sobota, 26 marca 2016

39. Tytuł miarodajny do treści, czyli Colleen Hoover i "Hopeless"

Witajcie misie moje kolorowe. Dawno mnie tu nie było, ale niestety brak czasu spowodowany napiętym semestrem robi swoje. Dodatkowo od października miałam ogromne problemy z czytaniem. Żadna książka, za którą się zabrałam nie okazała się na tyle ciekawa, abym chciała ją skończyć. Dzięki temu mam dziewięć rozpoczętych książek. Gratulacje dla mnie! 
Jednak dzięki samozaparciu udało mi się skończyć Hopeless, dlatego dzisiaj chciałabym wam opowiedzieć, jakie są moje wrażenia po przeczytaniu tej lektury. 

Chyba większość fanów książek typu YA/NA zna Cooleen Hoover, przynajmniej z tego, że została okrzykniętą prawdziwą królową tego gatunku. Moje pierwsze zetknięcie z nią odbyło się gdzieś pół roku temu, kiedy przeczytałam Maybe Someday, które cieszyło się niesamowicie pozytywnymi opiniami. Niestety mnie nie zachwyciło aż tak jak tego oczekiwałam. Była to dobra książka, ale fajerwerków nie było. Pewnie dlatego dopiero po tak długiej przerwie postanowiłam zabrać się za inne dzieło tej autorki. Myślałam, że skoro jedna książka mnie nie zachwyciła to może uda się to drugiej. I wiecie co… tak się nie stało. Ale zacznijmy od początku. 

Hopeless to historia siedemnastoletniej Sky, która przez całe życie była otoczona bańką przez własną matkę. Dziewczyna nie chodziła do szkoły i uczyła się w domu, jest odcięta od technologii, ponieważ jej matka jej nie uznaje i trochę ją przeraża, a poza jedyną przyjaciółką, która mieszka w domu naprzeciwko, nie ma żadnych innych przyjaciół. Pewnego dnia, całkowicie przypadkowo, poznaje zabójczo przystojnego Holdera, który ma pomóc jej we wstąpieniu w ten obcy i nieznany dla niej świat, ponieważ w tym roku dziewczyna pójdzie pierwszy raz do szkoły.   

Ogólnie cały koncept wydaje się niezbyt oryginalny, ponieważ mamy tu niepewną siebie i grzeczną dziewczynę, która nie zna świata oraz chłopaka, który ma przyklejoną etykietkę tego złego, od którego należy się trzymać z daleka. I jak mam być szczera taki plan działania zaczyna być już trochę nużący, no bo ile można. Gdy drogi bohaterów krzyżują się, można tu powiedzieć o zauroczeniu, które ich dotyka już od pierwszego wejrzenia, aby po tygodniu, może dwóch, mogli stwierdzić, że znają się bardzo dobrze i chcą ze sobą być. W takich momentach zaczynam się zastanawiać czy autorzy sami przeżyli taki rodzaj miłości i teraz starają się przekonać czytelników, że ona faktycznie istnieje, czy może kierują się tutaj ścieżkami zapoczątkowanymi przez Disneya, które (prawie) zawsze się sprawdzają. I tu pojawia się mój podstawowy problem, jeżeli chodzi o ten typ literatury. Nie wiem jak wy, ale ja uważam, że aby stworzyć związek potrzeba czasu. Zwyczajnie nie da się wejść w tak głęboką relację bez poznania drugiej osoby w różnych momentach życia, a tutaj od początku bohaterowie wiedzą, że muszą być blisko siebie, bo przecież inaczej by nie spotkali się na jednej drodze.

Nasza główna bohaterka Sky jest tak głupia, że czasami łapałam się za głowę przy każdym jej większym wyborze. Jest niesamowicie infantylna, zamiast zapytać gdy czegoś nie rozumie, woli milczeć. Jest też bardzo uległa, nie buntuje się przeciwko dziwnym wyborom matki, ale z drugiej strony ma w nosie co inni o niej myślą. Niesamowicie dziwna kombinacja cech. Szkoda, że jej potencjał został zmarnowany, bo byłoby to nawet ciekawe, patrzeć jak dziewczyna uczy się socjalizacji po tylu latach izolacji, jak stopniowo się zmienia, ale ona w zasadzie cały czas pozostaje taka sama. Z drugiej strony mamy Holdera. Tego przystojnego, męskiego, prawdziwego boga w ludzkim ciele. Jest on pociągający, inni się go boją, otoczony jest nutką tajemnicy. Jego porywczość nikogo nie dziwi, nikt nie namawia go, aby się opanował. Po prostu jest idealny, a jego wady to właściwie atuty.  

Postaci drugoplanowych właściwie nie ma. Przez pewien czas mamy matkę bohaterki i jej chłopaka, ale nie wnoszą oni właściwie nic poza zasadami, które Sky musi przestrzegać. Najlepsza przyjaciółka Sky, Six (Teraz na poważnie, co oni mają z tymi cyframi w imionach. Najpierw Four w Niezgodnej, a teraz Six, która na dobrą sprawę zmieniła imię z Seven. Nie rozumiem tej mody.) jest w zasadzie tylko po to, aby pokazać, że Sky jednak nie jest tak odosobniona od ludzi jakby mogło się to wydawać, jednak, gdy pojawia się Holder, ani razu o przyjaciółce nie myśli, nawet w sytuacji zagrożenia niebezpieczeństwem. To samo tyczy się jej kolegi ze szkoły Breckina, który był bardzo pocieszną postacią i wkurza mnie, że jego wątek został tak bardzo pominięty. Czy wiemy o nim coś więcej poza tym, jaką wyznaje wiarę i tym, że jest gejem? Nie. 

Właściwie cała historia odnosi się głównie do miłosnych rozterek Holdera i Sky. Autorka uwielbiała opuszczać momenty gdy ta dwójka robiła coś innego poza całowaniem i chodzeniem do łóżka. Czułam się zalewana przez miłosne zbliżenia tej dwójki, przez zachwyty nad dołeczkami w policzkach Holdera po końskie zaloty tego chłopaka. Opisy tych wszystkich sytuacji były fatalnie napisane, ponieważ nie budziły żadnych emocji, które podobno miałam odczuwać wnioskując po opiniach czytelników zamieszczonych na pierwszych stronach. Czułam wręcz lekką odrazę i zażenowanie, że ci bohaterowie naprawdę tak postępują i co gorsza, robią to na poważnie. Każde zbliżenie było opisywane tymi samymi słowami. Ogólnie powtórzeń w tej książce jest mnóstwo, przez co robi się nudna, bo masz wrażenie, że to coś było pięć stron wcześniej. Brak mi było opisów tego co działo się dookoła, np. problemów szkolnych Sky. Poszła tam pierwszy raz, powinna teoretycznie jakieś mieć. 

Pewnie nie miałabym takiego złego zdania o tej książce gdyby była pisana tak jak jej pierwsza część. (Czyli gdzieś do pierwszej kłótni Sky z Holderem.) Stylizowana była ona na wzór typowego amerykańskiego sitcomu i nawet to czytało mi się miło. Może było to lekko głupiutkie i nieco infantylne, ale przynajmniej szczerze się śmiałam i byłam ciekawa co wydarzy się dalej, jednak im dalej szłam w ten las tym było gorzej. Druga część książki ciągnęła mi się niesamowicie. Była tak nudno opisana, stylizowana na ciężką dramę, przez co miałam wrażenie, że autorka nie do końca czuje się dobrze w takiej kreacji, bo wszystkie jej napisane słowa wydawały mi się ogromnie sztuczne i pisane na siłę. Cała ta wielka intryga, która właściwie stanowiła główny motyw w drugiej części powieści, zamiast szokować i powodować we mnie ciekawość, a może nawet strach, bo opowiada o traumatycznych wydarzeniach, była dla mnie śmieszna i tak przewidywalna, że prawie wszystkie wątki rozwiązałam sama. 

Jestem bardzo zaskoczona jak wysokie oceny Hopeless ma na naszym rodzimym lubimy czytać, jak i innych portalach lub jaką dobrą opinię ma wśród booktuberów. Nie jestem wstanie zrozumieć, co ta książka ma w sobie, że ludzie płaczą i wzruszają się przy jej czytaniu. Wyjaśnijcie mi jej fenomen, proszę. 

Czy polecam Wam tę książkę? Odpowiem najszczerzej jak umiem… Nie. Zwyczajnie szkoda na nią czasu oraz pieniędzy. Jest ona tak płytka i dorównuje fanfikom pisanym przez gimnazjalistów, że czułam iż ujmuje ona mojej inteligencji. Autorka na siłę kazała mi wierzyć, że takie kompilacje się w życiu zdarzają. A uwierzcie mi, przeżyłam chyba najdziwniejszą kombinację złych wydarzeń, więc powinnam umieć się z tym utożsamić, ale to było tak nachalnym rzucaniem kłód pod stopy bohaterów, że bardzo na autentyczności traciło. Jasne, mogłabym uwierzyć w to, gdyby zdarzyła się tylko część A i może nawet mogłabym być tym lekko zaszokowana, ale dokładanie do tego części B, wątku C i rozwiązania Y jest tak ogromnym pomieszaniem z poplątaniem, że na koniec książki masz ich wszystkich zwyczajnie dość i chcesz, aby wszyscy ci bohaterowie popełnili zbiorowe samobójstwo, abyś mógł wrócić do ciekawszych zajęć. Na przykład do drugiego sezonu Daredevila. 

Wiem, że moje słowa mogą trochę boleć, zwłaszcza fanów tej powieści i tej autorki, ale nie chcę udawać, że jest super, kiedy wcale tak nie jest.

Moja ocena: 5/10.