Hej!
Dzisiaj o serialu, który nie jest Doktorem! Zaskoczeni? Bo ja w sumie tak. Od dawna nie pisałam tu o niczym innym i pewnie zdążyliście już pomyśleć, że jestem bardzo ograniczonym człowiekiem, który uznaje się za specjalistę od seriali, a ogląda tylko jeden. Za specjalistę się nie uważam i faktycznie może nie oglądam zaskakująco dużej liczby produkcji, głównie przez brak czasu. Ale czasami zdarzy mi się wpaść na coś, co zaskoczy mnie do tego stopnia, że będę chciała się z kimś podzielić. A „Agents of S.H.I.E.L.D” są niewątpliwie takim serialem.
(Recenzja krótka, bo starałam się pisać bez spoilerów)
Drużyna w komplecie.
Agent Phil Coulson powraca do życia, ale i do pracy w S.H.I.E.L.D, czyli agencji, która zajmuje się takimi sprawami, którymi nie może zająć się zwykła policja, czyli sprawami nowymi, dziwnymi i niezbadanymi, mającymi związek z superbohaterami lub kosmitami. Teraz staje się dowódcą w małym powietrznym oddziale, a towarzystwa dotrzymuje mu kilkoro agentów, a także nowa w drużynie Skye, której to oczami poznajemy całe to szalone życie. Cała akcja umieszczona jest oczywiście w uniwersum Avengersowym, co wyjaśnia obecność różnych nawiązań czy wspominek ze znanych nam filmów.
Produkcję można podzielić na dwie części. Pierwsza to odcinki zamknięte, które nie mają swojej kontynuacji. Są one raczej takim lekkim wprowadzeniem nas w ciąg dalszy. Widzimy, jakimi zwykle sprawami zajmują się nasi agenci i do czego są zdolni podczas misji. Dowiadujemy o przeszłości bohaterów, poznajemy ich charaktery i wyrabiamy sobie pierwsze opinie na ich temat. Drugą część tworzą natomiast odcinki już ściśle ze sobą powiązane, które tworzą jedną długą historię, której rozwiązanie poznajemy dopiero na końcu sezonu.
Przede wszystkim w serialu urzeka fabuła, która nawet na tak ogromne uniwersum, jest w prosty sposób zrozumiała, ale nie jest banalna. Dostajemy tu intrygę, której do końca nie jesteśmy pewni. Niby coś tam przeczuwamy, ale potem okazuje się, że myśleliśmy źle i wszystkie nasze obiekcje topią się w głębokim morzu. Napięcie jest budowane stopniowo i nie ma się wrażenia, że coś pędzi tak szybko, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć, o co tu w ogóle chodzi. Zakończenie sezonu pierwszego wbija w fotel i to dosłownie! Dalej nie wiem co mam myśleć o zakończeniu wątku pewnej postaci. (Ci, którzy oglądali to pewnie wiedzą o kim mówię) Myślałam jedno, potem zmieniłam zdanie, a na końcu pokazano mi trzecią stronę tej sytuacji, przez co czuję się jeszcze bardziej załamana tym co zobaczyłam. Co tylko wskazuje na to jak dużo zwrotów akcji jest w tym serialu. Aktorzy poradzili sobie moim zdaniem całkiem nieźle. Owszem bywają momenty drętwe, ale jest ich na tyle mało, że nie ma co się przejmować, zwłaszcza, że młodzież tego serialu bardzo się rozwinęła nie tylko pod względem charakteru postaci, ale i pod względem samej gry aktorskiej, przez co z odcinka na odcinek jest coraz lepiej. Efekty specjalne też są niczego sobie.
Serial może nie porywa wszystkich od początku, bo czytając różne opinie zauważyłam, że sporo ludzi zniechęca się pierwszymi epizodami. Według mnie one wcale nie były takie złe. Owszem były one zbiorem luźnych i mało znaczących opowiastek, których skutków prawie nie widzimy w późniejszym czasie, ale osobiście zaczęło mi ich trochę brakować, zwłaszcza pod koniec sezonu, gdy ciężka atmosfera i coraz to nowsze intrygi wylewają nam się z ekranów.
Jak ja traktuję ten serial? Jako coś w stylu spin-offu Marvelowskich filmów. Dlaczego? Ponieważ pokazuje nam co się działo w tym konkretnym, jednym małym oddziale, gdy superbohaterowie nie zajmowali się bałaganieniem na ulicach miasta. I tym w sumie można tłumaczyć ich brak, (chociaż niecałkowity, ponieważ nawiązania do ich czynów są. Plus przed 17 odcinkiem koniecznie trzeba mieć obejrzanego Zimowego Żołnierza, wtedy emocje są jeszcze większe i lepiej zrozumie się ten odcinek.) bo co takiego Starka będzie obchodzić jakiś facet lewitujący na drugim końcu Stanów, gdy dla niego ważniejsza jest w tym momencie porywana panna Pepper. Mi osobiście ich brak nie przeszkadza aż tak bardzo, chociaż nieobecność Furry’ego była trochę męcząca. Nawet sam jego głos w rozmowie telefonicznej by wystarczył. Oczywiście mówię to jako osoba nieznająca komiksów, opierająca się wyłącznie na filmach. Ogólnie to bardzo dobrze się bawiłam, zwłaszcza w drugiej połowie serialu, gdy wszystkie odcinki były połączone wątkiem głównym, przez co nie dało się zrobić przerwy w oglądaniu, bo chciało się wiedzieć co będzie dalej. Nie muszę chyba powtarzać jak bardzo zakończenie wypluło mnie ze wszystkich emocji, kompletnie nie spodziewałam się tego co się stało, dzięki czemu jeszcze bardziej cieszę się na sezon drugi. (Premiera już dziś, oczywiście gdzieś w nocy, bo to czas amerykański, niestety)
Wiem, że Agenci wzbudzają wiele skrajnych emocji, co właśnie obserwuję na swoim profilu na fecebooku.(Podzieliłam i skłóciłam przez to znajomych, przepraszam) Jedni lubią ten serial, inni twierdzą, że nie ma sensu i po co to oglądać. Ale tak przecież jest w każdym serialu czy filmie. Jednym przypadnie do gustu, a inni zmieszają produkcję z błotem. Ja zdecydowanie należę do fanów Shieldów, co pokazuje mój wczorajszy wyczyn – 11 odcinków w ciągu jednego dnia. Można? Można.
Ja serial oceniam na 8,5/10, a że na filmwebie nie ma połówek to dałam mu 9.
PS: To jest chyba najbardziej 'szipogenny' serial, jaki było mi dane oglądać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz