Witajcie wszyscy!
Dzisiaj trochę milej niż ostatnio, mniej narzekania i mniej spoilerowania. Postanowiłam zabrać się za przedstawienie Wam mojej krótkiej opinii dotyczącej książki (i filmu), którą zna chyba już każdy nastolatek na świecie. Jak nie z własnych doświadczeń, to przynajmniej ze słyszenia.
Pewnie już wszyscy wiedzą co mi po głowie świta. Tak, będę dziś pisać o „Gwiazd Naszych Wina” Johna Greena.
Dzisiaj trochę milej niż ostatnio, mniej narzekania i mniej spoilerowania. Postanowiłam zabrać się za przedstawienie Wam mojej krótkiej opinii dotyczącej książki (i filmu), którą zna chyba już każdy nastolatek na świecie. Jak nie z własnych doświadczeń, to przynajmniej ze słyszenia.
Pewnie już wszyscy wiedzą co mi po głowie świta. Tak, będę dziś pisać o „Gwiazd Naszych Wina” Johna Greena.
Powiem szczerze, że nie śpieszyło mi się jakoś specjalnie by zabrać się za powieści tego autora, zwłaszcza teraz, gdy jest na nie taki szał. Jednak do kin weszła teraz ekranizacja, którą nawet chciałam zobaczyć, ale skoro film jest na podstawie książki, to tak trochę cienko iść na film nie znając papierowego poprzednika.
I tak oto Anecia zapoznała się ze światem nowotworów i zaczyna mieć obsesję, że każdy minimalny ból, który ją spotkał to coś złego. Ale nie sugerujcie się moją pokręconą psychiką, która stanowczo potrzebuje terapeuty, tylko sięgnijcie po książkę, bo warto.
Książka opowiada historię szesnastoletniej Hazel, która zmaga się z rakiem i z jego przerzutami do płuc, przez co ciągle musi być podpięta pod aparat tlenowy. Jej matka twierdzi, że powinna żyć normalnie, mieć przyjaciół, dlatego dziewczyna (niechętnie) uczęszcza na spotkania grupy wsparcia organizowane w pobliskim kościele. Tam pewnego razu poznaje Augustusa, chłopaka, który także zmagał się z rakiem (właściwie to każdy należący do tej grupy ma coś wspólnego z rakiem.) Dwójka ta szybko przypada sobie do gustu i zaczyna ich łączyć bardzo szczególna więź.
Brzmi to trochę jak opis tych ckliwych i romantycznych historii, które znamy z niskobudżetowych filmów amerykańskich i mimo, iż książka ta, zawiera pewne elementy tego właśnie gatunku, to bardzo się od nich różni. Bo dostajemy tak naprawdę opowieść o tym, że ludzie, którzy są świadomi tego jak bardzo poważnie są chorzy, że nie zostało im wiele czasu, boją się angażować w cokolwiek w obawie, że zranią tym swoich najbliższych. Wiele opowiada się o ich walce, ale oni sami tej walki nie czują, zwyczajnie żyją, jak każdy, tylko trochę inaczej.
TU MAŁY SPOILER :)
W „Gwiazd Naszych Wina” występuje tylko jeden element znany nam właśnie z typowych romansów. Hazel i Augustus szybko zdobywają swoje zaufanie, stają się najlepszymi przyjaciółmi praktycznie kilku godzin spędzonych razem. I to jest waśnie to, co raziło mnie w całej opowieści najbardziej i czego nienawidzę lubię w książkach i filmach. Nie da się zbudować tak silnej więzi, jaką miała ta dwójka, w tak krótkim czasie. Trochę tę sytuację ratuje Hazel, która z początku nie chce się angażować w relację z Gusem w obiawie, że finalnie mogłaby go doprowadzić do rozpaczy.
Oczywiście można patrzeć na to ze strony trochę innej niż zwykle, ponieważ gdy pozostało nam niewiele życia chcemy go zasmakować jak najwięcej, zwłaszcza gdy jesteśmy tylko nastolatkami, ale Hazel zaprzecza sama sobie. Najpierw (Rozdział pierwszy) opowiada, że chce siedzieć całe dnie w domu, a za chwilę widzimy jak idzie do domu nowopoznanego chłopaka. (Rozdział drugi)
KONIEC SPOILERA :)
W „Gwiazd Naszych Wina” występuje tylko jeden element znany nam właśnie z typowych romansów. Hazel i Augustus szybko zdobywają swoje zaufanie, stają się najlepszymi przyjaciółmi praktycznie kilku godzin spędzonych razem. I to jest waśnie to, co raziło mnie w całej opowieści najbardziej i czego nienawidzę lubię w książkach i filmach. Nie da się zbudować tak silnej więzi, jaką miała ta dwójka, w tak krótkim czasie. Trochę tę sytuację ratuje Hazel, która z początku nie chce się angażować w relację z Gusem w obiawie, że finalnie mogłaby go doprowadzić do rozpaczy.
Oczywiście można patrzeć na to ze strony trochę innej niż zwykle, ponieważ gdy pozostało nam niewiele życia chcemy go zasmakować jak najwięcej, zwłaszcza gdy jesteśmy tylko nastolatkami, ale Hazel zaprzecza sama sobie. Najpierw (Rozdział pierwszy) opowiada, że chce siedzieć całe dnie w domu, a za chwilę widzimy jak idzie do domu nowopoznanego chłopaka. (Rozdział drugi)
KONIEC SPOILERA :)
Gdy zaczynamy czytać tę powieść myślimy jedno, układamy sobie w głowie pewien plan, co się stanie i przy kolejnych stronach autor uświadamia nam, że tak się stanie, aż do pewnego momentu, w którym całe nasze planowanie i wszystkie spekulacje stają się jednym, wielkim gruzem, bo już wiesz, że będzie zupełnie inaczej niż zakładałeś. (Jedno zdanie, jedno głupie zdanie panie Green!) I jesteś wkurzony bo (prawie) na końcu okazuje się, że zgadłeś zakończenie! (Przynajmniej tak było w moim przypadku.)
Ogólnie na książce nie płakałam (miałam może lekko przeszklone oczy) co jest dość dziwne, bo większości czytelnicy płakali już od połowy do końca. Czy jestem aż tak bezdusznym człowiekiem?
Sam styl Greena jest bardzo prosty, ciężko powiedzieć, że jest to jakieś wielkie pisarstwo, ale niemiej czyta się go przyjemnie i szybko. Autor unika zwrotów, które mogą być dla kogoś niezrozumiałe. Mamy tu wiele cytatów zaczerpniętych z innej literatury oraz nawiązania do popkultury, co moim zdaniem jest super.
Bohaterowie wykreowani są bardzo autentycznie. Mamy wrażenie, że takie osoby mogły żyć naprawdę. Zachowują się jak typowe nastolatki. Mają takie same problemy jak my, zainteresowania czy obawy. Każdy ma swój własny sposób patrzenia na świat, czym różni się od innych. Książka nie jest też specjalnie długa, ma tylko ok 300 stron.
Bohaterowie wykreowani są bardzo autentycznie. Mamy wrażenie, że takie osoby mogły żyć naprawdę. Zachowują się jak typowe nastolatki. Mają takie same problemy jak my, zainteresowania czy obawy. Każdy ma swój własny sposób patrzenia na świat, czym różni się od innych. Książka nie jest też specjalnie długa, ma tylko ok 300 stron.
Watro też wspomnieć, że Green pokazał nam na kartach swojej powieści jedną ważną rzecz. W świecie nie występują tylko ludzie zdrowi. Otoczeni jesteśmy przez ludzi pięknych, dobrych, ale też i złych, brzydkich, zdrowych i chorych. W literaturze często zapomina się o takich ludziach. Mamy biednych, których los nie oszczędzał, takich, którzy żyli wiele lat na wygnaniu, podczas wojny, w biedocie, ale o ludziach, w pewien sposób ułomnych, nie zawsze własnej winy, mamy mało. Nie czytamy o tym w szkole, dlaczego?
Co do filmu. Jestem bardzo mile zaskoczona jak on mi się podobał. Podobał mi się do tego stopnia, że chcę sobie go kupić, gdy już wyjdzie na DVD. Śmiem nawet powiedzieć, że podobał mi się chyba on troszeczkę bardziej niż sama książka, a to nie zdarza się często. (Czy nie za dużo używam słowa „podobał”?)
Pięknie oddano klimat książki. Te cechy, które były ważne dla fabuły zostały zachowane, chociaż zakończenie mamy trochę inne niż w książce, to na szczęście zostało ono utrzymane na tym samym motywie co książkowe, więc można przymknąć na to oko. Szkoda, że trochę postaci i sytuacji, które mogłyby ubarwić ten film, zostało pominiętych, bo przez to mamy wrażenie, że obracamy się ciągle w tym samym środowisku. Ale mimo tych błędów, uważam, że twórcy, aktorzy i wszyscy ludzie, którzy pracowali nad tym filmem spisali się świetnie, muzyka i scenerie były cudowne, dzięki czemu ogląda się go naprawdę przyjemnie i wzrusza bardziej niż książka.
Książka: 8/10
Film: 9/10
PS: Będę bardzo zła jeżeli na DVD nie dostaniemy jakieś wersji rozszerzonej z dodatkowymi scenami :)
PS2: Dlaczego na polskiej okładce znajduje się 10th Doktor?