poniedziałek, 11 maja 2015

30. Sztuczna inteligencja będzie rządzić światem, czyli Avengers: Age Of Ultron

Hej!
Tak jak obiecałam w filmiku, (Jeżeli go jeszcze nie widzieliście to spokojna głowa, dodam go jeszcze na koniec notki) przychodzę do Was z recenzją pisaną i być może bardziej uporządkowanymi przemyśleniami odnośnie „Avengers: Age Of Ultron”. Na filmie byłam w dniu premiery, więc już dużo czasu minęło od tego wydarzenia i wydaje mi się, że mogę już na spokojnie wszystko przeanalizować. Chociaż i tak już ledwo pamiętam ten film, więc chyba to dobra okazja, aby wybrać sie na niego jeszcze raz. 
Na wstępie chcę jeszcze powiedzieć, że im więcej recenzji czytuję, tym bardziej czuję wstręt do samej siebie, bo moje opinie odnośnie filmu wychodzą jak jeden wielki hejt obrażonego na cały świat pięciolatka, bo dostał cukierek wiśniowy, a nie jabłkowy. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i zamiast podwieszać mnie nad rzeką pełną wściekłych krokodyli, dacie lizaka i poklepiecie po główce mówiąc, że następnym razem będzie lepiej.
Ogólnie rzecz biorąc to nie jest tak, że film uważam za kompletną porażkę. Wręcz przeciwnie uważam, że jest to świetna produkcja, ale niestety przepełniona licznymi wadami, których w bardzo prosty sposób można było uniknąć. I w poniższym tekście chcę właśnie przedstawić Wam moje zażalenia, a także zachwyty (tak, je także znajdziecie) nad tą produkcją.

Jak zwykle ostrzegam przed spoilerami! 



Od dziś pamiętamy, aby nie przeklinać,
 i nie podnosić rzeczy, które nie należą do nas.


Zacznijmy od tego co złe, potem będzie lepiej
To, co najbardziej odrzuca mnie w całym filmie to chaos i wpakowanie do niego mnóstwa za długich scen walk. Owszem, lubię czasem sobie popatrzeć jak dwójka napakowanych kolesi bije się po ryju, są wybuchy i ogólnie walka pełna emocji, ale chyba trochę tutaj przesadzili. Walki są niemiłosiernie długie, a efekty specjalnie, które im towarzyszą chyba postanowiły iść na emeryturę, bo momentami są gorsze niż poprzednio. Wystarczy spojrzeć na scenę otwierającą. To aż boli jak te wszystkie Green Screeny są widoczne. Zdecydowanie bardziej wolałabym, aby ten czas poświęcono na rozwój postaci, głębsze wejście w ich psychikę, poznanie ich motywacji lub problemów. Nic by się nie stało gdyby wyciąć po 10 sekund z każdej długiej sekwencji i rozwinąć wątki, które musiały być skrócone do minimum, bo czas na film się już kończył.
Także odejście pierwotnego składu Avengers było jak wbicie noża w mój brzuszek. To bolało, zwłaszcza, że nie podano nam żadnego konkretnego wyjaśnienia. Postanowiono od tak stworzyć nową grupę, bez żegnania starej. Bez żadnego przejęcia się tym, że coś już się kończy. I z jednej strony wiem, że te postacie chociaż raz jeszcze wrócą, ale taka mała zapowiedź ich powrotu, byłaby miła. Wiem, że zmiany to naturalna kolej rzeczy, ale do takich zmian należy człowieka przygotować powoli.
Smutno mi też było, że nie było drugiej sceny po napisach. Wiem, że zapowiadano, że jej nie będzie, ale mimo wszystko czekałam na nią w kinie z nadzieja, że może jednak postanowili nas zrobić w konia i ta scena będzie. Nie było. I to mnie bardzo zasmuciło.

Wyjazd na wakacje jest dobry
Poznajcie moi kochani turyści Sokovię. Miasto, które zaraz przestanie istnieć, ponieważ Avengersi i ich metalowi wrogowie mają w planach zacząć niszczenie naszej planety od tego miejsca. Proszę nie wychylać się z miejsc. Pocztówki kupimy za godzinę.
Jak już wspomniałam w filmiku podoba mi się pomysł przeniesienia walk z Nowego Jorku w nowe miejsce. No ileż można siedzieć w mieście, gdzie kwiaty są nieśmiertelne. To już naprawdę zrobiło się trochę nudne. Wszyscy superbohaterowie muszą mieszkać w NJ i za każdym razem go rozwalać i zabijać bezbronnych obywateli. Proszę nie bawmy się w drugi Sandomierz Ojca Mateusza, gdzie cała miejscowa ludność została już wymordowana przez przestępców. Sokovia to bardzo dobry pomysł.Zmieńmy trochę swój punkt widzenia.

Nowi w grupie
Rodzeństwo Maximoff może nie zachwyca od samego początku, ale niewątpliwie są ważni dla całego uniwersum. Może dzięki temu, że się pojawili, (co prawda w innej formie niż powinni, ale jednak) studia w końcu dojdą do jakiegoś porozumienia i X-Meni też staną się pełnoprawnymi członkami MCU. Ale nie o tym miałam się rozpisywać.
Co do Quicksilvera to jak wiecie nie ukrywam swojej miłości do tego z DOFP i bałam się, że tego nie polubię. Powiem tak, szału nie ma, ale tragedii też nie. Jest to miły człowiek, który chce chronić swoją siostrę. Jednak jego największym problemem jest to, że w momencie gdy zaczynał działać i miał jakiś cel, umiera! Serio? Musiało się tak stać? Niby czemu? Nie rozumiem. Według mnie powinni bardziej go rozwinąć, a nie zabijać w momencie, gdy zaczynał mieć własną osobowość.
Natomiast Scarlet Witch pokochałam niemal od razu. Naprawdę polubiłam tę dziewczynę, ponieważ widać jak dużą przemianę przechodzi od początku filmu. Z nastawionej na zemstę, nie do końca pewnej swojej świadomości i mocy osoby, zamienia się w prawdziwą waleczną kobietę, która może więcej niż niejeden facet. W momencie kryzysu dostrzega, że ona ma największe predyspozycje, aby pomóc nowym przyjaciołom i daje z siebie wszystko. Uważam, że to super, że Wdowa będzie miała do pomocy drugą kobietę i może stworzy nam się tutaj jakiś ciekawy żeński duet.

Zwykli, a jednak niezwykli
Na bardzo duży plus zasługuje rozwinięcie wątków naszych bohaterów, którzy nie mają własnych filmów. Według mnie najwięcej chyba zyskał tutaj Clint. I nie chodzi mi tutaj o pokazanie jego małej sekretnej wsi, a o samo podejście do tego co robi w drużynie. Już parę razy spotkałam się z tym, że ludzie nie lubią Clinta, ponieważ jest to zwykły agent biegający ze strzałkami. Że Hawkeye jest tylko kiepską kopią Arrowa z uniwersum DC (Btw, po pierwszym odcinku serialu dałam sobie spokój, bo było to nudne jak flaki z olejem, a nawet bardziej). To całkiem bolesne oskarżenia i być może twórcy poczuli, że trzeba coś z tym zrobić. AOU pokazuje nam, że nie trzeba być wcale obdarowanym w moce gościem, aby móc ratować świat. Barton radzi sobie świetnie, jako ojciec, jest bohaterem dla swoich dzieci i żony. Nie bez powodu to właśnie on przekonuje Wandę, że musi pomóc w ratowaniu miasta. Nie tylko jest świetnym strzelcem, ale też dyplomatą i współczującym człowiekiem.  Osobiście bardzo lubię Clinta. Jest u mnie na trzecim miejscu ulubionych Avengersów, zaraz za Natashą i Kapitanem.
Za to Thor jak zawsze mnie zawiódł, znudził i nadal nie poczułam do niego żadnej większej miłości niż „Weź człowieku już wyjdź, bo nie mogę na ciebie patrzeć.” Jego rola ograniczona była do wejścia do rzeczki w jaskini. No co, nie lubię Thora, a filmy z nim oglądałam wyłącznie dla cudownego Lokiego.

Ultron vs. Vision
Nie będę ukrywać, że Ultona i Viosina mamy niewiele. Owszem jest to przykre zwłaszcza, że sam tytuł (jak i zwiastuny) sugeruje nam, że nastaną mroczne i krwawe rządy bezdusznej maszyny. W końcu Ultron to sztuczna inteligencja, dla którego znajomość ludzkiego życia ogranicza się jedynie to paru informacji pobranych z internetu. Co on ma sobie myśleć o ludzkiej rasie, którą ma niby bronić przed złem, skoro sama jest jedną wielką maszyną prowadząca do aktów terrorystycznych i zniszczenia miasta.
W tym filmie tak naprawdę wcale nie chodzi o walki z programem komputerowym. Ja dostrzegam w nim ważne przesłanie kierowane do świata. Ma na celu nam pokazać, że na świecie prawdopodobnie nigdy nie zapanuje pokój. I nie chodzi tutaj o zamknięcie w więzieniach wszystkich złoczyńców. Przecież każdy człowiek ma czasem złe myśli, pragnie zgładzenia wszystkich dookoła. Jesteśmy tylko ludźmi i takie myślenie jest u nas normalne, bo człowiek to zawistny gatunek. Jesteśmy takim Ultronem, który chcąc czynić dobro powoduje jeszcze większe szkody, ponieważ myśli o sobie jak o władcy, który wie najlepiej. Natomiast Vision to taki dobry młodszy brat, który chce wszystko załatwić pokojowo. Tylko on może porozmawiać z bratem, bo w końcu rodzina ma pierwszeństwo. Ta dwójka zachowuje się jak rodzeństwo, które toczy ze sobą walki i żeby dojść do jakiegokolwiek porozumienia potrzebuje strony trzeciej, a więc Avengersów. (Przecież Stark to ich tata!) Bo to oni będą bronić niewinnych gdy ten starszy brat wpadnie w szał i będzie pragnął pozabijać wszystkich dookoła.
Oczywiście szkoda, że wszystko odbyło się kosztem pozbawienia „życia” biednego Jarvisa, ale każde zwycięstwo musi nieść za sobą ofiarę. Zresztą nie wierzę, że Stark nie wymyśli jakiegoś sposobu, aby wrócić go do życia. 

Natasha i Bruce (i romans, którego ewolucji nie widziałam)
Cóż, jeżeli mam być szczera to nie jestem fanką romansów. Zauwazyliście to już chyba. Owszem jestem dziewczyną, która uwielbia shipować ze sobą ludzi (nie tylko w świecie fikcyjnym) ale samą siebie to uważam za dziewczynę, która gardzi związkami z przymusu i nie stara się znaleźć żadnego partnera na siłę. Zwyczajnie wolę być niezależna i silna dla samej siebie. Dlatego tak bardzo utożsamiam się i podziwiam Black Widow. To moja ulubiona postać kobieca w popkulturze. Jest to postać silna, niezależna, dająca niezwykłą inspirację wszystkim zakompleksionym nastolatkom. Nie pozwala, aby jej gówniana przeszłość wpłynęła na teraźniejszość. Jak dorosnę będę taką Natashą, bo ona pokazuje, że można być kobietą, która kreuje swoje życie po swojemu.
Owszem shipuję ją z Kapitanem i Clintem, ale to tylko niewinne shipowanie. W fanfikach to jest fajne, ale nie jestem pewna czy chciałabym widzieć to na ekranie z tego względu, że Romanoff nie jest kobietą, dla której związek to ostateczny cel w życiu. Owszem, w komiksach sprawy mają się trochę inaczej, ale hej, mówimy teraz o kinowym uniwersum, a nie komiksowym.
Związek Bruce'a z Natashą niestety uważam za lekko wymuszony. Z jednej strony cieszę się, że zbliżono te postacie do siebie, ponieważ obydwoje posiadają podobny problem życiowy. Obawiają się podobnych rzeczy, ale czy to powód by wdawać ich w romantyczną relację? Dlaczego nie można było zostawić tego na intymnych przyjacielskich relacjach, które widzimy na początku filmu. Dlaczego tylko Natasha umie ujarzmić Hulka? Ponieważ sama jest bardzo spokojna i opanowana, a reszta drużyny nie. Umie go zrozumieć i posiada cierpliwość, której na przykład brakuje Starkowi. Nie oznacza to jednak, że trzeba ją pakować w relacje romantyczną na zasadzie „Ucieknijmy razem!” bo wypada to nienaturalnie, zwłaszcza, że wpuszczono nas na głęboką wodę, gdzie nagle kazano akceptować to, że Nat i Bruce, którzy wcześniej kompletnie do siebie nic nie czuli, nagle pragną siebie najbardziej.
Ja nie czułam się komfortowo przysłuchując się rozmowie Nat i Bruce'a, w której wspominają o dzieciach. Jasne, rozumiem motywację Natashy, aby pokazać Bruce’owi, że nie tylko on ma taki problem. Że są różne stadia bycia potworem. Ale czy naprawdę każda kobieta musi mieć za cel pozostanie matką? Miałam wrażenie, że jakby reżyser chciał nam pokazać Natashę z tej ludzkiej strony, ale nie wiedział jak, więc postanowił zrobić z niej taką typową delikatną kobietę, która marzy o rodzinie i dzieciach i ta wizja mi się nie podoba. Jako ciocia dla dzieciaków Clinta wypada super, ale do idealnej matki to raczej jej daleko. Dlatego tak bardzo kocham ostatnią scenę z wyzwaniem od grubasów małego zdrajcę Nathaniela.

Music is my life
Pociesza mnie fakt, że jest w tym filmie coś, do czego nie mam żadnych zastrzeżeń. Muzyka. Oficjalnie żądam soundtracku z tej części na mojej półce. Została ona tak pięknie wpasowana w całe tło, że momentami przyłapywałam się na tym, że nie słucham tego, co mówią bohaterowie i mam w nosie co robią, bo rozpływam się nad dźwiękami instrumentów. Muzyka to niezwykle ważny element każdej produkcji. Spróbujcie obejrzeć sobie jakiś film bez oprawy muzycznej. Wychodzi wtedy coś zupełnie innego w odbiorze.

Czy widzimy pierwotny skład ostatni raz razem? Mam nadzieję, że nie.


Wiem, że ponarzekałam sporo i z jednej strony trochę się tego wstydzę, zwłaszcza wtedy, gdy otaczający mnie ludzie twierdzą zupełnie inaczej. I szczerze powiem, zazdroszczę im, że tak dobrze się bawili i nie widzą w tym filmie wad. Przyznam, że zaczynam czuć się winna, że znajduje w tym filmie tyle błędów, które dla znawców komiksów pewnie są mało istotne. Niestety taka jest też natura serii, że mamy w nich mnóstwo części i czasem jedna wybije się bardziej, a druga mniej. Ja, jak widać uwielbiam czepiać się szczegółów, czasami nawet aż za bardzo, dlatego mój niezwykle rozwinięty zmysł hejtowania wychodzi potem na światło dzienne. Oczywiście moje powyższe zdania nie zmieniają faktu, że nadal kocham Avengersów i czekam z niecierpliwością na Civil War. 

Moja ocena filmu AOU: 7/10
Pierwsza część Avengersów: 9/10
Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz: 8/10

Jeżeli tak jak ja jesteście rozdarci w swoich racjach odnoście tego filmu to polecam wam zerknąć do recenzji Dziamy i Ginny. One mają trochę inne zdanie, które również warto poznać. 

PS: Im więcej analizuję ten film tym większą miłością zaczynam go darzyć. Ciekawe, czy to jest własnie to poczucie winy?


PS2: Mój filmik z wrażeniami zaraz po seansie. 



4 komentarze:

  1. Brak wyjaśnienia dlaczego stary skład odchodzi bolał najbardziej :<
    CLINT <3<3<3<3 Ale nie lubię Cię za hejt na Arrow :P
    „Ucieknijmy razem!” mnie osobiście (muszę, LANGUAGE) ROZJEBAŁO. Na małe kawałki. Natasza i uciekanie... WTF?!
    Uwielbiam też to, że mimo, że mamy XXI wiek, to kobiety nadal w oczach społeczeństwa POWINNY mieć bachora. Ja sama do trzydziestki na pewno nie będę o tym myśleć. Jak będę miała wcześniej, to znaczy, że wpadłam :P
    Podobnie odbieramy ten film. Szczególnie po tym, jak przespałam się po tym enemefie i chwilę pomyślałam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to samo. Juz od kilku ładnych (eee, siedmiu?) lat twierdzę, że w oóle nie chcę miec dzieci, ale wszyscy dookoła na siłę chcą mi wmówić, że jeszcze mi się zmieni. Nie pozdrawiam!
      Natasha co najwyżej może uciekać przed lawiną w górach albo coś, ale nie z kimś :P
      Wybacz za Arrow, ale pierwszy odcinek był tak nudny, że modliłam się aby już się skończył. xD

      Usuń
  2. My im więcej recenzji czytamy tym bardziej chcemy zobaczyć AoU jeszcze raz. Chociaż tak po prawdzie to od początku chcemy zobaczyć jeszcze raz. Ale recenzje - zwłaszcza negatywne - utwierdzają nas w tym poczuciu. I jak wyjdzie na DVD to też sobie kupimy. A tak szerzej to już się rozpisywaliśmy trochę pod twoim filmikiem i więcej u nas, na ziemniaku.
    Gin&PT

    OdpowiedzUsuń
  3. Co tu mi tu za poczucie winy? Nie ma poczucia winy za dobry hejt ;) Czasami trzeba. Poza tym w większości opinii, które czytam przejawiają się dość krytyczne wątki, także na pewno nie jesteś w tym sama...
    Co do Arrow ja musiałam się zachęcać tak z pół sezonu, by w końcu mnie wzięło :D W sumie to cały pierwszy sezon nie powala ale drugi już jest na o wiele wyższym poziomie. Ja w sumie nigdy nie porównywałabym Hawkeye z Arrow. Nawet mi to do głowy nie przyszło szczerze mówiąc, bo łączą ich w sumie łuk i strzały. An łuk i strzały to nawet Katniss miała ;)

    OdpowiedzUsuń