tym, że jest gejem? Nie. 

Właściwie cała historia odnosi się głównie do miłosnych rozterek Holdera i Sky. Autorka uwielbiała opuszczać momenty gdy ta dwójka robiła coś innego poza całowaniem i chodzeniem do łóżka. Czułam się zalewana przez miłosne zbliżenia tej dwójki, przez zachwyty nad dołeczkami w policzkach Holdera po końskie zaloty tego chłopaka. Opisy tych wszystkich sytuacji były fatalnie napisane, ponieważ nie budziły żadnych emocji, które podobno miałam odczuwać wnioskując po opiniach czytelników zamieszczonych na pierwszych stronach. Czułam wręcz lekką odrazę i zażenowanie, że ci bohaterowie naprawdę tak postępują i co gorsza, robią to na poważnie. Każde zbliżenie było opisywane tymi samymi słowami. Ogólnie powtórzeń w tej książce jest mnóstwo, przez co robi się nudna, bo masz wrażenie, że to coś było pięć stron wcześniej. Brak mi było opisów tego co działo się dookoła, np. problemów szkolnych Sky. Poszła tam pierwszy raz, powinna teoretycznie jakieś mieć. 

Pewnie nie miałabym takiego złego zdania o tej książce gdyby była pisana tak jak jej pierwsza część. (Czyli gdzieś do pierwszej kłótni Sky z Holderem.) Stylizowana była ona na wzór typowego amerykańskiego sitcomu i nawet to czytało mi się miło. Może było to lekko głupiutkie i nieco infantylne, ale przynajmniej szczerze się śmiałam i byłam ciekawa co wydarzy się dalej, jednak im dalej szłam w ten las tym było gorzej. Druga część książki ciągnęła mi się niesamowicie. Była tak nudno opisana, stylizowana na ciężką dramę, przez co miałam wrażenie, że autorka nie do końca czuje się dobrze w takiej kreacji, bo wszystkie jej napisane słowa wydawały mi się ogromnie sztuczne i pisane na siłę. Cała ta wielka intryga, która właściwie stanowiła główny motyw w drugiej części powieści, zamiast szokować i powodować we mnie ciekawość, a może nawet strach, bo opowiada o traumatycznych wydarzeniach, była dla mnie śmieszna i tak przewidywalna, że prawie wszystkie wątki rozwiązałam sama. 

Jestem bardzo zaskoczona jak wysokie oceny Hopeless ma na naszym rodzimym lubimy czytać, jak i innych portalach lub jaką dobrą opinię ma wśród booktuberów. Nie jestem wstanie zrozumieć, co ta książka ma w sobie, że ludzie płaczą i wzruszają się przy jej czytaniu. Wyjaśnijcie mi jej fenomen, proszę. 

Czy polecam Wam tę książkę? Odpowiem najszczerzej jak umiem… Nie. Zwyczajnie szkoda na nią czasu oraz pieniędzy. Jest ona tak płytka i dorównuje fanfikom pisanym przez gimnazjalistów, że czułam iż ujmuje ona mojej inteligencji. Autorka na siłę kazała mi wierzyć, że takie kompilacje się w życiu zdarzają. A uwierzcie mi, przeżyłam chyba najdziwniejszą kombinację złych wydarzeń, więc powinnam umieć się z tym utożsamić, ale to było tak nachalnym rzucaniem kłód pod stopy bohaterów, że bardzo na autentyczności traciło. Jasne, mogłabym uwierzyć w to, gdyby zdarzyła się tylko część A i może nawet mogłabym być tym lekko zaszokowana, ale dokładanie do tego części B, wątku C i rozwiązania Y jest tak ogromnym pomieszaniem z poplątaniem, że na koniec książki masz ich wszystkich zwyczajnie dość i chcesz, aby wszyscy ci bohaterowie popełnili zbiorowe samobójstwo, abyś mógł wrócić do ciekawszych zajęć. Na przykład do drugiego sezonu Daredevila. 

Wiem, że moje słowa mogą trochę boleć, zwłaszcza fanów tej powieści i tej autorki, ale nie chcę udawać, że jest super, kiedy wcale tak nie jest.

Moja ocena: 5/10.