poniedziałek, 16 czerwca 2014

15. Krótka refleksja nad "Złodziejką Książek" Markusa Zusaka.

Witajcie!

Starałam się nagrać dla Was vloga, tak jak obiecałam już od dłuższego czasu. Niestety muszę stwierdzić, że nie nadaję się do tego, nawet moja wrodzona gadatliwość nie pomaga mi w tym. Cóż nie każdy jest stworzony do wszystkiego. Ale bez obaw, przy blogowaniu pozostanę i postaram się trochę bardziej ożywić tego bloga. (Chociaż i tak wiem, że mi się to nie uda, ale marzenia nie zostały przecież zabronione przez prawo, prawda)

Dzisiaj chciałam przedstawić Wam historię, którą może część z Was już zna, gdyż na przełomie (chyba) stycznia i lutego do kin weszła adaptacja tej niesamowitej opowieści. Mam tu na myśli „Złodziejkę książekMarkusa Zusaka, czyli w skrócie najpiękniejszą książkę świata. Nie czytaliście jej, ale widzieliście film! TO POWINNIŚCIE SIĘ TEGO WSTYDZIĆ! Dlaczego? Ponieważ film nie zawiera nawet w połowie tego, co książka, wątki zostały mocno ściśnięte, pozmieniane lub w ogóle usunięte z filmu. Ale o tym co mnie bulwersuje w tej adaptacji, potem, teraz chcę zwrócić Waszą uwagę na pierwowzór. 

Postaram się uniknąć spoilerów, by nie psuć zabawy osobom, które nie czytały książki. 



Akcja dzieje się trochę przed, oraz już w trakcie Drugiej Wojny Światowej. Zusak ciekawie pokazał, że wojna nie dotyczyła jedynie rządu, wojska i Polski (do czego zdążyliśmy przywyknąć czytając nasze lektury szkolne), mimo iż mamy małe wzmianki o Polsce, ale i także zwykłych obywateli niemieckich, którzy wcale tej wojny nie chcieli. Narrator słusznie zauważa, że jest tym już zmęczony i obserwowanie tego wszystkiego nie jest wcale przyjemne.
Narrator odgrywa tutaj niezwykle ważną rolę, ponieważ zna przyszłość i jak wredny wrzód na tyłku specjalnie spoileruje nam co się wydarzy dalej. Ale mimo wszystko, gdy załębimy się już w jego duszę, to mamy ochotę go mocno przytulić i pocieszyć.

Książka opowiada nam historię dziesięcioletniej Liesel, która zostaje odesłana przez matkę, razem z bratem, do rodziny zastępczej, do małego miasteczka koło Monachium. Niestety los chce, że brat nie przeżywa tej podróży i Liesel zmuszona jest do samotnego przystosowania się do nowej sytuacji. Podczas jego pogrzebu zabiera książkę, która wypada z kieszeni jednemu z grabarzy. I to właśnie ta książka staje się początkiem nowej pasji, do której miłość odkrywa w sobie Liesel. Słowa mają niezwykłą moc i nasza bohaterka ma tę przyjemność by je poznać.

I powiem wam, że na początku tak sobie dumałam nad książką i zastanawiałam się, co takiego może się w niej wydarzyć. Jakim cudem autorowi udało się zapełnić tyle stron opowiadając jedynie o małej dziewczynce, która kradnie książki. I naprawdę byłam zszokowana jak wiele cudownych sytuacji udało mu się wymyślić. Książka jest przepełniona humorem, pojawiają się w niej momenty wzruszenia, ale i totalnego załamania. Jednym słowem mamy olbrzymi garnek emocji. 

Bohaterowie, których poznajemy są wykreowani niesamowicie. Każdy jest inny, posiada swoją niepowtarzalną cechę, która odróżnia go od pozostałych. Wiemy, komu mamy kibicować, a kogo nienawidzić.

Szczerze nie wiem, co mogę więcej powiedzieć bez zdradzania szczegółów. Ogólnie książka jest piękna, napisana bardzo ślicznym i poetyckim językiem, ale jednocześnie zrozumiałym przez przeciętnego czytelnika. I mimo iż książka od samego początku przygotowuje nas na najgorsze, to i tak brniemy dalej chcąc dowiedzieć się, co dokładnie się wydarzy. 

Polecam Wam przeczytanie tej książki z całego serduszka, ponieważ potrafi ona poruszyć człowieka do tego stopnia, że przez dłuższy czas nie sięgnie się po następną książkę, bo zwyczajnie nie będziemy mogli przestawić się na inne uniwersum. (Jestem tego idealnym przykładem)


Można powiedzieć, że słowa to oddzielny bohater w powieści.


Uwaga! Tu mogą pojawić się delikatne spoilery!

Co do filmu to zawiódł mnie, nawet bardzo. Spodziewałam się, może rzeczywiście nieco skróconego opisu przygód małej Złodziejki, ale przynajmniej rzetelnego, w końcu to Twentieth Century Fox. A dostałam coś, czego bez przeczytania książki bym nie zrozumiała. Pamiętam, że gdy film wszedł do kin to chciałam się na niego wybrać i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie książkowa wersja, którą zauważyłam pewnego dnia w Empiku. Stwierdziłam, że nie obejrzę filmu dopóki nie przeczytam książki i uważam, że zrobiłam dobrze.
Film mocno rozczarowuje. Oglądając go masz wrażenie, że to bardzo, bardzo, bardzo luźna adaptacja. Pominięto sporo szczegółów, które mogą się wydawać mało istotne, ale istotne przecież są. W książce biedota z Himmelstarsse była bardzo widoczna. Dzieci kąpały się raz na kilka tygodni, nosiły ciągle te same ubrania, były wychudzone. W filmie na okrągło padają słowa, że bohaterowie nie mają co jeść, są biedni i ledwo wiążą koniec z końcem, ale nie ma to odzwierciedlenia w tym co widzimy. Dzieci jak i dorośli są schludnie ubrani i zawsze umyci.
Owszem dostaliśmy ciekawie pokazaną Liesel, ale poza nią inni bohaterowie są tylko namiastką książkowych pierwowzorów. Rosa nie jest tą wredną i nieprzyjemną babą, przy której potrzebujemy czasu by ją polubić. Rudy został przedstawiony jako wieczne dziecko, które w ogóle nie ewoluuje. Owszem były w książce takie momenty wskazujące na dziecinność tego bohatera, ale z biegiem czasu stawał się poważniejszy, był sprytny, wiedział co zrobić by dostać to czego chce, stał się także bardziej dojrzalszy niż na początku. W przypadku Maxa nie czuje się tej więzi, którą miał on z Liesel. Ich przyjaźń była niesamowita i chwytała czytelnika za serce. Gdy w filmie opuszczał dom Hubermannów nie czułam nic.
W książce także kradzież była bardzo ważnym motywem. Liesel nie kradła przecież tylko książek, razem z Rudym należała do grupy, która kradła owoce z sadu bogatszych obywateli. W filmie ukradła ona trzy książki i już stała się tą wielką złodziejką, w książce długo pracowała na ten tytuł.
Pominięto wiele ciekawych i interesujących bohaterów, którzy mogliby doskonale urozmaicić ten film. Przecież Molching dzieliło się na ludzi dobrych, niechcących wojny, ale także na zwolenników Hitlera, w filmie praktycznie nie poznajemy tej drugiej części społeczności, a szkoda.
Nie wspomnę  już o całym procesie nauki w piwnicy, który przecież trwał miesiącami, a w filmie sprowadzono go do praktycznego minimum. Liesel ledwo otworzyła książkę, przeczytała napisy, które zrobił dla niej Hans i już była mistrzynią czytelnictwa. 
To tylko część zarzutów, które mam odnośnie tego filmu. Postanowiłam, że nie będę wymieniać wszystkich, bo ta notka chyba końca by się nigdy nie doczekała.
Wiem, że głównie czepiam się o duperele, ale według mnie to właśnie takie duperele sprawiają, że historia przeniesona na ekran jest wierna pierwowzorowi.



 Idealne pokazanie różnic w filmie i książce.

Nie mogę powiedzieć, że film był kompletnym gównem. Muzyka jak i dekoracje są idealnie dopasowane, obsada też nie jest najgorsza, ale wszystko inne pozostawia jeszcze wiele do życzenia. I mogę mieć tutaj jedynie żal do twórców, bo przecież to nie wina aktorów, że zaangażowano ich do pracy nad kiepską ekranizacją adaptacją.


Czytając „Złodziejkę..” udało mi się wyodrębnić kilka ulubieńców.

Ulubiony fragment: Moment, gdy Max prosi, aby Liesel obcięła mu włosy.
Ulubiony rozdział: Garnitury Anarchisty
Ulubiona postać: Liesel (która stała się jednoczesnie moją ulubioną postacią kobiecą w literaturze. Biedna Luna Lovegood spadła na drugie. Przykro mi.)
Ulubiona relacja: Liesel – Rudy


Markus Zusak jest australijskim pisarzem, który zasłynął właśnie ze „Złodziejki Książek” i doczytałam się wśród opinii ludu Internetu, że jeżeli pierwszą powieścią Zusaka, jaką przeczytamy będzie owa „Złodziejka..” to poprzednie utwory tego pisarza mogą wydać nam się zbyt proste i już nie tak genialne. Ja innych powieści Zusaka nie czytałam, więc nie mogę się niestety na ten temat wypowiedzieć, ale nie ukrywam, że to wyznanie trochę mnie zmartwiło, gdyż chciałam sięgnąć po „Posłańca”, a teraz mam co do tego lekkie obawy, bo „Złodziejka Książek”  postawiła poprzeczkę wyjątkowo wysoko, stając się moją ulubioną książką.


Dajcie znać co sądzicie o Złodziejce książkowej jak i jej filmowym odpowiedniku. Czy Was także wkurzyły wymienione przeze mnie kwestie czy traktujecie raczej film jako osobne dzieło, które Wam się podobało? Oraz podzielcie się opiniami jeżeli czytaliście inne powieści Markusa Zusaka.

3 komentarze:

  1. Jeśli chodzi o Posłańca to on jest dobry, poza samym zakończeniem i rozwiązaniem intrygi, które stanowi strasznie irytujące wykorzystanie motywu deus ex machina. Zwłaszcza, że inteligenty czytelnik domyśli się go już jakiś czas przed końcem powieści. Językowo jednak jest na poziomie Złodziejki (co do której nie mamy najmniejszego zarzutu). Ogólnie spróbować możesz, ale nie nastawiaj się na takie arcydzieło jak Złodziejka właśnie ;)

    Co do filmu to widzieliśmy tylko szereg zwiastunów, które absolutnie nie miały w sobie magii książki, więc go sobie odpuściliśmy. Za to po twoich wpisach na ćwierkaczu i tym poście czujemy potrzebę odświeżenia sobie książki.

    Gin&PT

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie macie czego żałować, film jest zdecydowanie słaby (dałam mu ledwo 5 gwiazdek na filmwebie) i jest dobry by ponarzekać sobie jedynie nad tym jak to spaprali.

      Myślę, że sięgnę po "Posłańca". Może nie w trybie natychmiastowym, ale nie odpuszczę go sobie. O nie! Może zdaży się cud i nie domyślę się co się ma wydarzyć xD

      Usuń
    2. Ano nie żałujemy.

      W sumie nawet jak się nie domyślisz, to to zakończenie jest trochę spaprane, ale jak napisaliśmy, poza tym czyta się całkiem nieźle ;)

      Usuń